Rok temu rosyjskie uderzenia już trwały. Pierwszy zmasowany atak rakietowy na elektrownie, elektrociepłownie i sieci przesyłowe miał miejsce 10 października 2022 roku. Przez następne siedem miesięcy były one czymś regularnym. Dopiero w kwietniu 2023 roku na dobre ustały. Do tego momentu Rosjanie zużyli ponad tysiąc rakiet manewrujących i setki dronów. W krytycznych momentach listopada i grudnia 2022 roku miliony Ukraińców tygodniami musiały sobie radzić z bardzo ograniczonym dostępem do prądu, ogrzewania i wody. Nie doszło jednak do kompletnego załamania infrastruktury krytycznej, na co najpewniej liczyli Rosjanie.
Teraz Ukraińcy szykują się na rundę drugą. Rosjanie prawdopodobnie też. Od kwietnia nie dokonywali intensywnych ataków na ukraińską infrastrukturę. Tylko raz, 21 września, przeprowadzili nalot w stylu tych z ubiegłej zimy, ewidentnie celując w sieć energetyczną przy pomocy 43 rakiet manewrujących. Ukraińcy twierdzą, że 36 z nich zestrzelili. Nie doszło do poważniejszych zakłóceń w działaniu energetyki. Do dzisiaj nie nastąpił kolejny atak tego rodzaju. Skąd taka cisza? Domniemanie jest takie, że Rosjanie gromadzą siły i czekają na naturę.
Ponieważ to, że znów spróbują doprowadzić do zawału ukraińskiej energetyki, jest uznawane w Ukrainie za coś pewnego. Sukces takiego uderzenia byłby potencjalnie silnym ciosem w ukraińską wolę walki i zdolność państwa do podtrzymywania wysiłku wojennego. Jednak po pierwsze, na razie matka natura nie współpracuje z Rosją. Jesień jest nadzwyczajnie ciepła. Temperatury w całym kraju nadal mieszczą się w przedziale 10-20 st. C i sezon grzewczy ciągle się nie zaczął. Długoterminowe prognozy wskazują, że dopiero bliżej połowy listopada temperatury zaczną się zbliżać do 0, ale o mrozach raczej nie będzie mowy aż do grudnia. Uderzenia w energetykę są natomiast najbardziej skuteczne, kiedy ludzie potrzebują się ogrzać w domach, a dni są krótkie. Rosjanie mogą więc czekać z atakami na optymalne dla nich warunki.
Jednocześnie mogą czekać na zapełnienie się ich arsenałów rakietami. Nie ma dokładnych danych na temat tego, ile pocisków dalekiego zasięgu posiadają Rosjanie. Są tylko ogólne szacunki prezentowane przez Ukraińców i spekulacje. Jest jednak bardziej niż prawdopodobne, że naloty w początkowym okresie wojny i w ramach kampanii przeciw ukraińskiej infrastrukturze poważnie nadwyrężyły rosyjskie zapasy. Na koniec kwietnia oficjalne dane ukraińskie mówiły o 1300 rakietach manewrujących wystrzelonych przez Rosjan od początku wojny. Na przełomie sierpnia i września ukraiński wywiad wojskowy deklarował, że według ich ocen w rosyjskich arsenałach jest 585 rakiet o zasięgu przekraczającym 500 kilometrów, z czego tylko 240 stanowiły rakiety manewrujące odpalane z powietrza (głównie Ch-101) i morza (Kalibr). Produkcja broni tej kategorii ma nie przekraczać 50-70 sztuk miesięcznie i jest tak ograniczona głównie z powodu problemów z pozyskiwaniem zachodnich podzespołów elektronicznych lub ich zamienników. Nawet jeśli przyjmiemy najbardziej optymistyczny wariant ukraińskich danych i odliczymy rakiety wystrzelone w ataku we wrześniu, to otrzymujemy aktualny zapas na poziomie około 300. Jeśli podejdziemy do tych danych sceptycznie, to można spekulować o zapasie rzędu pół tysiąca samych rakiet manewrujących. Do tego setki pocisków balistycznych, pocisków przeciwlotniczych używanych do ataków na cele lądowe i kolejne setki dronów. Rosjanie mają więc czym przeprowadzić przynajmniej kilka dużych uderzeń (największe w minionym roku liczyły 80-90 rakiet manewrujących), a im dłużej będą czekać, tym większy będą mieli zapas broni. Choć nie da się zaprzeczyć, że do spodziewanej tegorocznej kampanii nalotów przystąpią ze znacznie mniejszym zapasem amunicji niż rok temu.
Z drugiej strony Ukraińcy też mają problemy z amunicją, ale dla swojej obrony przeciwlotniczej. Odpieranie ubiegłorocznej kampanii nalotów było główną przyczyną przyśpieszonego wyczerpania się dużych zapasów rakiet dla systemów przeciwlotniczych produkcji radzieckiej. Pod jej koniec Ukraińcy deklarowali zestrzeliwanie 60-90 procent rosyjskich pocisków, ale kosztem odpalenia w obronie w kilka miesięcy tysięcy rakiet. Aktualnie poradzieckie systemy S-300, Buk czy Osa mają być bliskie wyczerpania amunicji, a ich użycie jest ograniczone. Główny ciężar obrony kraju będą musiały przejąć systemy dostarczone przez NATO. Od nowoczesnych Patriot, SAMP/T, NASAMS czy Iris, po starsze i różne naprędce sklecone rozwiązania używające rakiet AIM-7 czy Sidewinder. W ciągu ostatniego półrocza Ukraińcy regularnie deklarują zestrzeliwanie większości dronów i rakiet manewrujących, które Rosjanie wysyłają nad ich kraj. Są to jednak ataki znacznie mniejsze niż te, które miały miejsce rok temu. Nie ma pewności, czy Ukraińcy mają dość zachodnich systemów i amunicji, aby odpierać całą serię poważnych uderzeń rosyjskich.
Ukraińskie władze i przedsiębiorstwa energetyczne deklarują jednak większą gotowość do radzenia sobie ze skutkami rosyjskich ataków. Zniszczenia powstałe w wyniku ubiegłorocznej kampanii nalotów mają być w większości usunięte, choć ogólnie potencjał ukraińskiej energetyki ma być kilkanaście procent niższy niż rok temu. Teraz przynajmniej niektóre kluczowe stacje elektroenergetyczne mają być umocnione, albo osłonięte wysokimi siatkami, mogącymi pomóc w przypadku ataków prostymi dronami. Padają też deklaracje o zgromadzeniu zapasów części zamiennych, zwłaszcza transformatorów. Część ma być trzymana w Polsce i Rumunii, gdzie są bezpieczne i mogą być w miarę szybko dostarczone na terytorium Ukrainy. Usuwanie zniszczeń powinno więc iść sprawniej niż rok temu.
Ukraińcy deklarują też, że w tym roku nie będą tylko biernie przyjmować ciosów. Powiedział to między innymi w tym tygodniu prezydent Wołodymyr Zełenski. Nie wiadomo, co konkretnie planują Ukraińcy. Najbardziej oczywistą możliwością jest przygotowywanie odwetowych uderzeń na Rosję przy pomocy prostych dronów w rodzaju tych dostarczonych Rosji przez Iran. Ukraińcy produkują kilka maszyn o podobnych parametrach, których używali już wielokrotnie w ciągu minionego roku do ataków na choćby Moskwę. Najczęściej w tym kontekście wymieniane są maszyny Bóbr, które debiutowały w maju podczas ataków na Moskwę. Być może teraz Ukraińcy gromadzą zapasy tych systemów tak jak Rosjanie rakiet, aby być w stanie przeprowadzić serię intensywnych uderzeń powietrznych na cele w europejskiej części Rosji. Jest jednak bardzo wątpliwe, aby proste ukraińskie drony były w stanie wyrządzić większe szkody niż rosyjskie rakiety manewrujące. Nie będzie to równoważny odwet, ale raczej operacja głównie o wymiarze psychologicznym.
W przededniu spodziewanej kolejnej rosyjskiej kampanii nalotów sytuacja jest więc istotnie inna od tej rok temu. Wówczas Ukraińcy byli słabo przygotowani, ale dysponowali dużym zapasem amunicji dla obrony przeciwlotniczej, która po pierwszym zaskoczeniu zaczęła dość dobrze sobie radzić w obronie. Dzisiaj jest odwrotnie. Jest doświadczenie, są przygotowania do radzenia sobie ze skutkami nalotów, ale siła obrony przeciwlotniczej jest znacznie bardziej niepewna. Z drugiej strony Rosjanie dysponują mniejszym zapasem rakiet i mogą nie być w stanie powtórzyć ataków na taką samą skalę jak rok temu.
Ponieważ ubiegłoroczna kampania uderzeń w ukraińską infrastrukturę krytyczną nie przyniosła jej zniszczenia, to można zakładać, iż w drugim podejściu nie będzie inaczej. Zwłaszcza wobec ograniczonych zapasów rosyjskiej amunicji i faktu, że jest koniec października, a uderzenia jeszcze się nie zaczęły. Może się jeszcze okazać, że całe oczekiwanie na nieuniknioną powtórkę, okaże się nieuzasadnione i Rosjanie nie podejmą drugiej próby, wobec fiaska pierwszej. Ukraińcy wydają się być jednak przekonani, że będzie inaczej.