No właśnie – co robi? Skąd czerpie energię? - Z miłości. Z przyjaźni. Z adrenaliny, jakiej dostarcza mi mój zawód – przyznaje Maciej Stuhr. Tym razem nie pytamy aktora o politykę, ale o zwykłe ludzkie narzekanie i o to, jak szuka pozytywów w trudnych sytuacjach. I dostajemy przepis na ciekawy eksperyment.
Angelika Swoboda: - Często się panu zdarza narzekać?
Maciej Stuhr: - Wie pani, to raczej pytanie do osób z mojego otoczenia. Często człowiek myśli, że wcale nie narzeka, a potem spyta kogoś i okazuje się, że narzeka cały czas. Ja się najczęściej gryzę w język w momencie, gdy miałbym zacząć narzekać na przepracowanie. Że właśnie wróciłem z Chin i że od razu musiałem pojechać do Wrocławia, tu mieć próbę, a tam wystąpić, i jeszcze mieć zajęcia ze studentami. Bo ostatnio naprawdę nie starcza mi doby, moja lista rzeczy do zrobienia codziennie jest nie odfajkowana do końca. Zdarza mi się coś zawalić, czasem po prostu padam na twarz ze zmęczenia i...
... zaczyna się marudzenie?
- Wtedy jest taka pokusa, żeby powiedzieć znajomemu spotkanemu na ulicy: „Stary, mam już tego wszystkiego serdecznie dosyć”. Ale od razu sobie wtedy myślę, co ja w ogóle robię? Jak ja, dziecko szczęścia, człowiek, który ma szansę się rozwijać, robić karierę, spotykać ludzi i zarobić przy tym trochę pieniędzy, mogę opowiadać takie bzdury, że jestem przepracowany? Mam więc takie marzenie o sobie samym, żeby być człowiekiem, który jak najmniej narzeka. A najlepiej w ogóle.
Udaje się?
- Na razie jeszcze nie całkiem. Wie pani skąd się wzięło? Kiedyś Anna Dymna, przy kawie powiedziała mi: „Wszyscy wokół tak narzekają, że ja postanowiłam, że nie będę.”. Bardzo mi się spodobał taki pomysł na życie i staram się wprowadzać tę filozofię u siebie. Choć nie jest to łatwe. Z różnych powodów.
Jakich?
- Jedną z naszych cech narodowych jest takie rozmiłowanie w narzekaniu. Umiemy prowadzić tak zwany „small talk”, czyli „gadkę szmatkę” i najlepiej nam ona wychodzi gdy mówimy o tym, co nas boli, co nam nie wyszło, jak to jesteśmy przepracowani, jakie mamy kłopoty. Wtedy czujemy się bezpiecznie i dobrze. Nie mamy tego, co Amerykanie, którzy na wyścigi opowiadają sobie, jakież to ostatnio mieli sukcesy. Zdecydowanie się w tym od nich różnimy i nawet powiedziałbym, że ma to jakiś koloryt.
Pana filozofia nienarzekania w ten koloryt się nie wpisuje.
- Tak, ja postanowiłem sprawdzić, jakby to było, gdybyśmy nagle zaczęli się do siebie uśmiechać i mówić, że wszystko jest fajnie.
I ludzie się na pana podejrzliwie nie patrzą?
- Rzeczywiście coś takiego jest, że zapala nam się pomarańczowe światło ostrzegawcze, jeżeli ktoś jest uśmiechnięty. Ale myślę, że eksperyment z uśmiechaniem się do innych warto robić i zobaczyć, do czego nas doprowadzi.
Pewnie zaraz ktoś powie: Jasne, łatwo mu się uśmiechać i namawiać to niemarudzenia, bo jest utalentowany i świetnie mu się wiedzie.
- Rozumiem, że może się pojawić taka myśl. Ale odpowiem pani tak - kiedyś mój profesor na psychologii, Edward Nęcka, przypomniał nam pewną mądrą księgę o losach bohatera literackiego, który nazywał się Kubuś Puchatek. Puchatek zadawał czasem pytanie: „Co jest w czym czego?” Odniósłbym tę część naszej rozmowy właśnie do tego pytania mędrca o małym rozumku.
To znaczy?
- Co jest w czym czego? Oczywiście ja mogę się uśmiechać częściej, bo jestem szczęśliwym i zrealizowanym człowiekiem, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że jestem zrealizowanym człowiekiem również dlatego, że jestem uśmiechnięty i jasno patrzę w przyszłość, jasno w przeszłość i jasno w teraźniejszość. I staram się z tych trzech czasów wyciągnąć to, co najlepsze. Wierzę w zaklinanie rzeczywistości.
Poproszę o jedno zaklęcie.
- Nie chodzi mi o oszukiwanie samego siebie czy o mówienie w beznadziejnej sytuacji, że jakoś to będzie. Mam na myśli to, że nastawienie do życia bardzo pomaga w tym, jak nam to życie przebiega.
Ale jak się uśmiechać gdy ma się problemy czy po prostu jest się zmęczonym?
- Przyznaję, nie jest to łatwe, wymaga dodatkowego wysiłku. Niektórym jest łatwiej, innym trudniej. Niektórzy mają uśmiech wymalowany na twarzy, inni przypominają Kłapouchego, który w chwilach największej euforii mówi, że na pewno zaraz wszystko będzie źle. Wie pani, to że sobie dywagujemy, nie oznacza, że znaleźliśmy receptę na wszystko.
Pan się urodził w uśmiechem wymalowanym na twarzy, czy się go pan uczył?
- Urodziłem się z nim, a przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Chodzę po słonecznej stronie ulicy jak Fabian z filmu „Excentrycy” i taka filozofia towarzyszy mi odkąd sięgnę pamięcią. W podstawówce zawsze były żarty i dużo śmiechu.
Powspomina pan?
- Pamiętam moje pierwsze kabaretowe przymiarki w czwartej czy piątej klasie. Przy jakiejś luźniejszej okazji zrobiłem na forum klasowym zrobiłem przedstawienie, w którym parodiowałem nauczycieli. To był moment, w którym odnalazłem w sobie żyłkę małpiarza.
A co zrobić, jeśli ktoś się z tym uśmiechem na twarzy nie urodził?
- Ja w trudnych sytuacjach zawsze stawiam sobie pytanie: Jaki mam wybór? Jakie mam opcje, jeżeli się nie roześmiać czy nie obśmiać czegoś? Mogę się załamać, mogę na kogoś nakrzyczeć, obrazić się. Gdy popatrzę z dystansu na taki wachlarz możliwości, to mnie zawsze wychodzi że najlepiej się roześmiać. Poza tym jest też powiedzenie, które bardzo staram się wprowadzać w życie: „Nie przejmujmy się rzeczami, na które nie mamy wpływu”. Tego korka za dziesięć dziewiąta nie przyspieszymy w żaden możliwy sposób. Gdy to zrozumiemy, od razu możemy się zrelaksować. Po prostu się spóźnimy, więc następnego dnia trzeba będzie wstać o te dziesięć minut wcześniej. Tyle możemy zrobić. I nic więcej, choćby skały poszły do toalety.
Można też pojechać rowerem. Sport jest ważną częścią pana życia.
- Bardzo dobrze pani trafiła. Jeśli nie śmiech, to sport też jest jakimś sposobem na lepsze życie. Po przebieżce, rowerze czy pływaniu – to sporty, które uprawiam – rzeczywiście gdzieś ucieka ta zła energia.
Namawia pan również, by zamieniać trudne sytuacje w pozytywne.
- Właśnie. W pioseneczce o korkach, którą napisałem, śpiewam, by sobie uświadomić, że zawsze może być gorzej. I pocieszająca jest myśl, że na przykład moglibyśmy przez najbliższe trzy lata nie mieć urlopu albo spędzić go w Katowicach. Pozwoliłem sobie na taki żarcik, mam nadzieję, że Katowice się na mnie nie obraziły. Katowice są świetnym miastem, sam je ostatnio chwaliłem będąc w nowej sali NOSPR, jednej z najlepszych koncertowych sal świata. Co nie zmienia faktu, że umówmy się, jest kilka miejsc w Polsce, na przykład bieszczadzkie połoniny czy bałtyckie plaże, gdzie ten urlop byłby jednak trochę przyjemniejszy. Gdy myślę o wakacjach, przyroda wygrywa z miastami.
I daje moc. Mam moc to zresztą przewodnie hasło tej kampanii. Pan ma moc?
- Oj, gdybym ja jej nie miał, tobym długo nie pociągnął. Wydaje mi się, że jak na pana w średnim wieku, to ją mam, choć czasem muszę się napić kawy.
Skąd się ta moc bierze, poza kawą i sportem?
- Z miłości. Z przyjaźni. Z adrenaliny, jakiej dostarcza mi mój zawód.
A także z rodziny. Wiem, co mówię, bo w zeszłym roku miałam okazję poznać pana rodziców.
- Oczywiście. Moi rodzice sprawiają to samym swoim przykładem. Z ojcem łączy mnie pokrewieństwo zawodowe, choć i moja mama jest artystką. To daje napęd człowiekowi, który coś wyniósł z domu, który czymś nasiąkł. Ważne jest, co pokazujemy swoim dzieciom, czy uczymy je pozytywnego zmagania się z rzeczywistością. To dla nich najcenniejsza lekcja.
Pan uczy pozytywnego podejścia.
- A wie pani, że to wraca do człowieka? Owszem, nie każdy odwzajemni nasz uśmiech, ale może co drugi, co trzeci? To jest niesamowite, bo sympatia wysłana do ludzi wraca. Tak samo jak zła energia. Rachunek jest prosty.
Co panu tę moc odbiera?
- Czyli jednak narzekamy?
Hm, to w takim razie czego lepiej unikać, żeby mieć moc i żeby nie narzekać?
- Oczywiście poważnym problemem są kłopoty ze zdrowiem i to jest coś, na co nie mamy wpływu. Bez zdrowia trzeba jakiegoś wyższego stopnia wtajemniczenia w emanowaniu dobrą energią. Znaleźć pozytywy, kiedy fizycznie nie mamy siły to jest jakaś liga mistrzów. Ale i takie przykłady znam.
Wie pani, nieszczęścia naprawdę chodzą parami, a czasem nawet całymi stadami. Czasami nas dopada ze wszystkich stron i ciężko jest to przełamać. Dobrze, żebyśmy w takich sytuacjach nie byli sami. Wtedy też tę pozytywną energię, którą kiedyś wysłaliśmy ludziom, można spróbować odebrać. Jeżeli mamy rodzinę i przyjaciół, na których możemy liczyć, mamy szansę wyrwać się z tego zaklętego kręgu.
Powiedział pan, że recepty nie znajdziemy, ale może choć da pan jakąś wskazówkę?
- Zachęcam, żeby ci, którzy będą czytać naszą rozmowę, zrobili taki eksperyment. Żeby zaczęli rozdawać uśmiechy na prawo i lewo, i żeby dawali dobrą energię. I niech sami wyciągną wnioski, czy to w jakikolwiek sposób zmienia rzeczywistość. Ja jestem przekonany, że o ile w pierwszej fazie ten eksperyment może się wydawać trudny, to każda powtórka będzie łatwiejsza, a efekty przyjdą same.
A wtedy oddajmy polskie mistrzostwo świata w narzekaniu innym nacjom.
- Tak, spróbujmy nie marudzić. Niech teraz Szwajcarzy ponarzekają. Oni tam mają bogactwo, zegarki i inne dobra. Niech sobie ponarzekają, zwłaszcza po przegranym meczu z naszą reprezentacją.
Sprawdź też: felietony Macieja Stuhra "W krzywym zwierciadle" >>
Maciej Stuhr jest ambasadorem akcji „Mam moc”, która jest częścią kampanii Actimela.