Zmarła w szpitalu w Łodzi. O jej śmierci bliscy dowiedzieli się... tydzień później

O śmierci swojej siostry, 64-letniej pani Elżbiety z Łodzi, pani Teresa dowiedziała się dopiero po tygodniu. Kobieta zmarła w szpitalu i miała przy sobie dane swoich bliskich. Mimo to przez tydzień ustalano, gdzie mieszka rodzina pacjentki.

Pani Elżbieta wezwała do domu pogotowie, bo źle się poczuła. Karetka przewiozła ją do szpitala im. Władysława Biegańskiego w Łodzi - opisuje historię "Express Ilustrowany". Tam okazało się, że kobieta ma rozległy zawał serca. Nie udało się jej uratować, zmarła dwie godziny po tym, jak jak przyjęto ją do szpitala. Wcześniej podała siostrę jako osobę, której placówka może udzielać informacji o jej stanie.

"Telefon ze szpitala był dla mnie szokiem"

O śmierci pani Elżbiety rodzina dowiedziała się jednak dopiero po tygodniu. - Telefon ze szpitala z informacją, że zmarła tydzień temu, był dla mnie szokiem - powiedziała dziennikarzowi pani Teresa, siostra zmarłej. Kobieta tłumaczyła, że czasem nie kontaktowała się z siostrą przez kilka dni. Obie były zajęte swoimi obowiązkami, dlatego brak telefonu od pani Elżbiety jej nie zaniepokoił.

Dlaczego pani Teresa dowiedziała się o śmierci siostry tak późno? Dyrektor szpitala wyjaśnia, że w karcie informacyjnej było tylko imię i nazwisko pani Teresy, dlatego policja musiała ustalić jej telefon i adres. Jak się jednak okazało, w rzeczach pacjentki, które trafiły do szpitalnego depozytu, była kartka z numerami telefonów rodziny oraz telefon komórkowy, w którym także wpisane były ich numery. Tego jednak nie sprawdzono. - Nie grzebiemy w rzeczach pacjenta, które są oddane do depozytu - odpowiada Emilia Walas, rzecznik prasowy szpitala. 

A TERAZ ZOBACZ: Przekonali się, co czuje kobieta w 7 miesiącu ciąży