W piątek wieczorem 32-letni Dawid zgłosił się na SOR w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku. Miał się skarżyć na bóle w piersi. Lekarze odesłali go do domu z podejrzeniem zapalenia oskrzeli. Mężczyzna zadzwonił do żony; później kontakt z nim się urwał. Brat Dawida znalazł go nieprzytomnego kilkaset metrów od placówki. Rybniczanina nie dało się uratować.
Szpital twierdzi, że dotrzymał procedur i nic nie zapowiadało tragicznego finału wizyty mężczyzny na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. - Z tego co wiem, mężczyzna nie zgłaszał bólu w klatce piersiowej - powiedział Gazecie.pl Michał Sieroń rzecznik prasowy szpitala.
- Ok. 19 samodzielnie przyszedł na oddział, o 19.50 został przyjęty, a o 20.15 wyszedł o własnych siłach. Lekarz na wszelki wypadek zlecił wykonanie EKG, które nie wykazało żadnych nieprawidłowości - dodał rzecznik. Zapewniał też, że w sezonie grypowym na rybnickim SOR-ze na ogół wykonuje się badanie EKG - tak na wszelki wypadek.
Lekarz uznał, że nie ma potrzeby hospitalizacji i odesłał mężczyznę do domu. Ok. 23.40 Dawida raz jeszcze przywieziono na oddział - nieprzytomnego i wychłodzonego. - Pacjenta znaleziono 500 m od szpitala na dzikiej ścieżce w zagajniku - poinformował Sieroń. - Nie potrafię powiedzieć, czy jeszcze wtedy żył. Ratownicy bezskutecznie próbowali go reanimować - przyznał.
Przyczyna śmierci Dawida wciąż nie jest znana. Prokuratura wyjaśnia tę sprawę.
A TERAZ ZOBACZ: Polska jest jednym wielkim "czarnym punktem" Europy. Na naszych drogach ginie najwięcej pieszych