Ukraińskie F-16 robiące Rosjanom ścianę z AIM-120? Według pilota to możliwe, i to już za pół roku

F-16 w rękach Ukraińców nie wygrają wojny, ale mogą bardzo napsuć krwi Rosjanom. Im szybciej trafią na Ukrainę, tym lepiej. Problemem jest wyszkolenie pilotów. W warunkach pokojowych zajęłoby to lata, jednak doświadczony polski pilot F-16 uważa, że jest szansa to zrobić w pół roku. Sposobem.

- Będzie to wymagało drastycznego obcięcia zakresu szkolenia, ale można to zrobić z sensem. Nawet tak przeszkoleni piloci przy pomocy F-16 mogą poważnie zmienić sytuację w powietrzu nad Ukrainą - mówi Gazeta.pl ppłk w stanie spoczynku Marcin Modrzewski, jeden z najbardziej doświadczonych polskich pilotów F-16, były dowódca 10 Eskadry Lotnictwa Taktycznego w Łasku.

Modrzewski napisał wspomnienia ze swojej służby, o których z nim rozmawialiśmy w Gazeta.pl. Teraz wydał dodatkowo powieść sensacyjną opartą o swoje doświadczenia pod tytułem "Strach".

Inne podejście do latania

Były pilot F-16 obserwuje to, co dzieje się w powietrzu nad Ukrainą, i ma na ten temat mieszane odczucia. - Lotnicza prowizorka i partyzantka - stwierdza. I dotyczy to obu stron. Ukraińcom nie można odmówić odwagi i determinacji w obliczu przeciwnika dysponującego znaczną przewagą techniczną i ilościową, ale pozostaje im właśnie lotnicza partyzantka. Rosjanie natomiast pokazują bardzo kiepski poziom wyszkolenia, przez co nie wykorzystują swoich teoretycznych możliwości. - To, co widzimy, jest zupełnie obce standardom sił powietrznych NATO - mówi Modrzewski.

- Wschodnia szkoła pilotażu, nazwijmy ją poradziecką, jest moim zdaniem czymś o klasę gorszym od tej zachodniej. Widzimy to właśnie po tym, jak nieskuteczne jest rosyjskie lotnictwo. W trakcie szkolenia więcej działań na pokaz niż pragmatycznego przygotowania do skutecznego zabijania wroga - stwierdza lotnik. Jego zdaniem to właśnie jest esencją szkoły zachodniej: pragmatyczność. - Ukraińcy przesiadający się na F-16 będą musieli się tego nauczyć. Ich dotychczasowe doświadczenie, niezależnie od ich odwagi i motywacji, nie będzie miało większej wartości podczas szkolenia na skutecznych pilotów F-16 - uważa Modrzewski.

Kluczem jest właśnie słowo "skutecznych". F-16, tak jak każdy samolot, był projektowany zgodnie z jakąś filozofią ich przyszłego wykorzystania. Pasują do działania zgodnie z określonymi regułami. Ukraińscy piloci na pewno byliby w stanie w ciągu kilku dni nauczyć się na nich latać. Jednak to zupełnie co innego niż skuteczne wykorzystanie maszyny w boju. Modrzewski zwraca między innymi na jedną niezwykle ważną, a wydawałoby się banalną rzecz, czyli latanie w formacji. Pojedynczy F-16 to ofiara. Dwa działające wspólnie to już niebezpieczeństwo. Tego trzeba się jednak nauczyć.

Przygotowanie do ściany z AIM-120

Szkolenie pilotów w NATO i na ogólnie pojętym Zachodzie jest podzielone na bloki tematyczne. Najpierw jest nauka samego latania i nawigacji. - Zazwyczaj to około 10 lotów, ale Ukraińcom pewnie wystarczą dwa, bo to bardzo prosta rzecz i nie trzeba ich szkolić do jakiegoś wymagającego nawigowania w nocy czy złych warunkach atmosferycznych - mówi Modrzewski. Zaznacza przy tym, że wszystkie podawane przez niego terminy to coś absolutnie minimalnego, nie do pomyślenia w naszych pokojowych warunkach. - Na granicy ryzyka i niebezpieczeństwa, wymuszonego wojną - stwierdza.

Potem jest blok drugi, czyli latanie w formacjach. - I to jest rzecz kluczowa, której nie da się przeskoczyć. Coś, co jest niekompatybilne ze szkołą wschodnią. Na zachodzie formacja jest ogromnie ważna. Nie chodzi przy tym o ładne latanie skrzydło w skrzydło jak na defiladzie, bo to latanie na zbiorowe samobójstwo. Przeciwnik jedną rakietą może zestrzelić dwa samoloty - mówi pilot. Tłumaczy, że latanie w formacji bojowej to utrzymywanie dystansu dwóch mil (około trzech kilometrów - red.) i umiejętność wspierania się w niej oraz wykorzystywania uzbrojenia tak, aby sobie nie przeszkadzać. - Przy maksymalnym skondensowaniu naukę tego w wymiarze podstawowym może uda się zamknąć w dwóch tygodniach - uważa Modrzewski.

Kolejny blok to walka powietrze-powietrze. - Od razu można z niego wyciąć duży i czasochłonny fragment uczący walki manewrowej w zasięgu wzroku - stwierdza pilot. Chodzi o to, co jest najbardziej stereotypowym obrazem walki powietrznej, który najczęściej widzimy w filmach. Ciasne zwroty, wielkie przeciążenia, stękający piloci starający się naprowadzić celownik na wywijającego się przeciwnika. Coś, co tak naprawdę jest ostatecznością, której się unika. Zdaniem Modrzewskiego wobec warunków panujących na ukraińskim niebie taka umiejętność nie jest konieczna.

- Należałoby się natomiast skupić na nauczeniu ich tego, co umożliwi im zbudowanie muru z AIM-120 AMRAAM, czyli taktyki całkowicie defensywnej, obliczonej na odepchnięcie rosyjskiego lotnictwa od linii frontu i granic Ukrainy o kilkadziesiąt kilometrów - stwierdza pilot. AIM-120 to amerykańska rakieta powietrze-powietrze średniego zasięgu, obecnie standard w swojej klasie. W zależności od wersji może przelecieć od około 100 km do 160 km. Mówiąc o "murze z AMRAAM", Modrzewski ma na myśli prowadzenie walk zgodnie z prostym schematem: zagrożenie każdemu rosyjskiemu samolotowi i śmigłowcowi zbliżającemu się do frontu lub granicy na odległość mniejszą niż kilkadziesiąt kilometrów, że nadzieje się na rakietę wystrzeloną przez F-16 ze względnie bezpiecznej odległości. Ryzyko dla Ukraińców byłoby relatywnie niskie, dla Rosjan - wysokie. W efekcie ci drudzy musieliby trzymać się dalej od granicy i frontu albo akceptować wysokie ryzyko, do czego rosyjscy lotnicy podczas tej wojny absolutnie nie są skłonni. - To już byłaby zmiana reguł gry w powietrzu. Nauka tego mogłaby się zamknąć pewnie w dwóch miesiącach - uważa pilot.

Nieunikniony spowalniacz

Modrzewski zastrzega jednak, że pozostaje jeden absolutnie kluczowy czynnik, który komplikuje sytuację ze szkoleniem. Ma to związek ze wspomnianymi wcześniej formacjami, w których zdaniem pilota Ukraińcy będą musieli nauczyć się latać, aby skutecznie wykorzystać F-16. - Każdą formacją musi ktoś dowodzić. Chodzi więc o wyszkolenie dowódców par czy czwórek - mówi. W normalnych warunkach w NATO do zostania dowódcą dwusamolotowego klucza trzeba mieć 300 godzin nalotu. - To w praktyce dwa-trzy lata służby i szkolenia. Do dowodzenia czterema maszynami to kolejne 200 godzin. Na każdym poziomie weryfikacja, czy pilot rzeczywiście się nadaje do dowodzenia. W sytuacji Ukraińców takie terminy są oczywiście oderwane od rzeczywistości i potrzeb - stwierdza Modrzewski.

Zdaniem polskiego pilota jedyne realne rozwiązanie tego problemu to na samym początku szkolenia Ukraińców wyselekcjonować grupę tych, którzy najlepiej rokują do zostania dowódcami formacji. - Przy maksymalnym skondensowaniu programu i założeniu, że nikogo już potem nie odrzucamy, to wyszkolenie takiej grupy zajęłoby pewnie pół roku - uważa. I to jego zdaniem jest wyznacznik długości trwania absolutnie minimalnego szkolenia Ukraińców. - Pół roku wydaje mi się realne. Tylko to właśnie przy założeniu, że celowo rezygnujemy z wielozadaniowości F-16 i przygotowujemy na początek pilotów tylko do określonego rodzaju walk powietrze-powietrze - zastrzega.

- Zakładam, że Ukraińcy będą mieli zapewnionych naprawdę wybitnych instruktorów i tęgie głowy obmyślające program szkolenia. Co więcej, Amerykanie na pewno nie pozwolą na jakieś chodzenie na skróty. Tu na szali leży ich marka i renoma - uważa Modrzewski. F-16 to jeden z symboli amerykańskich sił zbrojnych, przemysłu zbrojeniowego i szerzej lotnictwa NATO. Rosjanie na pewno będą polowali na te maszyny, jak tylko będzie się dało. Z jednej strony, aby zniszczyć wartościową broń, a z drugiej - odnieść duży sukces propagandowy. - Ukraińcy muszą być naprawdę gotowi, aby w takich warunkach odnieść sukces - stwierdza pilot.

Kwestię szkolenia z zakresu przeprowadzania nalotów można by w takim scenariuszu zostawić na później albo uczyć tego inną grupę pilotów. - Ten blok szkolenia w normalnych warunkach jest najdłuższy i najbardziej skomplikowany, głównie ze względu na mnogość możliwych do użycia rodzajów uzbrojenia - mówi Modrzewski. Dodaje, że w tym wypadku istotnym czynnikiem jest pogoda. - Jeśli szkolenia zaczną się teraz i będą się odbywać w Europie, to blok powietrze-ziemia przypadałby na jesień-zimę, co oznacza kiepskie warunki atmosferyczne, mogące istotnie opóźnić cały proces. Ewentualnie szkolenie może odbywać się w USA, gdzie na pustynnych poligonach właściwie zawsze jest idealna pogoda - dodaje.

Modrzewski zastrzega, że wszystkie jego przewidywania może wywrócić ewentualne najemnictwo. - Nie można wykluczyć, że za sterami ukraińskich F-16 zasiądą jacyś świetnie wyszkoleni i doświadczeni weterani, pełniący na przykład funkcje dowódcze - stwierdza. Nie można też wykluczyć, że nadzorujący cały proces Amerykanie mają jakieś inne priorytety niż samo jak najszybsze wprowadzenie F-16 do walki. Oficjalnie wiadomo tyle, że na razie Duńczycy, Holendrzy i Norwegowie zadeklarowali chęć przekazania do łącznie 73 swoich używanych F-16, które aktualnie zastępują nowszymi F-35. Kiedy zostaną przekazane, nie wiadomo. Jest to uzależnione od przygotowania pilotów, techników i całego niezbędnego zaplecza. Pół roku to optymistyczny scenariusz.

Zobacz wideo
Więcej o: