Cały tekst "Gazety Wyborczej" pt,: Hindusi opowiadają, jak zdobywali polskie wizy: "Rodzice sprzedali ziemię i zapożyczyli się u znajomych i krewnych" można przeczytać pod TYM linkiem.
Prokuratura i CBA prowadzą śledztwo ws. wiz pracowniczych wydawanych dla osób z Azji i Afryki przez agencje pracy, które miały współpracować z polskim MSZ. "Gazeta Wyborcza" porozmawiała z Hindusami, którzy do Polski przybyli, przechodząc cały proces. Dhir, Hasan i Mahin (imiona zmienione), zarabiali w Indiach około 10 tys. rupii indyjskich, co w przeliczeniu daje około 500 zł. Trafili jednak na agenta, który zagwarantował im możliwość otrzymania pracy z pensją netto wysokości 4 tys. zł bez konieczności płacenia za nocleg i jedzenie.
- To była kosmiczna suma, miałem w planach wysyłać te pieniądze swojej rodzinie – mówi Dhir w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Każdy z mężczyzn za zdobycie pozwolenia na pracę musiał zapłacić agentowi po pół miliona rupii (26 tys. zł) w gotówce. Rodzice Dhira sprzedali ziemię i zapożyczyli się u znajomych i krewnych, aby pokryć koszty jego wyjazdu.
Po kilku miesiącach, 3 czerwca 2022 r. wojewoda podkarpacki wydał roczne zezwolenie na pracę dla całej trójki. Wnioskodawcą była warszawska firma zajmująca się pośrednictwem pracy.
"Polski MSZ w tej sprawie współpracuje z indyjską firmą VFS Global, dlatego każdy, kto chce otrzymać wizę, musi skorzystać z ich usług" - czytamy. Z relacji mężczyzn wynika jednak, że nie jest to łatwe i trzeba być "dużym graczem" oraz "mieć kontakty''. Dlatego dodatkowo za przyspieszenie całego procesu każdy z Hindusów zapłacił agentowi 2,5 tys. złotych. W styczniu tego roku we trzech przylecieli do Polski.
Na lotnisku zostali powitani przez Hindusa, któremu musieli zapłacić jeszcze po 500 zł w zamian za transport do hotelu, załatwienie numeru PESEL i zaświadczenia o niekaralności, a także za założenie kont w banku. Następnie mężczyźni zostali przewiezieni do nieogrzewanego domu na Podkarpaciu. Po pewnym czasie ich kontakt przestał odbierać telefony.
31 sierpnia premier Mateusz Morawiecki poinformował o odwołaniu wiceszefa MSZ Piotra Wawrzyka. Zdymisjonowany wiceminister był odpowiedzialny w MSZ za sprawy konsularne i wizowe oraz okazał się autorem projektu rozporządzenia w sprawie ułatwień wizowych dla robotników tymczasowych z około 20 krajów, w tym krajów islamskich. Rozporządzenie zakładało możliwość zatrudnienia w Polsce do 400 tysięcy pracowników.
Z ustaleń CBA wynika natomiast, że co najmniej 200 z 600 cudzoziemców starających się o wizę do Polski skorzystało z usług polskiego pośrednika ze znajomościami w Ministerstwie Spraw Zagranicznych za dużą opłatą. Wawrzyk miał odpowiadać za powstający w resorcie projekt rozporządzenia w sprawie listy 21 państw, w których cudzoziemcy mogą składać wnioski o wydanie wizy bezpośrednio w MSZ. Miało to ułatwić proces ściągania ich nad Wisłę i docelowo pozwalałoby na zatrudnienie w Polsce do 400 tys. osób. Ostatecznie PiS zarzucił ten pomysł. Wawrzyk tłumaczył potem, że była to "urzędnicza pomyłka".
O tym, jak do sprawy odnosi się MSZ, pisaliśmy w tekście poniżej: