Ta historia powtarza się co roku: na Palenicy Białczańskiej trzeba czekać na konny powóz do Morskiego Oka nawet trzy godziny. To o tyle zaskakujące, że tę szeroką, 9-kilometrową asfaltową trasę można na piechotę pokonać dużo szybciej.
Atrakcja w postaci zaprzęgów cieszy się jednak wciąż tak dużą popularnością, że turyści spędzający urlop w Tatrach nie mogą sobie jej odpuścić. Ich tłumaczenia czasami zaskakują. - Idziemy jeszcze na dwa szlaki, dlatego właśnie jedziemy bryczką, bo nie chcemy się zmęczyć za bardzo - mówi "Faktom" TVN pan Kacper.
Męczą się za to konie, z czego doskonale zdają sobie sprawę sami turyści. - Dwanaście osób po mniej więcej 60 kilogramów, no to policzmy sobie. Do tego wóz i sam koń - wylicza pani Klaudia, która sama stoi w kolejce do takiej właśnie bryczki.
Organizacje zajmujące się ochroną praw zwierząt alarmują, że w czasie wakacji konie w Tatrach pracują w skrajnie wycieńczających warunkach. "W jakim języku i ile razy mamy zaapelować: NIE WSIADAJ! NIE KRZYWDŹ!!! żeby prośba dotarła do tych klapkowiczów z kolejki???" - czytamy na stronie "Kampania przeciwko transportowi i ubojowi koni". To właśnie tam kilka dni temu opublikowano film, na którym widać niekończącą się kolejkę do bryczek.
"Fakty" TVN przypominają, że ulgę zwierzętom miały przynieść specjalne silniki hybrydowe montowane w powozach. Ich testy przeprowadzone w lipcu tego roku miały wypaść pomyślnie. Konie wciąż jednak ciągną wozy z turystami o własnych siłach.
"Prawdziwy Polak" zdobył Rysy. Na szczycie zrobił zdjęcie, którym wyśmiał innych turystów >>>