- Izrael przekroczył wszystkie czerwone linie. Nie opuścimy kraju ani nie pozwolimy, aby ktokolwiek nas z niego wypędził - powiedział Mahmud Abbas. Dodał, że takich ataków nie można tolerować i podkreślił, że jedynie rozmowy o zakończeniu wojny są akceptowalne.
Do protestu przeciwników Mahmuda Abbasa doszło w Ramallah na Zachodnim Brzegu. Wielu obwinia go za to, że nie jest w stanie ochronić ludności. Palestyńskie siły bezpieczeństwa użyły gazu łzawiącego i granatów ogłuszających, aby rozproszyć protestujących, którzy rzucali kamieniami.
Demonstracje rozpoczęły się w całym regionie. Manifestacje zorganizowano przed ambasadami Izraela w Turcji i Jordanii oraz w pobliżu ambasady USA w Libanie, gdzie siły bezpieczeństwa wystrzeliły w stronę demonstrantów gaz łzawiący. Protestowano również w Ta’izz w Jemenie, stolicy Maroka Rabacie i stolicy Iraku Bagdadzie.
We wtorek na szpital baptystów w centrum Gazy spadł pocisk. Wskutek jego wybuchu zginęło około 500 osób - w tym zarówno pacjenci, jak i osoby, które schroniły się wewnątrz przed ostrzałem. Izraelskie wojsko przekazało, że za wystrzelenie rakiety, która trafiła w budynek, odpowiada palestyńska organizacja Islamski Dżihad. Z kolei palestyńskie władze twierdzą, że to konsekwencja izraelskiego nalotu.
Prezydent USA Joe Biden polecił swojemu zespołowi do spraw bezpieczeństwa, aby zbadał sprawę ostrzału szpitala. - Jestem oburzony i głęboko zasmucony eksplozją w szpitalu w Gazie - oświadczył Joe Biden w drodze do Izraela. Dodał, że Stany Zjednoczone opowiadają się za ochroną życia cywilów podczas konfliktu. Prezydent USA ma w Izraelu spotkać się z przedstawicielami izraelskiego rządu, aby rozmawiać o wsparciu dla Izraela w walce z Hamasem i o sytuacji cywilów w Strefie Gazy.
Amerykański przywódca w planach miał też wizytę w Jordanii. Miał spotkać się z przedstawicielami władz Egiptu i Palestyny. Szczyt w Ammanie został jednak odwołany przez władze Jordanii po ataku na szpital w Gazie.