Niemal 20 lat od brutalnego morderstwa i oskórowania 23-letniej studentki z Krakowa policja zatrzymała w środę podejrzanego Roberta J. Mężczyzna usłyszał zarzuty w związku z zabójstwem, którego miał dokonać w 1998 r. Dowody przez lata żmudnie zbierali funkcjonariusze policyjnego "Archiwum X". CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Wszystko wskazuje na to, że tajemnica głośnej śmierci 23-latki w końcu została wyjaśniona. Jednak nie wszystkie sprawy może czekać taki finał. I to nawet mimo policyjnych wysiłków i wielokrotnej analizy akt oraz dowodów.
37-letnia Józefa J. była recepcjonistką w hotelu Przedsiębiorstwa Budownictwa Komunalnego w Jaśle. I właśnie tam znaleziono jej zwłoki 28 września 1987 r. Jak wykazała sekcja, kobieta została zgwałcona, a potem uduszona. Z metalowej kasetki w recepcji zginęło 3400 zł. Sprawcy nie udało się odnaleźć.
W 2001 r. funkcjonariusze przeanalizowali bazę linii papilarnych. Na kasetce był m.in. odcisk palca Antoniego K., mieszkańca powiatu tarnowskiego Mężczyzna został przesłuchany w charakterze świadka. Przekonywał śledczych, że nigdy nie był w hotelu w Jaśle i nic o sprawie nie wie.
Zespół do spraw przestępstw niewykrytych wrócił jednak do śledztwa w grudniu 2008 r. Funkcjonariusze przeanalizowali 23 tomy akt. Z poszycia łóżka hotelowego, na którym została zgwałcona Józefa J., udało się wygenerować niepełne DNA. Zawęziło to grupę osób, które mogły być sprawcami.
I znów podejrzenie padło na Antoniego K. Portret pamięciowy domniemanego sprawcy wykazywał podobieństwo do zdjęć mężczyzny z lat 80. Funkcjonariusze nie zdążyli jednak porównać profilu DNA sprawcy z profilem Antoniego K. Mężczyzna zmarł w grudniu 2008 r. Nie miał najbliższej rodziny, prokuratura nie wyraziła też zgody na ekshumację zwłok. Sprawa została zakończona w marcu 2010 r.
To jedna z dziesiątek polskich spraw zabójstw, w przypadku których z dużym prawdopodobieństwem nie uda się ostatecznie ustalić sprawcy. Zgodnie z kodeksem karnym, karalność zabójstw przedawnia się po 30 latach. Ubiegłoroczna nowelizacja wydłużyła jednak ten okres o kolejnych 10 lat, jeśli w sprawie było prowadzone postępowanie. A w większości przypadków tak się właśnie dzieje. Aby postępowanie nie było prowadzone, o zbrodni musiałby nie wiedzieć nikt.
Sprawiedliwości nie doczekali się dotychczas także bliscy 52-letniej Anny K., dozorczyni kamienicy z Kolonii Bychawka. Pewnego listopadowego wieczoru 30 lat temu wracała do domu autobusem. Wysiadła na przystanku w miejscowości Bychawka i ruszyła polną drogą przez sosnowy zagajnik. Tam została zaatakowana przez mężczyznę, który zadał jej nożem szereg ciosów w głowę i tułów.
Ciało znalazł mieszkaniec wsi. Wytypowano prawdopodobnego sprawcę, ale dowody nie wystarczały na przedstawienie mu zarzutów. Wiadomo, że do zabójstwa doszło na tle seksualnym. Śledztwo umorzono w 1991 r.
- Dlaczego takich spraw nie udaje się rozwiązać? - pytamy w Komendzie Głównej Policji. - 30 lat temu milicja nie dysponowała wieloma narzędziami i metodami, które pojawiły się wraz z rozwojem techniki. Takie dziedziny jak psychologia społeczna, badania DNA dziś są rzeczywistością, a wtedy mało kto o tym słyszał - tłumaczy podkom. Robert Opas.
- W przypadku zabójstw najważniejszym elementem jest praca na miejscu przestępstwa. Prawidłowość zbadania tego miejsca daje nieporównywalnie większy skutek. Tymczasem wtedy kładziono szczególny nacisk na ładnym i logicznym wypełnieniu protokołu z oględzin. Skupiano się głównie na czynnościach opisowych. Nic więcej nie można było zrobić - mówi nam były policjant Dariusz Loranty, wykładowca Wyższej Szkoły Biznesu i Przedsiębiorczości w Ostrowcu Świętokrzyskim i Szkoły Główny Pożarniczej w Warszawie.
Jak dodaje, prawdziwa rewolucja technologiczna miała miejsce w policji ok. 8-10 lat temu.
Do dziś nie wyjaśniono również tajemnicy śmierci 51-letniego Zbigniewa L. z Poznania. 17 sierpnia 1987 r. mężczyzna wyszedł z domu, miał pójść do swojego ogrodu działkowego. Nie wrócił. Dwa dni później jego zwłoki wyłowiono ze stawu w poznańskim Parku Sołackim. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci był uraz kręgosłupa, do którego ktoś mógł się przyczynić. Przesłuchani zostali znajomi, okoliczni mieszkańcy. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, kto zabił Zbigniewa L.
Nikt nie potrafił też wyjaśnić, dlaczego zginęła 37-letnia sprzątaczka z hotelu górniczego w Rudzie Śląskiej. 29 października 1987 r. piła alkohol ze znajomymi. Kiedy poszli do swoich domów, 37-latka poszła na chwilę do sąsiadów pożyczyć herbatę. Ostatni raz widziano ją wtedy żywą.
Ciało kobiety o godz. 21 w jej mieszkaniu znalazła sąsiadka. Zmarła miała na szyi zaciśnięty ręcznik. Zarzutów nikomu nie przestawiono, choć nie wykluczano, że sprawcą mógł być jej mąż lub mężczyzna, z którym kilka godzin wcześniej kobieta piła alkohol. Prokuratura ustaliła jedynie, że motyw na pewno nie był rabunkowy.
- Zbrodnie sprzed lat mogły nie zostać wyjaśnione z różnych powodów. To nie tylko brak technicznych możliwości, ale również błędy, lenistwo i brak intelektu. Pamiętajmy, że za PRL-u warunkiem pracy w milicji było co najmniej średnie wykształcenie. Mam uznanie dla wielu moich kolegów, byli wśród nich wybitni ludzie, ale zdarzali się też funkcjonariusze często bardzo prości, stosujący prostolinijne zasady z wczesnych podręczników kryminalistyki - mówi Loranty.
- Nie ma zbrodni doskonałej. Jest tylko zbrodnia, której sprawca nie został wykryty.