Od tygodni pracownicy huty Zawiercie mają nie dostawać pełnej wypłaty, od tygodni część wynagrodzeń mają otrzymywać w szklanych paterach, kieliszkach i ciętych kryształach, do których nalać co najwyżej mogą kranówki, a i to pod warunkiem, że na czas opłacą rachunki za prąd. Huta jest prywatna, dodatkowo objęta postępowaniem upadłościowym. Państwo polskie milczy. Państwo polskie nie potrafi nikomu pomóc na czas upadłości. Państwo polskie nie jest od tego. Co najwyżej radna PiS zapyta drwiąco, czemu pracownicy wcześniej nie poszli do sądu?
Od tygodni trwają czystki w kieleckiej skarbówce. „Nieprzydatni” – tak mają być nazywani byli pracownicy w wewnętrznych dokumentach urzędu. Czują się oszukani, wyrzuceni na bruk. Nie tak się z nimi umawiano. "Jest u nas taki pan – opowiada w Dużym Formacie osoba ze zwolnionej załogi – który nie dostał propozycji pracy, a przepracował w urzędzie ponad 30 lat, ma nowotwór z przerzutami i w domu matkę 89 lat chorą na szpiczaka. Jak o nim myślę, to chce mi się płakać".
Nawet na 50000 zł oszacował mecenas Sławomir Waliduda roszczenia niektórych opiekunów niepełnosprawnych w stosunku do Skarbu Państwa. Chodzi o wykonanie orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jeszcze z 2014 r. w związku z ówczesną nowelizacją ustawy o świadczeniach rodzinnych i pozbawieniem części opiekunów niepełnosprawnych świadczeń rodzinnych. - Globalnie z raportów przekazywanych przez przedstawicieli poprzedniego rządu w budżecie na 2016 r. była przewidziana na to suma 300 mln zł – twierdzi meceans Waliduda - Ale osoby, które się zajmowały tą kalkulacją twierdziły, że kwota, która jest potrzebna do zabezpieczenia roszczeń to ok 500 mln zł. Myślę, że w tej chwili ona znacznie wzrosła - mówi.
Co to wszystko oznacza? Oznacza to, że w Polsce aż tak bardzo wiele się nie zmieniło. Że z dnia na dzień Polska jest wciąż tym samym bezwzględnym krajem pełnym bezwzględnych ludzi i bezwzględnych mechanizmów wyzysku. Że, wbrew pozorom, budowa sprawiedliwego systemu społecznego to nie jest jeden populistyczny ruch 500+. I to ruch polegający na tym, że 1500 zł dostaje na przykład ubolewający nad swoimi zarobkami wiceminister Bartosz Marczuk, którego żona prowadzi prywatne przedszkole, ale nie dostają rodzice ponad 40 proc. polskich dzieci.
Ba, być może nawet jest gorzej niż było. Być może nawet się pogorszyło. Dlaczego?
Po pierwsze, 500+ wraz z poparciem blisko 40 proc. stanowią dla PiS swoistą tarczę, czy mówiąc inaczej, swoiste zabezpieczanie. A to z kolei automatycznie wiąże się z tzw. pokusą nadużycia, zwaną z angielska moral hazard. Ludzie ubezpieczeni mają bowiem zdaniem wielu naukowców większą skłonność do ryzyka niż ci, którzy ubezpieczenia nie mają. Sam fakt posiadania poduszki bezpieczeństwa (tutaj wysokiego poparcia) sprawia, że możesz sobie pozwolić na więcej, bo wiesz, że i margines błędu jest większy. Pal licho, gdy owe ryzyko dotyczy tylko kolejnego medialnego wyskoku posła Tarczyńskiego czy Jakiego. Ale przecież idzie o sprawy Państwa, czy interakcji tego Państwa z obywatelami. Stąd te wszystkie stłuczki, pękające opony, stąd absolutna dezynwoltura w traktowaniu jakichkolwiek instrukcji bezpieczeństwa.
Zaryzykowałbym nawet, że każdy kolejny sondaż, w którym PiS gnębi opozycję, tylko utwierdza partię w tym, że trzeba jeszcze ostrzej, szybciej więcej i więcej: czy to podwyżek i premii dla znajomych królika i jego kochanek, czy milionów dla swoich księży, dziennikarzy, funkcjonariuszy dobrej zmiany. Że trzeba jeszcze więcej wyrżnąć drzew w puszczy, jeszcze więcej wystrzelać łosi, szakali, czy jeszcze bardziej nawrzucać zagranicznym sąsiadom od widelców czy esesmanów. A kto w tym szaleńczym pędzie się dostanie pod topór, tego głowa spadnie, bo „naspeedowany” sondażową amfetaminą pisowski panicz nie musi się bać nikogo i niczego.
Po drugie, jest gorzej, albowiem biednych, krzywdzonych ludzi nie ma za bardzo teraz kto bronić. Opozycja parlamentarna nie tylko rozdrobniona, ale przede wszystkim niewiarygodna w swej „obywatelskości” (patrz Grzegorz Schetyna w Dobrzyniu Wielkim, patrz ostatnie pomysły gospodarcze).
Media z kolei wykrwawiają się na totalnej wojnie, gdzie uważny czytelnik musi po kilka razy oglądać news z każdej strony, żeby być chociaż ciut przekonanym, że znowu któraś ze stron nie podrasowała tematu.
Wreszcie ogromna rzesza lewicy, od "Solidarności" po niektórych lewicowych publicystów, tak bardzo zachwycona 500+ i wybiórczym socjalem, że zamiast drążyć tematy kolejnych niesprawiedliwości społecznych, grupowych zwolnień, wyrzucania za poglądy lub „niePisowskie” pochodzenie, masę wysiłku wkłada albo w wynajdywanie przykładów, że kiedyś było gorzej, albo w pouczanie, dlaczego były CEO banku jest nagle tak bardzo wrażliwy na krzywdę ludzką i czemu należy mu klaskać.
Teraz zresztą, po genialnych wolnorynkowych pomysłach PO, które pewnie odbiorą kolejne punkty procentowe, też będziemy mieli festiwal załamywania rąk nad Grzegorzem Schetyną, a tymczasem minister Morawiecki bez protestów przeforsuje kolejny lewicowo niedopuszczalny program zwolnień z CIT w ramach „strefy wszędzie dla każdego chętnego”.
Po trzecie wreszcie, być może jest gorzej, albowiem PiS wycofuje się z bieżącego zarządzania krajem. Fakt, że reakcja w Rytlu była spóźniona nie oznacza, że PiS nie wiedział, co się dzieje, ale że „zamiatanie gałęzi” nie jest wysoko na liście priorytetów. Bieżące zarządzanie, owa słynna już „ciepła woda w kranie”, nie jest dla PiS dostatecznie "seksi", to nie to samo co pseudo-huntingtonowskie analizy cywilizacyjne albo historyczne pomniki moralnych zwycięstw w przegranych powstaniach.
W tym sensie można stwierdzić, że PiS jest peerelowsko wręcz arcypolski: tutaj przyjeżdżanie autobusu na czas jest zachodnioeuropejską fanaberią w przeciwieństwie do faktu, że na każdym autobusie ma być kotwica Polski Walczącej.
Stąd też i wieczne problemy kadrowe, albowiem kryterium fachowości zastępuje kryterium politycznej wiarygodności. I to w skali dotychczas niespotykanej. Widzi to opozycja, tylko nie potrafi zauważyć, że problem jest nie w tym, że PiS zatrudnia kogoś z hurtowni albo kiosku (uczciwa praca nigdy nie hańbi), ale że owe zatrudnienie odbywa się kosztem innych pracowników. Pracowników, którzy też latami, często na śmieciówkach, harowali na awans, a dziś są nieprzydatni albo mają raka i muszą być wykopani na bruk, tylko dlatego, że nie chodzili na marsze smoleńskie.
Najlepszym tego przykładem jest choćby reforma edukacji. Bo to nie jest tak, że nie ma pieniędzy. Potrafią się znaleźć pieniądze na kolejne ugody z rodzinami smoleńskimi (w kolejce czekają już nawet wnuki), kolejne porty lotnicze, które mają ponoć konkurować z Berlinem, kolejne dofinansowanie TVP. Te pieniądze nie znajdują się jedynie tam, gdzie z prostego zarządzania wynika, że może ich zabraknąć. Ale żeby to wiedzieć, trzeba najpierw spróbować zarządzać.
Tyle że zarządzanie ma tę wadę, że często jest najzwyklejszym w świecie użeraniem. Trzeba dyskutować, planować, konsultować, robić symulacje, trzeba przede wszystkim poświęcić temu masę czasu, tymczasem cały pomysł PiS jest niczym z dawnych lekcji WF: macie piłkę i grajcie, ja pójdę z panią woźną na kawę.
Zamiast przygotować reformę tak, żeby minimalizować krzywdę, robi się ją na kolanie, mataczy w sprawie zwolnień nauczycieli, a na koniec dosypuje pieniędzy po to, żeby zamknąć usta związkowcom. Potem wychodzą takie sytuacje, że zdesperowani rodzice dowiadują się, że ich dzieci z Aspergerem nie mają już miejsca w szkole, a wiejscy nauczyciele będą robić po kilkadziesiąt kilometrów dziennie, żeby pozszywać po kilka godzin w kilku różnych szkołach. A najgorsze, że to nawet nie tyle wynika ze złej woli partii władzy, tylko programowej wręcz niechęci Polski PiS do wikłania się w bieżące zarządzanie państwem, programowego wręcz obrzydzenia do spraw tak przyziemnych jak ciepła woda w kranie, składanie (np. przez Autosan) ofert w przewidywanym terminie, czy najnormalniejsze w świecie planowania czasu pracy maszynistów.
*Galopujący Major. Bloger polityczny. Socjaldemokrata (galopujacymajor.wordpress.com)