Do zdarzenia doszło 26 sierpnia w bloku przy ul. Michałowskiego. Wszystko zaczęło się od hałasu pod blokiem. Z czasem zabawa przeniosła się do jednego z mieszkań.
Hałas nie pozwalał sąsiadom zasnąć, dlatego postanowili zwrócić uwagę hałaśliwym imprezowiczom.
Poszedłem do nich porozmawiać, jak sąsiad z sąsiadem. Panowie, może byście trochę ściszyli, bo chcemy spać. Ale impreza jeszcze bardziej się rozkręciła, krzyczeli, rozmawiali głośno na balkonie
- wyjaśnia w rozmowie z "TVN 24" poszkodowany i dodaje, że jego prośby na nic się zdały. Przeciwnie, hałaśliwi sąsiedzi kopali w jego drzwi i wykrzykiwali groźby, dlatego zdecydował się wezwać policję.
Funkcjonariusze przyjechali na miejsce, ale zamiast w pierwszej kolejności odwiedzić agresywnych sąsiadów, zapukali najpierw do pana Adama. Mimo że wcześniej podał ich adres i prosił, aby nie ujawniać jego danych.
Kilka minut po interwencji policji drzwi 25-latka zostały wyważone, do mieszkania wbiegło dwóch mężczyzna, w tym Mateusz T., syn prokuratorów pracujących w prokuraturach rejonowych w Częstochowie. Pan Adam został dotkliwie pobity, m.in. metalowym czekanem.
Gdy napastnicy wrócili do siebie, pan Adam zadzwonił po pomoc. Pogotowie przed północą zabrało go do szpitala.
Jak relacjonowała częstochowska "Gazeta Wyborcza", powiadomiony o pobiciu oficer dyżurny wysłał patrol, który miał zatrzymać napastników. Ponieważ nikt nie otwierał funkcjonariuszom, zapadła decyzja: wyważyć drzwi i zatrzymać. Wtedy, jak podaje "Gazeta", policjanci odebrali kolejny telefon. Komendant jednego z komisariatów kazał im odstąpić od czynności, tłumacząc, że jest noc, narobią hałasu, a sprawa nie jest pilna. Policjanci odjechali.
Dwa dni po napaści Mateusz T. oraz jego kolega sami zgłosili się na policję. Nie zostali jednak zatrzymani. Zamiast aresztu, mężczyźni dostali sądowy zakaz zbliżania się do swojej ofiary na odległość 100 metrów. Mateusz T. ma wpłacić 10 tys. zł kaucji, drugi z mężczyzn – 25 tys. zł.
Sprawca przyznał się, więc trudno mówić o obawie matactwa. Nie był uprzednio karany, więc to był incydent w jego życiorysie. Jego prognoza kryminologiczna jest pozytywna, zdaniem sądu dostałby karę w dolnych granicach tej, która mu grozi.
- wyjaśnia w rozmowie z "TVN 24" Tomasz Płoskoński, prezes sądu rejonowego w Częstochowie.
Jak podaje "Gazeta Wyborcza", która jako pierwsza opisała sprawę, gliwicka prokuratura złożyła zażalenie na decyzję sądu. Szef komisariatu został odwołany, a zastępca prokuratura rejonowego poszedł na urlop, składając rezygnację ze stanowiska.