Personel Secret Service Białego Domu 2 lipca znalazł w jednym ze schowków małą torebkę z kokainą. Narkotyki zostały schowane w pobliżu wejścia do zachodniego skrzydła budynku, gdzie często pojawiają się uczestnicy wycieczek.
13 listopada dziennikarka "Daily Mail" Katelyn Caralle opublikowała pierwsze zdjęcia schowka, w którym znajdowała się kokaina. "Sprawa pozostaje nierozwiązana, po tym jak tajne służby USA zamknęły ją już po dwóch tygodniach z powodu 'braku dowodów'" - napisała Caralle.
Zdjęcie woreczka opublikowano dopiero teraz, choć pierwsze informacje na temat znaleziska pojawiły się już w lipcu. Kilka godzin po ujawnieniu woreczka służby poinformowały, że przeprowadzone testy wykazały, że w środku znajduje się kokaina.
Wyjaśnianiem incydentu zajęło się Secret Service. Kilka dni po zdarzeniu rzeczniczka Białego Domu Karine Jean-Pierre potwierdziła, że kokaina została znaleziona w "często odwiedzanej części Białego Domu" - poinformowała telewizja CNN. Dochodzenie zostało jednak zamknięte jeszcze w lipcu ze względu na "brak dowodów rzeczowych" - wynikało z oświadczenia organu. Do kogo więc należała kokaina? Źródło zaznajomione ze śledztwem wskazywało wówczas, że najprawdopodobniej proszek zostawił jeden z turystów, którzy zostali poproszeni o zostawienie telefonów w schowkach.
Przypomnijmy, po znalezieniu opakowania z nieznaną substancją, podjęto decyzję o ewakuacji. "W niedzielę wieczorem kompleks Białego Domu został prewencyjnie zamknięty, ponieważ funkcjonariusze Secret Service Uniformed Division badali nieznany przedmiot znaleziony w obszarze roboczym" - poinformował po zdarzeniu rzecznik Secret Service Anthony Guglielmi, o czym pisaliśmy w Gazeta.pl. Nie przekazano wówczas, w co była zapakowana substancja. Poinformowano jedynie, że znaleźli ją pracownicy Secret Service podczas rutynowej kontroli w budynku.