24-latka z Gliwic cierpi na zespół zespół Münchhausena. To choroba psychiczna, która polega na wywoływaniu u siebie różnych objawów, dzięki którym wymusza się na personelu medycznym hospitalizację.
Marta M. wybrała się do gliwickiego onkologa z wynikami badań, wedle których miała raka. Dwa z nich, wyniki tomografii komputerowej i markerów nowotworowych, były prawdziwe. Dwa pozostałe: wyniki gastroskopii i badań histopatologicznych - zmyślone. Były podpisane przez medyków, których nazwiska - jak się później okazało - 24-latka wymyśliła. Lekarze placówki, mimo że w trakcie operacji nic nie wykryli, wycięli jej żołądek, śledzionę, sieć większą, okołożołądkowe węzły chłonne i fragment przełyku.
O sprawie pisaliśmy w lipcu >>>
Sprawa wyszła na jaw, gdy w szpitalu odkryto, że wycięty żołądek nie miał zmian nowotworowych, a badania zostały podrobione na komputerze za pomocą programu do edycji tekstu. Placówka zawiadomiła prokuraturę. Tak samo postąpili adopcyjni rodzice kobiety, którzy z anonimowego listu dowiedzieli się, że ich córce wycięto zdrowe organy.
Dla dziewczyny ta sprawa będzie miała ciąg dalszy. Gliwiczanka stanie teraz przed sądem za podrobienie dokumentacji medycznej. Chociaż z powodu stwierdzonej choroby psychicznej prokuratura wniosła do sądu o warunkowe umorzenie sprawy, ten wniosek odrzucił - informuje TVN24. Właśnie zdecydował o wszczęciu procesu.
- Nie zdarzyło się w historii tego kraju, żeby ktoś sfałszował dokumentację medyczną po to, by dać się okaleczyć - powiedział TVN24 Piotr Trzeciak, chirurg który operował Martę. Twierdzi, że był bezradny. Śledczy sprawdzają też postępowanie lekarzy w tej sprawie.
Marta M. nie potrafiła wyjaśnić powodów swojego postępowania ani przed prokuratorem, ani przed dziennikarzami. Jak mówi, nie myślała, że ktoś się nabierze na podrobione dokumenty. Jak ustalili dziennikarze, zawierały np. literówki. Kobieta opisała, że przed operacją miała wątpliwości, ale stwierdziła, że było "za późno", by się wycofać.
Piszesz za kółkiem? Jeden SMS może skończyć się tragedią