Policja zatrzymała Artura W. poszukiwanego za zabójstwo 20-latki. Szukano go od kilku dni

Artur W. podejrzany o zabicie 20-letniej kobiety został zatrzymany przez policję. Jak nieoficjalnie dowiedziała się Gazeta.pl, mężczyzna został złapany na Pomorzu.

-  Potwierdzam, że dzisiaj w godzinach popołudniowych w ramach akcji poszukiwawczej na terenie całego kraju polska policja zatrzymała 29 latka - mówi w rozmowie z Gazeta.pl mł.insp. Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. 

Wczoraj policja z Łodzi zwróciła się do Prokuratury Rejonowej Łódź-Bałuty o wydanie listu gończego za 29-letnim Arturem W. Ostatni raz widziano go 16 sierpnia w Zduńskiej Woli. 

Jak nieoficjalnie dowiedziała się Gazeta.pl, mężczyzna został złapany na Pomorzu, w momencie zatrzymania znajdował się w miejscu publicznym. Nie stało się to po informacji wskazującej na miejsce pobytu poszukiwanego, lecz został rozpoznany przez policjantów. 

Zaginięcie Kai

Kobieta ostatni raz była widziana 15 sierpnia. Wieczorem wraz z 2-letnim synem pojechała do Łodzi do swojego 29-letniego partnera, którego poznała kilka tygodni wcześniej.

Następnego dnia mężczyzna odwiózł syna 20-latki do Zduńskiej Woli - rodzinie kobiety powiedział, że źle się ona poczuła. Kiedy krewni dzwonili do 20-latki, odebrał mężczyzna, twierdząc, że wzięła tabletki i nie może rozmawiać. Potem telefon przestał być aktywny, a po mężczyźnie ślad zaginął - mówi Joanna Kącka z łódzkiej policji.

Wówczas rodzina zgłosiła zaginięcie Kai. Jak podaje Polsat News, kilka godzin po zgłoszeniu mieli dowiedzieć się, że policja przeszukała mieszkanie 29-latka, ale nie było w nim 20-latki.

Członkowie rodziny zaczęli szukać kobiety na własną rękę - pojechali do mieszkania, z którego miał wydobywać się nieprzyjemny zapach. Wezwano policję i straż pożarną. Jeden ze strażaków wszedł do domu przez okno i kolejny raz stwierdzono, że kobiety w nim nie ma.

Pierwsze przeszukanie mieszkania

26 sierpnia o tym, że zapach nadal wydobywa się z mieszkania, poinformowała policję dziennikarka Polsatu. I choć zapewniono ją, że przeprowadzono oględziny, dopiero tego dnia mieszkanie naprawdę przeszukała policja. Wtedy w wersalce natrafiono na ciało 20-latki.

Okazało się, że za pierwszym razem, kilka godzin po zgłoszeniu o zaginięciu, policjanci nawet nie weszli do mieszkania - sfałszowali notatki służbowe na ten temat. Do pomieszczeń mieli wejść tylko strażacy, którzy kobiety nie znaleźli.

"Komendant Miejski Policji w Łodzi polecił wszcząć cztery postępowania dyscyplinarne wobec policjantów z KMP w Łodzi, którzy weryfikowali informacje dotyczące mieszkania na ulicy Rojnej" - czytamy w komunikacie Komendy Wojewódzkiej Policji.
Jak wyjaśniają funkcjonariusze, "19 sierpnia policjanci dotarli do lokalu przy ulicy Rojnej w Łodzi. Wszystko wskazywało na to, że nikt w nim nie przebywa. Ściągnięto na miejsce straż pożarną, która za pomocą wysięgnika weszła przez okno i sprawdziła pomieszczenia nikogo nie znajdując. Niestety nie zrobili tego bezpośrednio sami policjanci obecni na miejscu. Ograniczyli się do oświadczenia strażaków".

Ze wstępnych oględzin wynika, że kobieta nie żyła od 15 lub 16 sierpnia, co oznacza, że zginęła tuż przed zgłoszeniem zaginięcia. Szczegółowe okoliczności śmierci ma wyjaśnić sekcja zwłok.

Policja: Podejmowaliśmy liczne działania

Mimo zarzutów wobec policji i postępowania dyscyplinarnego, policja podkreśla, że podjęto wiele działań, które miały doprowadzić do szybkiego rozwiązania sprawy zaginięcia 20-letniej Kai.

"Już 17 sierpnia, kiedy to w godzinach wieczornych rodzina zgłosiła zaginięcie siostry, zostały wszczęte pierwsze z nich. Informacje o poszukiwaniach przekazano do wszystkich jednostek policji na terenie kraju, sprawdzono m.in. czy udzielano jej pomocy medycznej, ustalono dane osobowe mężczyzny" - podaje Komenda Wojewódzka Policji w komunikacie. 

Więcej o: