Żadna pojedyncza broń konwencjonalna nie ma takiego potencjału. Nawet mocno mitologizowane w mediach ATACMS, które są regularnie opisywane jako coś niezbędnego do udanego wyzwolenia południa Ukrainy. Jest to przy tym zrozumiały zabieg mający na celu zwiększyć presję na rząd USA, który akurat tego systemu Ukraińcom z jakiegoś powodu na razie nie dostarczył. Pomimo już kilku wybuchów nieoficjalnych twierdzeń o tym, że stosowną decyzję podjął.
Kolejne pojawiły się niedawno. Podczas wizyty prezydenta Wołodymira Zełeńskiego w Waszyngtonie i osobistego spotkania z Joe Bidenem miała paść obietnica dostarczenia jakiejś niewielkiej liczby ATACMS. Pojawiające się w sieci żarty, iż ta "niewielka liczba" to w praktyce kilka tysięcy, są jednak oderwane od rzeczywistości. Naprawdę może chodzić o skromne liczby w rodzaju kilkudziesięciu sztuk.
Podstawowy problem jest taki, że Amerykanie nigdy nie mieli na stanie trzech tysięcy ATACMS na raz. To nie jest broń produkowana w ogromnych ilościach, tylko dość drogi precyzyjny pocisk balistyczny, z założenia używany do punktowych uderzeń na najważniejsze cele. Produkcja na potrzeby wojska USA wyniosła niecałe trzy tysiące sztuk. Kolejne 800 wyprodukowano dla klientów zagranicznych, Według kanadyjskiego analityka Colby Badhwara w szczytowym momencie w połowie minionej dekady Amerykanie mieli ich w magazynach 2,4 tysiąca. Pozostałe kilkaset sztuk wystrzelili podczas wojen w Afganistanie i Iraku.
Nakłada się na to problem z okresem przydatności do użycia. ATACMS ma silnik na paliwo stałe. Przypomina ono coś w rodzaju asfaltu uformowanego w specjalny sposób w korpusie rakiety. Jego podstawową zaletą jest zdolność do długotrwałego przechowywania w stanie gotowości do natychmiastowego użycia. Niestety po pewnym okresie zaczyna tracić swoje właściwości i wymaga kontroli, a jeśli wypadnie ona negatywnie, to wymiany. Przydatność ATACMS do użycia wynosi około dekady. Szczytowa produkcja miała natomiast miejsce w latach 90. wieku poprzedniego i na początku tego. Według wyliczeń Badhwara, w 2017 roku Amerykanie mieli na stanie tylko około 270 nieprzeterminowanych ATACMS.
Wobec powyższego w 2017 roku oficjalnie rozpoczął się program Service Life Extension Program - SLEP. W amerykańskiej nomenklaturze wojskowej tak określa się programy wydłużania okresu przydatności amunicji. Początkowo planowano odświeżyć wszystkie stare ATACMS, czyli około dwóch tysięcy. Finalnie program ograniczono jednak do połowy. Do dzisiaj został praktycznie zrealizowany. Oznacza to, że wojsko USA ma nieco ponad tysiąc sprawnych ATACMS i drugie tyle przeterminowanych. Produkcja nowych jest bardzo ograniczona. Koncern Lockheed Martin realizuje jedynie niewielkie zamówienia zagraniczne rzędu do kilkudziesięciu sztuk każde na przestrzeni kilku lat. Wojsko USA jest w trakcie przestawiania się na nowsze rakiety tego rodzaju o nazwie PrSM i od lat nie zamawia nowych ATACMS. Nowe pociski są jednak na razie bardzo nieliczne i w fazie wprowadzania do służby. Produkcja seryjna rozpocznie się może w 2025 roku.
Oznacza to, że Amerykanie muszą opierać się na około tysiącu odświeżonych i zmodernizowanych ATACMS. Nieoficjalnie jedną z przyczyn niechęci przekazywania ich Ukrainie, obok zapewne decydujących kwestii politycznych, jest opór Pentagonu przed ograniczaniem tak relatywnie szczupłych zapasów własnych. Nawet jeśli naprawdę został on ostatecznie przełamany, to nie można się spodziewać dużych dostaw.
Wizja Ukraińców zasypujących gradem ATACMS wszystkie cenne rosyjskie obiekty w odległości 300 kilometrów od frontu jest więc mało realna. Raczej będziemy mogli obserwować pojedyncze precyzyjne ataki na szczególnie cenne cele. I najpewniej nie będzie to most Krymski, bo akurat te rakiety niespecjalnie się nadają na mocne betonowe konstrukcje. ATACMS tworzono od końca lat 70. z zamysłem atakowania celów w rodzaju radzieckich kolumn zmechanizowanych, stanowisk dowodzenia, obrony przeciwlotniczej czy punktów związanych z logistyką. Rakieta miała być precyzyjna, aby nie potrzebować głowicy jądrowej do skutecznego osiągania założonych efektów. Do tego musiała pozwalać na szybkie zrealizowanie zadania, czyli mieć jak najkrótszy czasu przygotowania do użycia i lotu. Tak, aby można było nią atakować tak zwane "cele wrażliwe czasowo", czyli mogące szybko zmienić swoje położenie i uniknąć ataku na przykład lotnictwa.
W efekcie powstała rakieta balistyczna, czyli rozpędzana do dużych prędkości w pierwszej fazie lotu (według oficjalnych danych "ponad Mach 3", czyli ponad około 3000 km/h), wznosząca się na około 50 kilometrów, a potem opadająca ku celowi. W ostatniej fazie lotu ma wykonywać drobne manewry, naprowadzając się na cel i utrudniając działanie obronie przeciwrakietowej. Początkowo głowice ATACMS były kasetowe, czyli zawierające do nawet 950 małych bomb, rozrzucanych nad celem. Rakiety zmodernizowane i te z końcowego okresu produkcji mają już pojedynczą głowicę zawierającą 250 kilogramów materiałów wybuchowych. Te niezmodernizowane i przeterminowane pozostały z kasetowymi. Zasięg pierwszych wersji ATACMS wynosił 165 kilometrów. Potem został wydłużony do 300 km za sprawą redukcji masy głowicy i ulepszenia napędu.
Zakładając, że jeśli Ukraińcy jakieś ATACMS dostaną, to raczej te po modernizacji. Dawanie tych z wyczerpanymi resursami byłoby dla Amerykanów ryzykiem wpadki wizerunkowej, gdyby okazały się być bardzo zawodne. Będą to więc najpewniej rakiety w wersjach M57 i M57E1 ze wspomnianą głowicą niekasetową. Chyba że Amerykanie dokonają jakichś bardzo szybkich przeglądów starych rakiet i wyselekcjonują te w najlepszym stanie, w celu oddania Ukraińcom.
Tak czy inaczej, będą to pociski do atakowania celów "miękkich", a nie bunkrów czy mostów. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że ich pierwszymi celami byłyby składy amunicji i bazy śmigłowców położone na terenach okupowanych, ponad 90 kilometrów od linii frontu. Czyli poza zasięgiem mniejszych rakiet systemu HIMARS, GMLRS. Do tego stanowiska dowodzenia i miejsca związane z logistyką. Zwłaszcza miejsca przeładunku z pociągów na ciężarówki. Przy maksymalnym zasięgu 300 kilometrów ATACMS pozwoliłyby atakować całe tereny okupowane. Choć gdyby Amerykanie przekazali najstarsze rakiety w wersji M39, to ich zasięg wynosi już tylko 165 kilometrów, co by uniemożliwiło uderzenia na południową część Krymu czy niewielkie obszary na wschodzie tuż przy granicy z Rosją.
Przekazanie ATACMS nie będzie więc oznaczało końca mostu Krymskiego, wbrew temu co można często przeczytać w sieci. To nie są rakiety na taki cel. Do tego nadają się znacznie lepiej już posiadane przez Ukrainę rakiety manewrujące Storm Shadow/SCALP, a zwłaszcza niemieckie Taurus, na które Ukraińcy ciągle czekają. Choć na pewno amerykańskie rakiety mogłyby się przydać do ataku kombinowanego na taki cel i próby zniszczenia znanych stanowisk obrony przeciwlotniczej chroniącej mostu.
Przekazanie ATACMS nie będzie też oznaczało jakiegoś śmiertelnego ciosu w zdolność rosyjskiej armii do obrony. Owszem po raz kolejny wymusi komplikacje logistyki i obniży wydajność całego systemu bezpośrednio atakami, jak i pośrednio samą ich groźbą, ale go nie załamie. Podobnie systemy dowodzenia i obrony przeciwlotniczej. Na wojnie liczy się suma wielu małych składników, a nie jedna cudowna broń. Niezależnie od tego ATACMS na pewno będą poważnym problemem dla Rosjan. Razem z europejskimi rakietami manewrującymi da Ukraińcom niezwykle istotną zdolność do atakowania zaplecza walczących rosyjskich oddziałów.