Sprawa o spadek ks. Waldemara Irka ciągnęła się latami. Duchowny zmarł niespodziewanie w 2012 roku. Po jego śmierci do wrocławskiej kurii zgłosiła się kobieta - Wiesława Dargiewicz - która poprosiła o zabezpieczenie majątku księdza. Ogłosiła, że od wielu lat była związana z księdzem i wychowuje jego syna. O spadek ubiegali się także kuria i siostrzenica kapłana. W styczniu 2016 roku - po dwóch latach procesu i badaniach DNA - sąd uznał, że jedynym spadkobiercą zmarłego duchownego jest właśnie chłopiec. W spadku po ojcu odziedziczył m.in. dom jednorodzinny i samochód. Jednak wyrok do tej pory nie został wykonany.
Choć od postanowienia sądu minęło już sporo czasu, spadkobierca i jego matka ciągle nie mogą wejść do odziedziczonego budynku. Zmarły, który był rektorem Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, miał kolekcjonować drogocenne książki i antyki. Wszystkie przedmioty podobno trzymał w domu. Matka chłopca nie może jednak sprawdzić ani stanu nieruchomości ani czy tego typu przedmioty znajdują się w jej środku.
- Nie mamy do domu kluczy. Rodzina Waldka nie chce nam ich oddać. Myślałam, że ta walka już się zakończyła. Złożyłam w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury
- powiedziała Wiesława Dargiewicz w rozmowie z "Gazetą Wrocławską".
Przed wyrokiem sądu właścicielką domu była matka ks. Waldemar Irka. Po jej śmierci część nieruchomości odziedziczyła po babci siostrzenica kapłana. Żeby znieść współwłasność, strony musiałby się dogadać. Póki co, prawniczka reprezentująca siostrzenicę nie skomentowała sprawy. Natomiast do czasu, kiedy syn księdza ukończy 18 lat majątkiem chłopca zarządza jego matka. Jeżeli kobiety się nie dogadają, sprawa znowu trafi do sądu, który zajmie się podziałem domu.
Zobacz także: Rok temu byście w to nie uwierzyli. Absurdy PiS-u