Mężczyzna z trojgiem dzieci wjeżdża pod rozpędzoną ciężarówkę. W mieszkaniu policja znajduje ciało jego żony. - Czy popełnił rozszerzone samobójstwo? - pytają dziennikarze. - Na razie nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy Robert W. zabił swoją żonę i czy dokonał samobójstwa rozszerzonego - odpowiadają prokuratorzy, którzy badają przyczyny tragedii rodziny ze Zgorzelca. Śledczy starają się ustalić, czy ojciec z trojgiem dzieci w samochodzie celowo wjechał w tira po zabójstwie żony. CZYTAJ WIĘCEJ >>>
O rozszerzonym samobójstwie mówimy, gdy ktoś zabija inną osobę lub nakłania ją do samobójstwa - często kogoś z bliskich członków rodziny - i odbiera sobie życie. - Samobójca zabiera ze sobą innych ludzi - tłumaczy w rozmowie z Gazeta.pl psycholog Tomasz Kozłowski.
Robi to, bo chce im oszczędzić cierpień lub wydaje mu się, że nie poradzą sobie, gdy jego zabraknie
- dodaje. Psycholog tłumaczy, że myśl o tym, że ktoś dokona rozszerzonego samobójstwa może być impulsem. - Ona nie musi kiełkować w umyśle sprawcy przez długi czas - przekonuje Kozłowski.
Zwraca też uwagę, by nie mylić samobójstwa rozszerzonego z samobójstwem poagresyjnym.
Jeżeli ktoś kogoś zabija, nie radzi sobie z tym i odbiera sobie życie, to popełnia samobójstwo poagresyjne. Ten, kto dokonuje samobójstwa rozszerzonego, wie, że zabije siebie, ale doprowadza do tego, by razem z nim odeszli inni ludzie
- tłumaczy.
W październiku 2014 roku 12-letnia Ola znalazła w rodzinnym mieszkaniu w Lipie (niedaleko Stalowej Woli) ciała swojego rodzeństwa i matki. 6-letni Wojtek, 9-letnia Magda i 38-letnia Ewa E. leżeli w kałuży krwi. Dzieci miały rany cięte szyi. Matka - rany klatki piersiowej. Obok nich leżał nóż.
Prokuratura ustaliła, że to matka najpierw zabiła swoje dzieci, a potem siebie. Śledczy nie znaleźli w mieszkaniu żadnych śladów walki czy włamania. Drzwi były zamknięte od środka. W tym czasie mąż Ewy E. był we Francji. Mężczyzna przekonywał, że w jego rodzinie nie było żadnych poważnych problemów, a to co się wydarzyło było dla niego szokiem.
- Ostatni raz kontaktował się z żoną w sobotę. W niedzielę matka dzieci miała iść z nimi na sanki. Nic nie wskazywało, że może dojść do jakiejkolwiek tragedii - podkreślała prokurator w rozmowie z portalem stalowka.net.
W listopadzie 2013 r. w Zabrzeży (niedaleko Nowego Sącza) ojciec siedmiorga dzieci zabił siekierą żonę i syna, a potem się powiesił. Drugi syn ledwo uszedł z życiem, ojciec próbował zabić także jego. Zakrwawionego chłopaka znalazła jego siostra. - Weszła bez pukania. Zobaczyła starszego brata. Wojtek cały lepił się od krwi wypływającej z głębokiej rany na głowie. Przerażona zawołała na pomoc rodziców, ale nikt nie odpowiadał - pisała "Gazeta Krakowska".
Prokuratura uznała, że 52-letni mężczyzna popełnił samobójstwo rozszerzone. - To książkowy przykład. Wskazuje na to wcześniejsze zachowanie Jana Sz. oraz historia jego choroby - podkreślał prokurator w rozmowie z "Gazetą Krakowską". - Sprawca tragedii, który sam odebrał sobie życie, chciał ulżyć pozostałym członkom rodziny. W opinii biegłych psychiatrów 52-latek cierpiał na urojenia i chciał uchronić bliskich przed złym losem, który ich czekał - dodał.
To, czy mieszkaniec Zgorzelca popełnił samobójstwo rozszerzone, wyjaśni śledztwo. Dziś prokuratura ujawniła wyniki sekcji zwłok trojga dzieci, które były w samochodzie w chwili zderzenia z tirem. Sekcja wykazała, że dzieci żyły w chwili wypadku. CZYTAJ WIĘCEJ >>>