- wynika z
Zabójstwo 45-letniej Polki w niemieckiej miejscowości Reutlingen wzburzyło opinię publiczną - kobietę zamordował Syryjczyk, jej partner. Zrobił to przed wejściem do lokalu gastronomicznego, w którym razem pracowali. Po kłótni ze swoją partnerką mężczyzna uderzył ją nożem do krojenia kebabu w głowę i śmiertelnie zranił. Możliwe, że kobieta była w ciąży.
Informacja o morderstwie polskiej obywatelki w Niemczech postawiła media na nogi. Natomiast tym, co szczególnie zainteresowało komentujących tę sprawę była narodowość sprawcy. Wielu z nich, w tym również prawicowi politycy i publicyści, przekonywało, że pochodzenie mężczyzny musi mieć związek z zabójstwem.
Dlaczego tak łatwo powiązali oni narodowość mężczyzny z morderstwem Polki?
Dlaczego od razu odrzucili jedną z przedstawianych przez media wersję, zgodnie z którą motywem zbrodni mógł być "zawód miłosny"?
Dlaczego tak wiele osób przyjęło, że kobieta zginęła tylko dlatego, że sprawca był Syryjczykiem, skoro każdego roku ok.150 Polek ginie z rąk swoich mężów i partnerów - nie obcokrajowców, nie muzułmanów, ale Polaków?
Statystyki dotyczące przemocy wobec kobiet potwierdzają, że każdego dnia wiele z nich doświadcza jej w swoich domach - oprawcami są ich najbliższe osoby: mężowe i partnerzy. Niektórzy z nich stają się też sprawcami brutalnych zabójstw na Polkach:
Reakcje na morderstwo w Reutlingen zauważyła dziennikarka Ewa Wanat, która w swoim wpisie na Facebooku stwierdziła, że jest zaskoczona, iż zabójstwa Polek nie wywołują takiego poruszenia.
W Polsce co miesiąc kilkanaście kobiet ginie z ręki swoich przemocowych partnerów. Nie widziałam, żeby polskie portale donosiły o każdej tej zbrodni. Każda taka śmierć jest równie straszna i równie niesprawiedliwa, a cierpienie bliskich równie głębokie
- napisała na swoim profilu.
"Dlaczego opinia publiczna nie bulwersuje się równie mocno", gdy Polacy zabijają Polki?" - pytała socjolożka i felietonistka Anna Dryjańska.
Odpowiedzią na dramatyczne dane miała być Konwencja Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, którą krytykowali: politycy Prawa i Sprawiedliwości, prawicowi publicyści i wielu przedstawicieli Kościoła. PiS twierdziło bowiem, że chodzi w niej o zwalczanie tradycji i wprowadzenie do polskiego prawa nowych, niebezpiecznych pojęć.
Zbigniew Ziobro przekonywał, że konwencja to "feministyczny wymysł". CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Andrzej Duda, wtedy kandydat na prezydenta, przekonywał, że to szkodliwy akt. Wtórowała mu Beata Szydło, która dopatrywała się tu mistyfikacji.
Za przyjęciem ustawy o ratyfikacji konwencji opowiedziało się 254 posłów - 127 posłów PiS opowiedziało się przeciwko, 5 wstrzymało się od głosu, nikt z Prawa i Sprawiedliwości nie poparł ratyfikacji.
Zbigniew Ziobro zapowiadał, że Andrzej Duda jako prezydent ją wypowie. Tak się jednak nie stało.