"Kotek, pomóż mi, zgubiłem się" - powiedział swojemu partnerowi przez telefon Adam Z., oskarżony o zabójstwo Ewy Tylman, tuż po tym, jak ciało kobiety znalazło się w Warcie. Zdaniem prokuratury Z. wciągnął nieprzytomną Tylman do wody.
Oskarżony zaprzecza - jednak gdy przychodzi do kluczowego momentu, zasłania się niepamięcią. M.in. dlatego sprawa śmierci Ewy Tylman jest tak tajemnicza i wzbudza wiele emocji. Ma je rozwiać rozpoczęty dziś proces przed poznańskim sądem.
Dzięki prześledzeniu dziesiątek godzin nagrań z monitoringu, sprawdzeniu bilingów telefonów i przesłuchaniu kilkuset świadków, prokuraturze udało się dokładnie odtworzyć wydarzenia nocy z 22 na 23 listopada 2015.
Część tych informacji podali śledczy, wiele ujawniła poznańska "Gazeta Wyborcza", która dotarła do aktu oskarżenia jeszcze przed początkiem procesu. Co z nich wynika?
Wieczorem Tylman i Z. byli razem z innymi osobami z pracy na imprezie w galerii handlowej w centrum Poznania. Na monitoringu widać, że przytulają się do siebie. Potem idą do innego baru. Tylman i Z. wychodzą stamtąd o godz. 2.15. Idą w kierunku mostu św. Rocha. Z zeznań świadków i monitoringu wynika, że są pijani. Przewracają się, siadają na ziemi.
Poznań Fot. google.pl/maps
O godz. 3.21 dochodzi do kłótni. Wg prokuratury "Tylman wystraszyła się pobudzenia seksualnego Adama Z. i zaczęła przed nim uciekać" - opisuje "Gazeta Wyborcza". O godz. 3.26 kamery po raz ostatni rejestrują sylwetkę Tylman. Adam Z. znów pojawia się na nagraniu kawałek dalej o godz. 3:31.
W tym czasie - według wersji prokuratorów - dochodzi do szarpaniny, Tylman spada ze skarpy nad Wartą. Z. ciągnie ciało kilkadziesiąt metrów do brzegu i wciąga je do wody. W tym czasie miała jeszcze żyć, lecz była nieprzytomna.
Choć prokuratura właśnie tak przedstawiła wydarzenia z nocy, nie ma na to twardych dowodów. Nie ma nagrania z monitoringu, świadków.
Są za to wątpliwości.
Po pierwsze, ta wersja wydarzeń opiera się na tym, co Adam Z. miał powiedzieć policjantom podczas tzw. rozpytania. Na tym spotkaniu miał przyznać, że widział ciało Tylman w Warcie. Jednak z rozmowy nie ma protokołu ani nagrania. Ponadto Z. sam oskarżył policjantów - o przymuszanie do go zeznań, stosowanie gróźb i przemocy. Funkcjonariusz miał go zrzucać z krzesła, policjantka ściskać za ręce i zapowiadać, że "w pierdlu prędzej czy później się zabiję" - opowiadał pierwszego dnia procesu Z.
Sprawa Ewy Tylman. Nocny eksperyment przy moście św. Rocha Ł. Cynalewski
Po drugie, prokurator jako powód sprzeczki podaje "wystraszyła się pobudzenia seksualnego Adama Z." przez kobietę. Jednak oskarżony jest zadeklarowanym gejem. W nocy, gdy zginęła Tylman, mężczyzna pisał i rozmawiał ze swoim partnerem. Jego orientację seksualną potwierdził też seksuolog.
Po trzecie, wątpliwości wzbudza wynik eksperymentu procesowego, przeprowadzonego przez samą prokuraturę. Pomiędzy sprzeczką a ponownym pojawieniem się Z. na nagraniu, mija nieco ponad pięć minut. Podczas eksperymentu policjanci starali się odtworzyć wydarzenia, podążając śladami oskarżonego i m.in. ciągnąc manekina do rzeki. Najszybszemu zajęło to niemal siedem minut - czytamy w poznańskiej "Wyborczej".
Po czwarte, nie ma twardych dowodów, że oskarżony dokonał zarzucanego mu czynu. Proponowane przez prokuraturę dowody są poszlakowe - to znaczy, że nie wskazują one jednoznacznie na winę, jednak pozwalają wnioskować, że miała miejsce pewna wersja wydarzeń.
Jednak sam Z. nie zaoferował satysfakcjonujących wyjaśnień, co właściwie się stało. Zasłaniał się niepamięcią ze względu na wypity alkohol. Mówił też o nieszczęśliwym wypadku. Wiadomo, że sam miał wątpliwości - lub starał się to pokazać - co do swoich działań.
"Jestem jedyną osobą, która może pomóc, a nic nie pamiętam. Boję się, że jej coś zrobiłem. Nie wybaczę sobie tego. To najbliższa mi kobieta w Poznaniu. Nie chcę iść siedzieć za głupotę i alkoholizm" - miał powiedzieć Z. swojej koleżance po jednym z przesłuchań, pisał "Głos Wielkopolski".
Tuż przed rozpoczęciem procesu kontrowersje wzbudziła prośba prokuratury, by utajnić postępowanie przed sądem. Prokuratorzy obawiali się "zakłócania spokoju". Tymczasem ojciec Tylman napisał list do Zbigniewa Ziobry. Prosił w nim o interwencję w sprawie jawności procesu.
"Wszystko to, co działo się w tej sprawie, ilość wersji, wydarzeń, tego, co się mogło z Ewą stać, tworzenie fałszywych dowodów powoduje, że sprawa musi być prowadzona z otwartą kurtyną. Nie chciałbym, aby pozostało wrażenie, że prokurator czy sąd mają w tej sprawie coś do ukrycia" - czytamy w liście.
Ostatecznie Ziobro polecił cofnąć wniosek o utajnienie procesu.