Agent Tomek był fanem "Miami Vice". Lubił błyszczeć, chętnie pozował do zdjęć. Inni "przykrywkowcy" też [PRACOWAŁEM W CBA, CZ. 2]

- Jak się ubrał za pieniądze CBA, miał na sobie ze 30 tys. zł. Garnitury od Armaniego, zegarek Longines, obowiązkowo złota biżuteria. Nie uznawał zamienników, nawet majtki i skarpetki musiały być markowe. Manicure, pedicure i fryzjera też finansowało Biuro - mówi były funkcjonariusz CBA.

Kilka tygodni temu do redakcji portalu Gazeta.pl i "Gazety Wyborczej" mężczyzna przedstawiający się jako były funkcjonariusz Centralnego Biura Antykorupcyjnego przyniósł dokumenty świadczące o tym, że w latach 2007-10 był zatrudniony w CBA. Zgodził się rozmawiać wyłącznie anonimowo.

We wczorajszym odcinku rozmowy opowiedział nam , jak łatwo Biuro mogło podrobić dowolne dokumenty, nawet legitymacje dziennikarskie. I że potrafiło wyciągnąć dane z telefonów komórkowych i laptopów. A także - jak wyglądało szkolenie, zaopatrywanie w dokumenty, sprzęt i inne środki tzw. przykrywkowców - czyli agentów Biura prowadzących tajne operacje posługując się fałszywą tożsamością.

Najsłynniejszym z nich był Tomasz Kaczmarek, czyli słynny "agent Tomek", znany z najbardziej spektakularnych akcji z czasów, gdy CBA kierował Mariusz Kamiński (dziś obaj są posłami PiS, a Kamiński pełni funkcję wiceszefa tej partii).

 

Dzisiaj druga część rozmowy z byłym funkcjonariuszem CBA:

Pokazuje nam pan sporo zdjęć z zakrapianych imprez agentów CBA, również tych pod przykryciem. Nikomu nie przyszło do głowy, że fotografowanie się jest - delikatnie mówiąc - lekkomyślne i nieprofesjonalne? Taki "przykrywkowiec", na którego idą setki tysięcy złotych, może zostać zdemaskowany.

- Wszyscy uważali, że są w zaufanym gronie. Nikt nie zakładał, że te zdjęcia mogą wyciec. Przekazywali je sobie na dyskach i innych nośnikach. Oczywiście pomijano fakt, że ktoś może dysk z tymi zdjęciami na przykład zgubić.

Często agenci pod przykryciem tak sobie wspólnie imprezowali?

- Raczej okolicznościowo - przed świętami, z okazji odejścia jakiegoś funkcjonariusza ze służby, czyichś imienin. Nigdy nie imprezowali w knajpach, ani miejscach publicznych. Nie mogło być tak, że taka grupa osób jest widziana razem, często z szefem. Od razu byłoby jasne, że są z najbliższego otoczenia CBA, a to podejrzane. Dlatego robili imprezy w mieszkaniach operacyjnych. Zawsze były tam osoby tylko ze ścisłego grona służb, ewentualnie funkcjonariusze na emeryturze.

Wróćmy do tego, jak się robi "przykrywkowca". Wiemy już, jakie dokumenty miał, ale pewnie musiał być jakoś specjalnie ubrany. Kto mu kompletował garderobę, którą trochę znamy z opowieści o agencie Tomku?

Były funkcjonariusz CBA: W sprawie ubrań pisało się do przełożonego wniosek, co jest potrzebne i za ile, z krótkim uzasadnieniem. Przełożony to akceptuje lub nie, bo na takie zakupy powinien wyrazić zgodę co najmniej dyrektor lub szef, w zależności od kwoty, jaka jest wydatkowana. Funkcjonariusz, który ma styczność z osobami publicznymi, z pierwszych stron gazet, z samorządów, z urzędów, musi mieć porządne garnitury. Zresztą wszystkie rzeczy powinny być dobrej marki, najwyższej jakości. Funkcjonariusz dostawał na to pieniądze z funduszu operacyjnego. Taką kwotę, o którą wnioskował.

Ale jak? Szedł najpierw do Armaniego i dowiadywał się, ile kosztuje garnitur?

- Musiał zrobić rozeznanie, opisać, co chce kupić i w jakich kwotach. Nie było wyszczególniane, że potrzebuje akurat garnituru Armaniego czy butów Hugo Bossa czy paska, tylko opisywał, że potrzebuje cztery komplety garniturów, do tego koszule, pasek, buty, zegarek. I to wszystko opisywał. Łącznie ze skarpetkami i majtkami.

Też musiały być markowe?

- To zależało od funkcjonariusza.

Agent Tomek, będąc funkcjonariuszem pod przykryciem, miał na sobie cokolwiek, co kupił za własne pieniądze?

- Nie sądzę, bo akurat ten wydział ubierał go od stóp do głów, dosłownie wszystkie rzeczy należały do Biura, od spinek do mankietów, poprzez krawat, telefon, portfel, wizytówkę. Można powiedzieć, że Tomek był specjalistą w ubieraniu się. I wyznawał zasadę, że ktoś, kto dokłada do pracy cokolwiek z własnych pieniędzy, jest frajerem. Dla Tomka zakupy były robione w markowych sklepach, np. na placu Trzech Krzyży, w sklepach Bossa, Armaniego.

Ile pieniędzy miał na sobie, jak się ubrał od stóp do głów?

- Przykładowy ubiór to koszula za 1200 złotych, garnitur za około 3-4 tysięcy w zależności od marki, buty od 2 tysięcy wzwyż, teczka około tysiąca, pasek też 500, 600 złotych, zegarek... To były zegarki od 15 tysięcy wzwyż, znanych marek, przede wszystkim Omega, Longines, Maurice Lacroix. I oczywiście złota biżuteria. Tomek lubił błyszczeć. To był jego sposób, żeby przekonać figuranta. Błysnąć różnymi gadżetami. Nie uznawał podróbek i zamienników.

Ta słynna fryzura to był jego własny pomysł na wizerunek agenta?

- Tak, to była jego kreacja, to jego styl. Tomasz przede wszystkim był fanem serialu "Miami Vice", praktycznie wszystko przekładał z tego filmu na realia polskie, stąd też ta fryzura a la Don Johnson.

ZNOSZONE SKARPETY I MAJTKI TOMKA TO "ŚRODKI RZECZOWE" CBA

Zabiegi pielęgnacyjne, manicure, pedicure, fryzjer?

- Wszystko finansowało Biuro. Podobnie regenerację ubioru, czyli pranie, naprawy, wiadomo, buty się znoszą, zelówki czy inne rzeczy. I jeżeli tracił taki ubiór walory dalszego użytkowania i był niezdatny, co u Tomka się akurat dosyć często zdarzało, to kupowało się nowe.

Tak szybko niszczył ubrania?

- Raczej szybko uznawał, że tracą walory, bo się w nich pokazywał już kilka razy i należy zakupić nowe. Wszystkie rzeczy, które Tomek Kaczmarek posiadał, zostały zwrócone z powrotem do Biura, do "szatni operacyjnej", przez którą przechodziły te wszystkie rzeczy i były tam ewidencjonowane. Nawet te skarpetki i majtki przed odejściem ze służby musiał zdać. Bo to są środki rzeczowe CBA. Nigdy nie są własnością funkcjonariusza, służą do pracy.

I co? Szły do "szatni operacyjnej", dla innych agentów?

- Z tym jest problem. Ubranie to środek rzeczowy na wyposażeniu Biura. Ale przecież funkcjonariusze nie będą chodzili w czyichś butach, już nie mówiąc o majtkach czy skarpetkach. Ja sobie nie wyobrażam, żeby ich używać, tak samo przepoconych koszul, pomimo że dobrej firmy. W CBA do dziś nie jest rozwiązany problem, co się z takimi rzeczami dzieje. I mówimy tu nie tylko o ubraniach. Kupowane są też inne rzeczy z funduszy operacyjnych, np. wyposażenie mieszkań.

Czyli mamy jakiś butik z używanymi rzeczami agentów pod przykryciem, z którymi nie wiadomo, co począć?

- Jest powoływana komisja, która orzeka, co można z tymi rzeczami zrobić. Jeden sposób, to przekazanie jakiejś instytucji charytatywnej...

Garnituru od Armaniego?

- No właśnie. Jeżeli bezdomnym przekażemy buty i garnitury od Armaniego i Bossa, to bezdomni będą chodzili lepiej ubrani od niektórych przedstawicieli klasy średniej.

Zdarzyło się kiedyś, że oddano biednym te rzeczy?

- Nie, nigdy, bo prędzej czy później by to wypłynęło i wydałoby się, jakie kwoty CBA przeznacza na szatnię operacyjną, co kupuje i za chwilę oddaje w bardzo dobrym stanie. Niektóre z tych rzeczy są w stanie dużo lepszym niż te z ciucholandów.

Co się z tymi rzeczami dzieje, leżą sobie w tej szatni operacyjnej?

- Jest i druga procedura - zniszczenie tych rzeczy. I rzeczywiście te rzeczy się niszczy, chociaż aż się prosi, żeby zmienić przepisy. Były projekty stworzenia przepisu, że funkcjonariusz, który użytkował buty czy garnitur lub koszulę za dobre kilka tysięcy złotych, mógł to odkupić za jakieś rozsądne pieniądze. Bo przecież niszczenie mienia jest niegodne i rozrzutne. Powinna być powołana komisja, która ocenia stan zużycia takiej rzeczy i w pierwszej kolejności oferuje funkcjonariuszowi, który to użytkował, odkupienie za kwotę, pomniejszoną o stopień zużycia. Ale takich procedur nie ma.

AUDI DLA CBA KOSZTOWAŁO 400 TYS ZŁ. PŁACILIŚMY GOTÓWKĄ

Mamy już tego agenta, on ma dokumenty, już jest ubrany, wypielęgnowany, ma drogi zegarek, komórkę itd. Musi czymś jeździć.

- "Przykrywkowiec" musi przekonać figuranta, którego ma skorumpować, że ma pieniądze, że może załatwić różne sprawy, no i odpowiednio się odpłacić. Musi pokazać się z odpowiednim autem. Dlatego CBA wyposaża się w bardzo dobre samochody.

Kto wybiera markę?

- Konkretny funkcjonariusz typuje samochód, jaki by chciał kupić, jaki będzie pasował do jego fizjonomii, czy to będzie samochód sportowy, bo styl życia takiego funkcjonariusza jest sportowy.

No właśnie, z publikacji wiemy już o dwóch modelach Porsche, o motocyklu Harleya... Jakie jeszcze maszyny były na wyposażeniu tych agentów?

- Mercedes, różne klasy od E i C do klasy S. Były audi, począwszy od najwyższej półki, czyli audi A8 z silnikiem Lamborghini, którym wcześniej jeździł prezes Audi w Niemczech i który został właśnie do Polski sprowadzony i zakupiony dla CBA. Były też samochody typu terenowego, np. Subaru Tribeca, Porsche Cayenne, ale też samochody marek mniej prestiżowych typu Honda, Škoda, Volkswagen.

Kupowaliście nowe auta u dilera?

- Nie, to były samochody używane, bo auta to też część legendy. Sportowe porsche Tomka było kupione w komisie z Zielonej Góry, zresztą prowadzonym przez jego znajomego. Tomek sam je wytypował. Te samochody z komisów to nie były auta bardzo używane, stare. To były wozy z małym przebiegiem, prawie nowe, roczne. Osoba, która występowała pod przykryciem i budowała swoją legendę, nie mogła paradować w pachnącym nowością samochodzie i ubraniach. To by mogło wzbudzić podejrzenia. Staraliśmy się, żeby samochody też miały jakąś swoją legendę.

A to audi z silnikiem Lamborghini?

- Było zakupione w Łodzi u dilera, kosztowało około 400 tysięcy złotych. Płaciliśmy gotówką.

400 tys. zł w gotówce? To się diler musiał zdziwić.

- Jak ktoś prowadzi firmę i ma możliwość dopływu świeżej gotówki, to nie pyta, dlaczego nie przelewem. Zresztą każdy wie, że ludzie z pieniędzmi, bogaci, mają różne zachcianki.

Kto i jak wiózł tyle pieniędzy?

- Z tego, co wiem, po samochód jechało dwóch funkcjonariuszy. Oczywiście nie pociągiem, ale innym samochodem, pod legendą i na dokumentach legalizacyjnych. To była duża gotówka, ale nie jechali z obstawą. Podejrzewam, że szczególnych środków ostrożności przy tym nie było. 400 tysięcy w banknotach po 100 czy 200 zł to nie jest taka kupa pieniędzy, żeby to w jakiejś specjalnej walizce przewozić.

Czy zakup takich drogich samochodów akceptował szef CBA Mariusz Kamiński?

- Musiał zaakceptować, bo to był tzw. środek rzeczowy. Każdy samochód powinien mieć założoną teczkę jako oddzielne Legalizacyjne Przedsięwzięcie Operacyjne (LPO). A żeby LPO zostało założone, to musi zatwierdzić to szef. Zakupu dokonuje już agent pod swoim nazwiskiem operacyjnym.

W UBRANIACH I AUTACH TOMEK MIAŁ STYL, ALE MIESZKANIA URZĄDZAŁ W IKEI

Agenci jeżdżą dobrymi autami, są godnie ubrani... I tak po pracy wracają do domu do żony?

- No nie. Funkcjonariusz pod przykryciem, legitymujący się legalnymi dokumentami wytworzonymi na jego potrzeby, musi gdzieś mieszkać. To też element legendy, ponieważ wchodząc w dane środowisko, może się zdarzyć, że kiedyś, ktoś powie: wpadniemy do ciebie albo chodź, idziemy do ciebie, napijemy się wódki. CBA miało zakupione takie mieszkania w różnych regionach Polski, w Warszawie, w centralnej Polsce, w Radomiu, w Łodzi, we Wrocławiu, Krakowie.

Drogie te mieszkania, z luksusowym wyposażeniem?

- Te mieszkania były kupione na samym początku istnienia Biura, żeby ci "dłudzy", agenci z legendami, mieli prawdziwe adresy, gdzie mieszkają od jakiegoś czasu. Tomek, który miał styl, jeśli chodzi o ubiór i samochody, to jeżeli chodzi o wystrój mieszkania, tego stylu miał trochę mniej. W czasie sprawy z willą w Kazimierzu mieszkanie operacyjne urządził szybko i oszczędnie, prawie wszystko kupił w Ikei. Kiedy odwiedził go Janek J. [syn właścicielki willi, z którym Tomek się zaprzyjaźnił], rzuciło mu się w oczy, że w mieszkaniu nie było nawet jednego zdjęcia ani osobistych pamiątek. Kiedy tylko Tomasz o tym usłyszał, mieszkanie zaczęło tętnić życiem - pojawiły się pamiątki, zdjęcia, wszystko było już bardziej dograne.

Co to znaczy "długi agent"?

- Długa legenda polega na tym, że funkcjonariusz urzeczywistnia się w życiu codziennym. Można się cofnąć, badając jego historię, do lat dzieciństwa, poprzez szkoły, jego obecne życie, sprawdzić, że ma mieszkanie, samochód, ma dokumenty tak zabezpieczone, że w razie ewentualnej kontroli te dokumenty figurują w bazach, w których powinny być. I te mieszkania miały to mieć, to były adresy, które wykorzystywano do wyrabiania dokumentów.

 

Część mieszkań była w blokowisku, m.in. to w Katowicach, ale generalnie kupowaliśmy na dobrych osiedlach. Kaczmarek w Krakowie mieszkał przy ul. Bartla, to jest prestiżowa dzielnica, gdzie do tej pory są bardzo drogie mieszkania. I ich wyposażenie musiało być dobre. Począwszy od miejsca do spania, siedzenia, wypoczynku, to były najczęściej meble bardzo dobrej klasy, drogie, skórzane. A także plazmy, kina domowe, to wszystko firmy znanych marek.

I formalnie właścicielami tych rzeczy: mieszkań, samochodów, mebli byli agenci pod swoimi operacyjnymi nazwiskami?

- Tak.

AGENT IDZIE NA EMERYTURĘ I WYNOSI CAŁĄ WIEDZĘ O CBA

Co się z tym działo, gdy agent, tak jak np. Tomek, odchodził ze służby na emeryturę, w politykę?

- Procedury w CBA nie były jeszcze dostosowane do tego, że agent odchodzi na emeryturę, a na jego stanie pozostaje samochód i mieszkanie, wszystko na dokumentach legalizacyjnych. CBA nie może praktycznie nic z tym zrobić, bo nie może przenieść własności. Można to zrobić na innego funkcjonariusza pod przykryciem, który nadal pracuje, ale nie można tego zrobić bez zgody tego, który odchodzi.

CBA doszło z Tomkiem do takiego porozumienia?

- Tak, odchodzący funkcjonariusze zostawili upoważnienia notarialne do wszelkich czynności prawnych związanych ze sprzedażą mieszkania, samochodu innym funkcjonariuszom.

Ale nadal Tomek i inni eksagenci wiedzą o mieszkaniach operacyjnych, samochodach, akcjach, innych agentach...

- Domniemywaliśmy, że Tomasz Kaczmarek, mając wiedzę o różnych sprawach i będąc politykiem, może wynieść tę wiedzę. Był projekt zamknięcia wszystkich tych spraw, z którymi miał związek. Choć nie jest to takie proste, w dużej mierze te sprawy zostały zamknięte. A jeśli chodzi o wiedzę Tomasza Kaczmarka - nie można mieć pewności, czy czegoś w jakiś sposób nie wykorzystał, ale mam nadzieję, że nie jest na tyle nierozumny, żeby się z tym obnosić.

CYPR DOBRY NA FIKCYJNĄ FIRMĘ, JAK KTOŚ ZECHCE SPRAWDZIĆ, ILE HOTELI ZBUDOWAŁEŚ

Zakładaliście firmy, które legalizowały, uwiarygodniały "przykrywkowców". Ile takich firm było?

- Sporo, w dzisiejszych czasach nietrudno założyć działalność gospodarczą na papierze. Często potrzebowaliśmy tylko i wyłącznie nazwy firmy, numeru NIP i REGON do uwiarygodnienia danego funkcjonariusza. Taka firma istniała tylko w dokumentach, nie prowadziła żadnej działalności, nie ponosiła żadnych kosztów. Ale żeby się mocniej uwiarygodnić przed innymi osobami, trzeba było naprawdę mieć taką firmę, a więc udokumentować jej działalność, wynająć siedzibę. Firmę się zakładało dla funkcjonariusza, który pracował pod przykryciem i budował swoją legendę. To jest pierwszy sposób. Ale zakładało się też firmę konkretnie pod daną sprawę, czyli np. pod rozpracowanie Beaty Sawickiej była założona firma, która mieściła się na ul. Waliców w Warszawie, w biurowcu przy Mennicy Państwowej.

Zakładaliście też firmy za granicą?

- Tak, były to przeważnie spółki w rajach podatkowych, gdzie trudno zdobyć informacje. Na Cyprze jest np. nasza firma, która istnieje od 2007 roku. Zajmuje się budowaniem dróg i mostów.

Czyli duże pieniądze.

- Duże. To jest potrzebne, bo nie można bezkarnie błyszczeć i szastać pieniędzmi. Wreszcie jakiś figurant zapyta: "Skąd jesteś, co zrobiłeś, pokaż mi dowód. Oczywiście zrobimy interes, ale pokaż mi, ile hoteli i gdzie wybudowałeś, ile tych dróg wybudowałeś, ile tych mostów wybudowałeś". Najczęściej to były firmy budowlane, inwestycyjne, które podpinały się pod istniejące spółki. Mieliśmy np. w branży budowlanej litewską firmę. W rejestrach miała sprawiać wrażenie, jakby była "córką" prawdziwej spółki - po to, żeby figurant mógł sobie wejść na stronę, zobaczyć, że coś tam było robione. Tak uwiarygodniamy się przed figurantem.

A co z życiem osobistym agentów w czasie tych operacji? Dziewczyna, chłopak, wakacje, weekendy?

- Kiedy funkcjonariusz pod przykryciem buduje legendę, ale nie jest w danym momencie w sprawie, może sobie pozwolić na życie rodzinne, towarzyskie, urlop i dni wolne. Ale gdy jest w sprawie, to zwykle jej dynamika nie pozwala na wyjazdy do domu i życie osobiste. Można wprowadzić w błąd figuranta, np. powiedzieć, że się wyjeżdża za granicę na dwa tygodnie i odbierać telefony. Wtedy funkcjonariusz może sobie zrobić tak zwane krótkie wakacje. Ale jeżeli jest sprawa prestiżowa i dynamiczna, to agent pracuje, czy to święta, czy niedziela. Na czas operacji życie prywatne nie istnieje. Cały czas pozostaje się w legendzie. Łącznie z takimi elementami jak imprezy, przyjemności... Agenci muszą też trochę pomieszkać tam, gdzie są zameldowani. Oczywiście mają w legendzie, że są np. prężnymi biznesmenami i gdzieś co jakiś czas wyjeżdżają. Ale figuranci czasami mogą rozpytywać ludzi, sąsiadów i dlatego agent powinien wcześniej zaistnieć. Robi to np. poprzez głośne imprezy, w trakcie których przychodzą sąsiedzi i się skarżą lub wzywają policję. Taka osoba musi być zauważalna.

W jutrzejszym, ostatnim odcinku rozmowy nasz informator opowie, jak doszło do tego, że rozpracowywano akurat posłankę Sawicką i dlaczego agent Tomek uwikłał Weronikę Marczuk i prezesa Wydawnictw Naukowo-Technicznych w korupcyjną aferę, której nie było.

Więcej o: