Po ośmiu latach Ukraińcy wkroczyli na swoje platformy na Morzu Czarnym. Problemem będzie ciąg dalszy

Żołnierze wywiadu wojskowego Ukrainy wkroczyli na cztery platformy wydobywcze w północno-zachodniej części Morza Czarnego. Sukces bardziej symboliczny niż realnie wpływający na przebieg wojny. Rosjanie używali ich w ograniczonym zakresie i tak samo będą mogli Ukraińcy.

Główny Zarząd Wywiadu Ministerstwa Obrony (skrótowo HUR), bo tak formalnie nazywa się ukraiński wywiad wojskowy, nie poinformował kiedy konkretnie doszło do zajęcia platform. Sądząc po rozpowszechnianych przez Rosjan nagraniach ataków lotnictwa na ukraińskie łodzie w ich pobliżu, musiało to mieć miejsce pod koniec sierpnia.

Ukraińcy dopiero teraz opublikowali zdjęcia, nagrania i swoją wersję wydarzeń. Zawierającą między innymi twierdzenie o uszkodzeniu rosyjskiego Su-30 i historię przetrwania jednego komandosa przez 14 godzin w wodzie, po tym jak wypadł za burtę łodzi podczas unikania ostrzału z powietrza.

Cały film autorstwa HUR.

 

Zagrabione w 2015, dzisiaj porzucone

Według oficjalnych ukraińskich komunikatów zajęte, tudzież odbite, zostały cztery platformy wiertnicze i wydobywcze, które Rosjanie zagarnęli w 2015 roku przy okazji nielegalnej aneksji Krymu. Ukraińcy nazywali je "wieżami Bojko" od imienia ministra energetyki Jurija Bojko, za którego kadencji w 2011 roku kupiono dwie z czterech wspomnianych platform wiertniczych. Dwie pozostałe były starsze i pochodziły z okresu ZSRR oraz lat 90. Ministra Bojko oskarżono, że przy okazji inwestycji zdefraudował znaczne pieniądze, ale nigdy nie został za to skazany. Wszystkie cztery platformy były wykorzystywane do eksploatacji złóż gazu naturalnego położonych w północno-zachodniej części Morza Czarnego. Najbliższe około 120 kilometrów od Odessy. Po zagarnięciu w 2015 roku Rosjanie przemieścili dwie z nich bliżej wybrzeży Krymu. W efekcie do dzisiaj stoją w dwóch parach.

Mapa przedstawiająca złoża gazu zagarnięte przez Rosjan wraz z Krymem. Opisywane w tekście platformy znajdują się w lewym górnym rogu mapy, w dwóch grupach połączonych gazociągiem z półwyspemMapa przedstawiająca złoża gazu zagarnięte przez Rosjan wraz z Krymem. Opisywane w tekście platformy znajdują się w lewym górnym rogu mapy, w dwóch grupach połączonych gazociągiem z półwyspem Fot. Chernomorneftegaz

Ukraińcy twierdzą, że zajęli wszystkie. HUR w oświadczeniu na temat operacji stwierdził, że Rosjanie od początku pełnoskalowej inwazji w 2022 roku używali ich do celów militarnych, jako platform do montażu radarów pomagających kontrolować ukraińskie wybrzeże, oraz jako doraźne lądowiska dla śmigłowców działających nad tym zakątkiem morza. W tym wspierających rosyjski garnizon na Wyspie Wężowej. Jednak jak wynika z nagrań udostępnionych przez Ukraińców, w momencie ataku komandosów na platformy, nie były one obsadzone. Zamontowane na szczytach kratownicowych wież radary nie obracały się i najwyraźniej były wyłączone.

Rosjanie oficjalnie ewakuowali cywilne obsady platform jeszcze w czerwcu 2022 roku, kiedy Ukraińcy zaatakowali trzy z nich przy pomocy rakiet przeciwokrętowych. Na jednej z nich wywołało to pożar trwający przynajmniej do początku 2023 roku. Po tym wydarzeniu normalne prace wydobywcze miały zostać zakończone. Nie ma jednak jasności, czy na miejscu pozostały obsady wojskowe. W tym samym okresie, czyli czerwcu 2022 roku, Ukraińcy zdołali zmusić Rosjan do ewakuacji garnizonu pobliskiej Wyspy Wężowej. Rosyjska flota już wcześniej wycofała większe okręty z tej części Morza Czarnego, po kwietniowym zatopieniu krążownika Moskwa. Jest więc możliwe, że platformy też porzucono wobec małej przydatności oraz trudności w zaopatrywaniu i obronie przed ewentualnymi kolejnymi atakami rakietowymi.

Zobacz wideo Co w przypadku nuklearnego ataku Rosji? Duda: Państwa NATO stosownie odpowiedzą

Pojedynek łodzi z myśliwcem

Jak wynika z nagrań rosyjskich i ukraińskich, Ukraińcy dotarli do platform wydobywczych na małych łodziach dywersyjnych. Nie był to pojedynczy rajd, ale raczej seria w ciągu kilku dni. Niektóre z platform Ukraińcy odwiedzali co najmniej dwa razy. Z nagrań wynika, że zostały one przeszukane, a dwa radary zamontowane na szczycie jednej z nich zostały zdemontowane i zabrane. Według Ukraińców jednym z nich był radar dozoru Newa. Rzeczywiście takie urządzenie oznaczone Newa-B jest oferowane na sprzedaż przez rosyjski przemysł i jest podobne do tego, co widać na ukraińskim nagraniu. Nie jest to jednak żaden wysoce specjalistyczny sprzęt, raczej coś przeznaczone dla straży granicznej do monitorowania wybrzeża. Nazwy drugiego radaru nie podano, choć wyglądał podobnie. Dodatkowo na jednej z platform miały zostać znalezione skrzynie z prostymi rakietami niekierowanymi, przeznaczonymi prawdopodobnie dla śmigłowców, które kiedyś stamtąd operowały.

Podczas jednego z wypadów, w pobliżu Ukraińców akurat badających platformę, przeleciał rosyjski samolot. Nie zauważył jednak ich obecności i kontynuował swoje zadanie. Ukraińcy byli też świadkami, jak Rosjanie z jakiegoś powodu zrzucili bombę na Wyspę Wężową, która była schowana za horyzontem, ale rozbłysk wybuchu był wyraźnie widoczny w nocy. Nie ma żadnych informacji o tym, aby Ukraińcy utrzymywali tam stały garnizon, albo używali ich jako bazy wypadowej do rajdów na platformy.

Podczas jednego z kolejnych rejsów Ukraińcy zostali wykryci i do ataku przystąpił rosyjski myśliwiec Su-30. Miał próbować trafić małe ukraińskie łodzie najpierw rakietą, a potem seriami z działka pokładowego. To ostatnie widać na nagraniach opublikowanych przez Rosjan w sierpniu.

Według nich samolot zatopił dwie ukraińskie łodzie. Na nagraniach nie ma jednak przekonującego dowodu na trafienia. Ukraińcy twierdzą, że nic takiego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, załogi małych łodzi miały skutecznie się odgryźć przy pomocy lekkiej rakiety przeciwlotniczej odpalanej z ramienia. Według nich, Su-30 został trafiony i uszkodzony odleciał w kierunku Krymu. Na nagraniu HUR rzeczywiście widać dwa wybuchy na niebie, jednak nie da się stwierdzić czy to rzeczywiście trafienia, choć po jednym z nich Ukraińcy spontanicznie wybuchają radością.

Podczas starcia z Su-30 lekkie łodzie gwałtownie manewrowały, w efekcie czego jeden z komandosów o pseudonimie "Conan" wypadł za burtę. Pod ostrzałem nie było możliwości jego podjęcia z wody, a po odgonieniu samolotu był już zmrok. Dopiero następnego dnia rano udało się zlokalizować rozbitka przy pomocy drona Bayraktar. W trakcie akcji ratunkowej miało dojść do kolejnego krótkiego kontaktu z rosyjskimi samolotami. Ostatecznie "Conan" został podjęty z wody po 14 godzinach.

Zyski bardzo ograniczone

Choć oficjalny komunikat mówi, że w toku operacji "wieże Bojko" zostały "odbite", to faktycznie trudno o tym mówić. Ukraińcy przeprowadzili operację dywersyjno-zwiadowczą, w trakcie której wkroczyli na platformy i zabrali, co znaleźli wartościowego (nie było tego wiele), po czym się wycofali. Nic nie wskazuje na to, aby w jakikolwiek sposób chcieli je kontrolować, czy wykorzystywać. Nawet gdyby chcieli, to byłoby to bardzo ryzykowne zadanie. Rosjanie mogliby bez problemu każdą z platform zbombardować czy ostrzelać rakietami, oraz polować na łodzie dostarczające zaopatrzenie. Umieszczenie na którejś radaru i wykorzystywanie go do obserwacji obszaru wokół na pewno zostałoby zauważone, bo wiąże się to z nieuniknionymi emisjami elektromagnetycznymi. Jedynie co by Ukraińcy mogli robić względnie bezpiecznie, to skryte i pasywne obserwowanie okolicy w zasięgu wzroku i głowic optoelektronicznych. Przy czym to też byłoby do wykrycia przy pomocy śmigłowca czy drona. Ryzyko dla cennych żołnierzy oddziałów specjalnych znaczne, a zysk dyskusyjny. Rosyjskie okręty i tak nie działają w tej części Morza Czarnego.

Nie ma przy tym pewności, czy rzeczywiście w toku swojej akcji Ukraińcy pozbawili Rosjan jakichś strategicznie ważnych zdolności kontroli północno-zachodniego Morza Czarnego. Widoczny na nagraniu radar Newa ma według oficjalnych danych producenta zasięg wykrywania największych obiektów w rodzaju statek, sięgający jedynie 55 kilometrów. Być może umieszczony na szczytach platform wiertniczych ma większy zasięg, umożliwiający kontrolę morza aż do wybrzeża Ukrainy. Na wszystkich ujęciach opublikowanych przez Ukraińców radary jednak nie pracują.

To, co na pewno Ukraińcom się udało, to akcja propagandowa. Profesjonalnie przygotowany film z akcji i sam komunikat odbiły się szerokim echem. W praktyce platformy pozostają jednak ziemią niczyją. Ani Rosjanie, ani Ukraińcy nie są w stanie skutecznie ich kontrolować i wykorzystać do czegoś wartego ryzyka. Tak samo jak pobliskiej Wyspy Wężowej. Cały ten zakątek Morza Czarnego jest taką szarą strefą, w której toczą się głównie operacje dywersyjno-rozpoznawcze, o których niewiele publicznie wiadomo.

Zobacz wideo
Więcej o: