Jerzy Owsiak, WOŚP: Dyskusje nie są tak burzliwe, jak ci się wydaje. Zaczynamy od rozmów z lekarzami, z rodzicami, reagujemy na wszelkie sygnały w mediach. Bierzemy pod uwagę, jaka jest powszechność problemu, jaka populacja będzie objęta pomocą. Później korespondujemy ze szpitalami, do których ma trafić sprzęt. Na podstawie ankiet, które im wysyłamy, układamy listę potrzeb. Musimy też wiedzieć, czy personel medyczny da sobie z tym sprzętem radę, czy ma doświadczenie, czy szpital to utrzyma.
Potem na spotkaniu fundacyjnym moja żona [Lidia Owsiak, członek zarządu fundacji WOŚP - red.], prof. Bogdan Maruszewski, prof. Piotr Burczyński i ja ostatecznie ustalamy, na co zbieramy pieniądze.
- Wczesną jesienią, co oznacza, że temat powstaje na gorąco. To pokazuje, jak bardzo jest to aktualny stan rzeczy. Kiedyś zmieniliśmy nawet temat na dwa miesiące przed finałem. Najtrudniejsze jest wymyślenie hasła. Wiemy, o co nam chodzi, tylko jak to nazwać?
- Miałem kontuzję ręki po meczu z TVN-em. Byliśmy z żoną w Mszczonowie w ciepłych źródłach, żeby trochę tę rękę podleczyć. Nagle pojawiło mi się w głowie, w tej bulgoczącej wodzie. Powiedziałem do żony: „Dzidzia, wymyśliłem: dla wyrównania szans w leczeniu noworodków”. Krótko i jasno.
- Świetny kardiolog. Szkoda, że tak dobry lekarz będzie zajmował się sprawami w ministerstwie, bez względu na opcję polityczną. Ten resort przez 26 lat nie był nigdy pasmem sukcesów dla nikogo. Od strony politycznej kompletnie nie znam Łukasza Szumowskiego, nie wiem, czego się spodziewać.
- Ministerstwo Zdrowia od wielu lat nie utrzymuje z nami żadnych kontaktów, my też się nie narzucamy. Kiedy ministrem był Bartosz Arłukowicz, protestowaliśmy w sprawie sytuacji w pogotowiu ratunkowym. Zaproponowaliśmy algorytmy, którymi ma kierować się dyspozytor przyjmujący zgłoszenie. Z tego wyszła zmiana w rozporządzeniu, zmieniły się procedury. Konkretna rzecz, trudna do zrealizowania, ale nam się to udało.
To był jednak wyjątek. Z poprzednim panem ministrem Konstantym Radziwiłłem kontakt był zerowy. Spotkaliśmy się tylko raz, w sprawie oddziałów geriatrycznych.
- Też mam podobne odczucie.
- Wiesz, kiedyś ktoś spreparował moje zdjęcie i „włożył” mi na głowę czapkę SS-Manna. Sąd na Pradze nie dał sobie z tym rady, stwierdził, że to słaby żart. Sędzia pogroził palcem autorowi zdjęcia i tyle. O okładce „Gazety Polskiej” nic nie wiem. Mogę się tylko z tego śmiać, istny Monty Python. Mam ogromne poczucie dystansu.
- Wczoraj dostałem odpowiedź, kuriozalną. Pismo mówi o tym, że skoro nie współpracujemy z TVP, to TVP nie będzie pokazywała naszej fundacji. Tłumaczą, że mam współpracę podpisaną z kimś innym - z TVN-em. Mam z kimś innym, bo Telewizja Polska nie chciała współpracować. To zamknięte koło, typowa PRL-owska odpowiedź, jak z filmów Barei.
Wychodzi na to, że wszystko, co widzę w telewizji, jest wynikiem jakiejś współpracy. Jeżeli samolot ląduje awaryjnie, to znaczy, że pilot musi mieć współpracę z TVP, żeby to pokazać? Media, zwłaszcza publiczne, musi cechować pluralizm i profesjonalizm. Mogą skomentować, że nie podobają im się ludzie biegający ze skarbonkami. Ale w ogóle to pominąć? Jako płatnik abonamentu mam prawo wymagać rzetelnych informacji. Dalej będę pisał skargi.
- Pan Jacek Kurski w ogóle nie odpowiada, pisma gdzieś giną. Będę pisał do KRRiT. Nie zgadzam się z ich odpowiedzią, więc mam powód, by napisać kolejne pismo.
- Zastanowię się. Nie będę nikogo do niczego namawiał, ale sam będę musiał podjąć jakąś decyzję.
- Tak, myśleliśmy o tym. Zaproponowaliśmy także, żeby tramwaje nie jeździły w dużych miastach, bo to straszny huk, żeby pociągi omijały miasta i stawały gdzieś na polu, żeby nie latały samoloty... Moment absurdu, z jakim się stykamy w tej sprawie, jest kosmiczny.
- Nie można. Lasery kosztują bajońskie pieniądze. Strzelanie podczas „Światełka do nieba” w Warszawie będzie trwało 4 minuty 40 sekund. Równo. Nic więcej. To zabawa, karnawał.
Nie porównujmy tego z Sylwestrem. W Nowy Rok kanonada w Warszawie trwała przez kilka godzin. Sam mam kota, kompletnie nie wiedział, co się dzieje. Nie zgadzam się na to, żeby ludzie wychodzili z petardą na róg ulicy, a przy okazji tracili palce u dłoni. W Nowym Jorku to nie do pomyślenia, nikt nie kupi petardy i nie wystrzeli sobie w mieście ot tak, po prostu.
- Gramy dla wszystkich i nie wyobrażam sobie, żeby można było w ten sposób trafiać do naszych przeciwników. Takie wpisy rozumiem bardziej jako żart. Prawda jest taka, że obie strony - ci, którzy nas lubią i ci, którzy krytykują - mają swoich dobrych i złych adwokatów. Przed naszymi dobrymi adwokatami musimy się czasem bronić. Oni czasem chcą zbyt mocno dokopać przeciwnikom, neguję takie zachowania.
- Takiej osobie powiem tylko tyle: tak czy owak, skorzystasz z tego sprzętu.
Przychodzi do nas dużo takich maili. Ludzie piszą, że nie lubili WOŚP, dopóki nie doszło do sytuacji, w której oni lub ktoś z bliskich musieli z tego sprzętu skorzystać. Życie bywa tak brutalne, że ściąga cię do parteru w 'minutę osiem'. Przeciwnika WOŚP zachęcam, żeby wytatuował sobie na ręce wielki napis „Nie lubię WOŚP”, taki prawdziwy, na całe życie. Zapewniam cię, że nikt tego nie zrobi.
Gazeta.pl, jak co roku, gra razem z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy! Zbierzmy razem rekordową sumę! Żeby wesprzeć WOŚP, kliknijcie TUTAJ: