Sprawę Seweryna opisał lokalny "Dziennik Zachodni". W rozmowie z gazetą rodzice relacjonują, że przywieźli chłopca do rybnickiego szpitala w sobotę nad ranem. Objawy: w nocy obudził się i narzekał, że chce mu się siusiu, bolał go brzuch.
Zabili nam synka! Zawieźliśmy do szpitala dziecko, a wróciliśmy do domu z samymi bucikami i skarpetkami
- mówili dziennikarzom poruszeni rodzice. Opisywali szczegółowo, jak wyglądała szpitalna pomoc. Z ich relacji wynika, że byli przy małym w czasie kolejnych badań, a synek wyglądał coraz gorzej. W końcu 4-latek zaczął intensywnie pluć krwią (jak mówią rodzice: "wybuchł" krwią). Matka opowiada, że wołała: "Boże dzwońcie po ordynatora, lekarza - dziecko mi umiera!". Niestety, zmarło.
Do sprawy odniósł się już szpital. Rzecznik przekonywał, że lekarze zrobili wszystko, co w ich mocy, zgodnie z obowiązującymi procedurami. Michał Sieroń twierdzi, że na SOR zajęto się chorym od razu, co jest sprzeczne z relacją rodziców.
Rzecznik opisywał też, że po zdiagnozowaniu Seweryn trafił na oddział chirurgii dziecięcej. Tam został przebadany jeszcze raz i zakwalifikowany do natychmiastowej operacji. - To nie jest tak, że osobę z ulicy można wziąć na stół i zoperować. Trzeba pacjenta i personel przygotować - wyjaśniał Sieroń. Jak mówi, w trakcie wielu tych czynności dziecko bez problemu np. stało, stąd nie było wyraźnych oznak, które świadczyłyby o jego bardzo poważnym stanie.
Sieroń podkreśla, że cały szpital był wstrząśnięty tragedią, personel płakał. Zapewnił, że dołożą wszelkich starań, by wyjaśnić przyczynę śmierci dziecka.