W czwartek telewizji państwowa znowu wyświetliła film "Pucz" w reżyserii Ewy Świecińskiej o sejmowym kryzysie, który rozpoczął się 16 grudnia 2016 roku. Film miał premierę w ubiegłą niedzielę w TVP1. W produkcji wykorzystano zarówno materiały innych mediów jak i prywatnych osób, jednak nie odnotowano tego w żaden sposób podczas premierowego pokazu filmu. Tym razem telewizja zdecydowała się dodać brakujące podpisy.
Po pierwszej emisji filmu do TVP wpłynęło 26 skarg. Dotyczyły one m.in. nieposzanowania praw autorskich. Dziennikarze, osoby prywatne oraz władze stacji telewizyjnych, z których TVP "pożyczyła" materiały zapowiedzieli, że nie przejdą nad sprawą do porządku dziennego.
- Skandaliczne jest, że cały film "Pucz" opiera się na ukradzionych materiałach z internetu. Nie odpuszczę i jeszcze w tym tygodniu do TVP wyślę grzecznościowy list z propozycją ugody i zapłaty za użycie mojego materiału. W przeciwnym wypadku skieruję sprawę do sądu
- powiedział zirytowany Oskar Wądołowski, kiedy zapytaliśmy go materiały jego autorstwa wykorzystane w filmie TVP. CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Podczas czwartkowej emisji "Puczu" widzowie oglądali film uzupełniony o podpisy do wykorzystanych materiałów. Źródła pokazywane były jednak tylko w momencie ich emisji. W napisach końcowych nie uwzględniono już innych twórców poza TVP.
'W trosce o to, by dostarczyć widzom informację na temat dzieła autorzy filmu zdecydowali się zamieścić napisy końcowe. Film w tej wersji został wyemitowany w dniu 19 stycznia. Do tej pory nie wpłynęły do TVP żadne pisma zawierające roszczenia w związku z emisją filmu'
- cytuje pismo biura prasowego TVP miesięcznik "Press".
Zobacz także: Wielowieyska o filmie "Pucz" w TVP: To sieczka. Opozycja miała wyjść na agresywną, a wycięto wypowiedź posła PiS