- Udało się obronić niepodległość, ukraińską tożsamość i język, więc emocje opadły. Oznacza to między innymi powrót życia politycznego i wszystkiego co się z tym wiąże - tłumaczy Maria Piechowska, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Jeszcze rok temu zdecydowana większość Ukraińców była zdania, że krytykę władzy i rozliczanie jej należy odłożyć na później. Tak teraz jest to już mniejszość. Widać to dobrze po wynikach badań opinii publicznej przeprowadzonych przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii, opublikowanych na początku listopada. Najistotniejsze wnioski z nich Piechowska cytowała na X (niegdyś Twitter). Wynika z nich, że teraz nawet 70 procent Ukraińców uważa, iż można krytykować władzę w czasie wojny. Rok temu było to 26 procent. - Oznacza to problemy dla Wołodymyra Zełenskiego i wymusza na nim chłodne kalkulacje - stwierdza Piechowska. Choć on sam nadal cieszy się zaufaniem 76 procent ankietowanych (spadek z 91 procent rok temu), to już rząd zaliczył tąpnięcie i ufa mu tylko 39 procent Ukraińców (wobec 74 procent rok temu). W ukraińskim systemie politycznym rząd jest natomiast silnie związany z osobą prezydenta, ponieważ ten mianuje premiera i ma ogromny wpływ na jego działanie.
Piechowska zaznacza, że przed wojną prezydent miał niskie notowania, jednak jego postawa po jej wybuchu gwałtownie przydała mu popularności, zarówno w kraju jak i zagranicą. Tylko jak mówi analityczka, to już przestaje działać. - Problemy sprawia mu zwłaszcza temat zwalczania korupcji, z którym w ocenie społeczeństwa sobie nie radzi. Dodatkowo do ogromnych rozmiarów pompował balonik oczekiwań związanych z potencjalnymi sukcesami na froncie, co ostatecznie przyniosło zawód - mówi Piechowska. To jest podawane za jedną z głównych przyczyn rzekomego narastającego konfliktu pomiędzy prezydentem i jego administracją a częścią wojska. Zwłaszcza bardzo popularnym szefem Sztabu Generalnego generałem Walerijem Załużnym. Politycy potrzebują sukcesów i naciskają na podejmowanie większego ryzyka. Załużny ma być znacznie bardziej ostrożny i zachowawczy, co przebija z jego wywiadu dla brytyjskiego tygodnika "The Economist".
Generał stwierdził w nim w dużym skrócie, że w obecnej sytuacji na froncie wszelkie działania ofensywne są obarczone ogromnym ryzykiem i potencjałem poniesienia ciężkich strat. Zmiana tego stanu rzeczy wymaga istotnych długofalowych inwestycji w technologie, sprzęt i ludzi. Wobec czego aktualnie sytuację określa jako "patową". Jednak kiedy kilka dni później prezydent Zełenski udzielił wywiadu telewizji "NBC" i stwierdził, że jego zdaniem nie ma "pata" oraz podtrzymywał swój zwyczajowy optymizm co do pokonania Rosji, spekulacje o konflikcie obozu prezydenckiego i generała Załużnego tylko się wzmocniły. Tym bardziej że równocześnie prezydent odwołał bez słowa uzasadnienia dotychczasowego dowódcę Sił Specjalnych, generała Wiktora Horenko. Wojskowy wyraził w mediach zaskoczenie tą sytuacją i twierdził, ze nie zna przyczyn swojego odwołania. Nie brakuje spekulacji, że to jakiegoś rodzaju rozgrywka polityczna.
- Nie wydaje mi się jednak, żeby był jakiś poważny konflikt na linii administracja prezydenta i Sztab Generalny. Są napięcia, ale raczej nie wykraczające poza standardową rozbieżność potrzeb i postrzegania świata przez polityków oraz wojskowych - uważa analityczka PISM. Zastrzega przy tym, że w przeciwieństwie do prezydenta i rządu, wojsko, w tym generał Załużny, nie tracą istotnie na popularności. Siły Zbrojne Ukrainy (ZSU) cieszą się zaufaniem 94 procent ankietowanych, wobec 98 procent rok wcześniej. - Szef Sztabu Generalnego jest postrzegany bardzo pozytywnie i nie brakuje sugestii na temat jego możliwej kariery politycznej, jednak on sam wydaje się nie mieć takich ambicji - mówi Piechowska.
Spekulacje na temat potencjalnego wejścia popularnego generała Załużnego do polityki, a co za tym idzie rzekomego traktowania go jako zagrożenie przez prezydenta oraz jego administrację, są efektem głównie tego, iż zgodnie z pokojowym kalendarzem w przyszłym roku powinny się odbyć wybory prezydenckie i parlamentarne. - Trzeba sobie zdawać sprawę, że w Ukrainie w praktyce trwa kampania wyborcza - mówi analityczka PISM. Choć tak naprawdę oficjalnie nie ma na razie decyzji o przeprowadzeniu wyborów w 2024 roku, ze względu na stan wojny w kraju. Nie brakuje jednak plotek, że przynajmniej te prezydenckie zostaną zorganizowane na wiosnę. - Nie jest to jednak pewne, ponieważ byłoby to problematyczne prawnie i wiązałoby się z ogromną ilością problemów - stwierdza ekspertka.
Niezależnie od tego trwają polityczne manewry i nie brakuje spekulacji. - Oczekiwanie jest takie, że Zełenski będzie chciał sformować nową partię, ponieważ jego dotychczasowa "Sługa Ludu" jest tak naprawdę zlepkiem bardzo egzotycznych postaci i środowisk, przez co trudna do kontroli. Jednocześnie czas nie gra na korzyść prezydenta. Z jego perspektywy wybory byłoby więc dobrze przeprowadzić wcześniej niż później. Najlepiej w jakimś optymalnym momencie, kiedy na przykład sukces militarny pomoże jego popularności - przypuszcza Piechowska.
Polityczne potrzeby prezydenta, potrzeba podtrzymywania optymizmu społeczeństwa i przekonania sojuszników o zdolności Ukrainy do zwycięstwa, oznaczają więc poważną presję na najwyższe dowództwo ZSU. Akurat kiedy preferuje ono ostrożność, co przebija się z wywiadu generała Załużnego.
Jednocześnie nie brakuje sugestii w zachodnich mediach, że przywódcy państw wspierających Ukrainę sugerują Ukraińcom poważne zajęcie się tematem negocjacji pokojowych z Rosją. Ostatni raz pisał o tym choćby portal telewizji "NBC" dzień po tym, jak wyemitowała ona wywiad z Zełenskim. Artykuł był oparty na wypowiedziach dwóch anonimowych urzędników władz USA. Twierdzą oni, że na razie chodzi o bardzo ogólne zastanowienie się, jak można by się dogadać z Kremlem. Ma to być efekt "pogodzenia się z realiami sytuacji militarnej na froncie, oraz politycznej w USA i Europie".
Piechowska stwierdza jednak, że pomimo szeregu podobnych tekstów w zachodnich mediach, oficjalnie nie ma żadnych przesłanek, które wskazywałyby na popychanie Ukraińców ku rozmowom z Rosją. W Ukrainie ma nie być obawy, że zostanie ona zdradzona przez Zachód i zostawiona na pastwę Rosji. Ewentualnie jest rozdrażnienie na niezrozumienie natury państwa rosyjskiego, które dotrzymuje swojego słowa tak długo, jak to jest dla niego korzystne.
- Trzeba powtórzyć, że to kończenie się patriotycznego uniesienia i jedności ponad podziałami nie oznacza defetyzmu i poparcia dla negocjacji z Rosją na niekorzystnych warunkach. Wola walki jest powszechna i większość społeczeństwa uważa, że celem powinno być wyzwolenie całego terytorium kraju. Towarzyszy temu przekonanie, że rosyjskie słowo jest nic nie warte - mówi Piechowska. Według niej wśród Ukraińców świadomość, że to będzie długa wojna, staje się powszechna. Przypuszcza, że takie sygnały jak wywiad Załużnego, są elementem uświadamiania tego ludziom.
- Społeczeństwo w większości wypracowało sobie umiejętność życia w stanie wojny, choć poczucie zagrożenia i niebezpieczeństwa jest stałe. Zwłaszcza że większość osób ma w rodzinie albo wśród znajomych kogoś, kto został przez wojnę bezpośrednio dotknięty. Jednak pomimo tego życie toczy się dalej - opisuje analityczka PISM. - Rośnie jednak w społeczeństwie coś, co można nazwać realizmem, w przeciwieństwie do idealizmu. Czyli świadomość, że zwycięstwo nie będzie łatwe, ani szybkie. Tak samo jak zapewnienie długotrwałego pokoju - dodaje.