- Zaczęłam pokasływać, pojawiło się pieczenie w gardle i nosie. Dolegliwości stawały się coraz bardziej uciążliwe - opowiada "Gazecie Wrocławskiej" pani Katarzyna. Okazało się, że to gaz pieprzowy.
Ochroniarz z firmy zewnętrznej użył go, bo nie mógł sobie poradzić z pijanym mężczyzną. Już został zwolniony z pracy. - Złamał procedury naszej firmy, które zabraniają używania jakichkolwiek środków przymusu bezpośredniego - tłumaczy rzecznik sieci, Daniel Szabaciuk.
Dlaczego o zagrożeniu nie poinformowano klientów, nie przeprowadzono ewakuacji? Szabaciuk wyjaśnia jedynie, że w tej sprawie "prowadzone jest wewnętrzne postępowanie", które ma wyjaśnić okoliczności zdarzenia. Zapowiada też, że konsekwencje poniesie firma, która zatrudniała nadgorliwego ochroniarza.