Partnerstwo Wschodnie zaczęło się w Pradze

Szczyt w Pradze zainaugurował wczoraj Partnerstwo Wschodnie, plan przyciągnięcia do Unii kilku jej wschodnich sąsiadów. Polska bardzo stara się, by Partnerstwo nie pozostało tylko ideą i szuka na nie pieniędzy także poza Unią. 

Partnerstwo to wymyślony przez Warszawę i Sztokholm projekt wspierania Ukrainy, Białorusi, Mołdawii, Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. - To dzień polskiego sukcesu w UE, dzień, w którym po raz pierwszy cała UE uchwaliła polską inicjatywę - mówił w Pradze szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski.

My chcemy pomóc im w reformach w nadziei, że w przyszłości niektóre te państwa mogły kandydować do Unii. "Stara" Unia widzi to inaczej. Zgodziła się dać na Partnerstwo 600 mln euro, ale unika mówienia o szansach wejścia sąsiadów do UE. To dlatego toczył się wczoraj gorący spór, jak w deklaracji końcowej nazwać beneficjentów programu. Niemcy, Holendrzy i inni sprzeciwili się nazwaniu ich partnerami europejskimi, bo kojarzy im się to z z UE. Stanęło na "partnerach z Europy Wschodniej".

Gorącą kwestią są wizy do UE. Warszawa i kilka innych krajów chcą je znieść. Niemcy, Hiszpanie i inni "starzy" nie chcą o tym słyszeć. Zgodzili się jedynie na zapis o stopniowych krokach ku pełnej liberalizacji wizowej jako długoterminowego celu dla pojedynczych krajów.

- Jest problem z wolą polityczną w części krajów Unii - mówił minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz, który przyjechał do Pragi z premierem Tuskiem i ministrem Sikorskim.

Z przywódców największych krajów przyjechała tylko Angela Merkel. Nie było Gordona Browna i José Luisa Rodrigueza Zapatero. Francję reprezentował premier François Fillon. Silvio Berlusconi wymówił się kłopotami rozwodowymi i przysłał ministra pracy. Austrię reprezentował zaledwie ambasador przy UE.

Nieobecni popsuli atmosferę. - Ze strony Austriaków to sygnał, że nic ich to nie obchodzi - mówił jeden z dyplomatów. Pytany o to odchodzący premier Czech Mirek Topolanek stracił cierpliwość: - To obraźliwe wobec wszystkich tych, którzy byli obecni.

Ale przywódcy krajów partnerskich i tak się cieszyli. Azerski prezydent Ilham Alijew mówił o strategicznym wyborze, jakiego dokonuje jego kraj. Gruzin Micheil Saakaszwili przekonywał, że Partnerstwo to efekt wojny zeszłorocznej wojny Rosji z Gruzją i że teraz sześć krajów siedzi przy stole z członkami Unii jak równy z równym.

- To symboliczny szczyt. Ważne, że mówi się nam o zasadach demokracji, dobrego rządzenia, rządach prawa - mówił "Gazecie" gruziński dziennikarz Levan Girsiaszwili. Szczególnie cieszą go wzmianki o liberalizacji systemu wizowego.

- Ale Białoruś Łukaszenki to koń trojański, który może rozwalić całe partnerstwo - zwracał uwagę Białorusin Roman Jokowlewski, współpracownik polskiego magazynu "Kontrateksty".

Przed budynkiem, gdzie trwały obrady, demonstrowało kilkudziesięciu białoruskich opozycjonistów. - Zaprosili dyktatorski reżim. Nie ma znaczenia, czy to jest Łukaszenka, czy kto inny. Dali zielone światło dla reżimu - mówili demonstranci.

Minister Sikorski zapewniał, że tydzień temu rozmawiał z przedstawicielami opozycji białoruskiej i poparli oni program.

Aleksander Łukaszenka nie przyjechał, bo kilka państw dało do zrozumienia, że nie jest mile widziany. Białoruś reprezentował wicepremier Władimir Siemiaszko. Mówiąc o Białorusi w Partnerstwie, holenderski premier Jan Peter Balkenende stwierdził jasno: warunkiem udziału Mińska powinny być demokratyczne reformy.

Francuzi, Holendrzy, Hiszpanie i Portugalczycy mówili, że w Partnerstwie powinna być Rosja, Turcja i inne kraje. Tymczasem Rosjanie nie tylko nie wyrazili zainteresowania projektem, ale krytykują Unię, że to próba stworzenia strefy wpływów w regionie. Na konferencji prasowej rosyjska analityk pytała, czy Unia ma sposób, by bronić kraje partnerskie przed presją Rosji, pod którą się teraz znajdą.

My zabiegamy nie tylko o utrzymanie poparcia UE dla Partnerstwa, ale przede wszystkim o finansowanie. Projekt ma zagwarantowane 600 mln euro z unijnego budżetu do 2013 roku i środki ze specjalnego funduszu zwanego Instrumentem Inwestycyjnym na rzecz Sąsiedztwa. Polska wpłaci doń 3 mln euro, Niemcy i Francja po 10 mln euro.

- Chcemy też, by Europejski Bank Inwestycyjny miał znacznie większe środki na pożyczki w krajach Partnerstwa - mówił Dowgielewicz.

Ale to wszystko może być za mało. Dlatego Polska dąży do utworzenia dodatkowego Funduszu Solidarności. Złożyłyby się nań kraje spoza Unii i Europy, którym podoba się pomysł wspierania Ukrainy, Gruzji czy Armenii. Pierwszym krokiem byłoby powołanie "Grupy przyjaciół Partnerstwa Wschodniego" z udziałem zainteresowanych współpracą w Partnerstwie Kanady, Japonii, Norwegii, USA, może Rosji i Turcji.

Potem mając "Grupę Przyjaciół" trzeba by skłonić Komisję Europejską, by określiła warunki uczestniczenia w funduszu, wydatkowania pieniędzy, a potem wszystko to nadzorowała.

Premier Tusk mówił, że Polska gotowa jest stworzyć własny fundusz, by wspierać rozwój sąsiadów, o ile ci będą się reformować.

Do uzgodnienia pozostają kwestie organizacyjne. W przyszłej Komisji Europejskiej powinien znaleźć się pełnomocnik ds. Partnerstwa Wschodniego. - Powinniśmy dążyć, by był to komisarz ds. rozszerzenia i Partnerstwa Wschodniego - mówi "Gazecie" Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PO.

Zgodnie z deklaracją końcową Partnerstwo ma służyć przede wszystkim demokratyzacji i reformom administracyjnym u sąsiadów; (współpracy gospodarczej (w deklaracji mówi się o stworzeniu strefy wolnego handlu); (współpracy energetycznej; (promowaniu kontaktów międzyludzkich.

Dla obalonego kilka tygodni temu czeskiego premiera Topolanka była to ostatnia wielka unijna impreza na czele rządu. Szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso wyjątkowo wylewnie gratulował mu prezydencji i udanego szczytu.