Prezydent proponuje zmiany w bezpieczeństwie i to "krok w dobrym kierunku". Pytania rodzi betonowanie prowizorki i pozycji Błaszczaka

To najważniejsza od lat propozycja zmian w systemie bezpieczeństwa Polski. Pałac Prezydencki wyszedł z projektem szeroko zakrojonych zmian w przepisach, mających ułatwić reakcję na wypadek kryzysu i wojny. Ich lektura budzi jednak pewne zastrzeżenia, na przykład czy minister obrony musi mieć tyle władzy.

- Dobrze, że ta inicjatywa jest. Trzeba przystosowywać się do zmieniających się zagrożeń dla Polski. Tylko szkoda, że zgłoszono ją podczas kampanii wyborczej - mówi Gazeta.pl generał w stanie spoczynku Stanisław Koziej, szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego w latach 2010-15. Pod jego kierownictwem wprowadzono ostatnią dużą reformę Systemu Kontroli i Dowodzenia, która do dzisiaj wywołuje emocje wśród wojskowych i specjalistów.

Jak wynika z ustaleń naszego dziennikarza politycznego Jacka Gądka, Pałac Prezydencki chciałby przeforsować nową ustawę jeszcze przed wyborami >>>

- Ten projekt to krok w dobrą stronę i zrozumiała reakcja na wydarzenia w Ukrainie, jak i na naszej granicy z Białorusią. Nasz system bezpieczeństwa państwa trzeba dostosować do zmieniających się realiów i uprościć - uważa doktor Michał Piekarski z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Tłumaczy, że mamy już wiele ustaw na ten temat, z których większość ma po 10-20 lat. - W efekcie jest niemały galimatias, a do tego częściowo odstający od nowych realiów. Niestety ten projekt tego nie porządkuje całościowo i cały system staje się jeszcze bardziej skomplikowany - dodaje.

Zobacz wideo

Poprawa gotowości na najgorsze

Formalny tytuł zaproponowanej przez Pałac Prezydencki ustawy brzmi: "o działaniach organów władzy państwowej na wypadek zewnętrznego zagrożenia bezpieczeństwa państwa". Jej uzasadnienie w dużym skrócie stwierdza, że w obliczu rosnącego zagrożenia ze Wschodu i już teraz bardzo niestabilnej sytuacji u naszych granic, konieczne jest usprawnienie reagowania państwa na kryzys i wojnę. Zwłaszcza na tak zwane sytuacje poniżej progu wojny, kiedy przeciwnik może używać do aktów dywersji i destabilizacji siły zbrojne, ale bez formalnego i faktycznego wszczęcia wojny. Czyli coś w rodzaju agresji rosyjskiej na Ukrainę w latach 2014-15.

Proponowane przepisy mają być w znacznej mierze realizacją wniosków z nieujawnionych wcześniej publicznie ćwiczeń symulacyjnych, które odbyły się zimą tego roku. Miało w nich brać udział całe najwyższe kierownictwo polityczne i wojskowe państwa. Wyjątkowo także marszałkowie Sejmu i Senatu, którzy mają kolejno przejąć kierownictwo państwa w razie, gdyby prezydent nie był w stanie pełnić swoich obowiązków (co w czasie wojny nie jest trudne do wyobrażenia w wyniku nalotu, zamachu, zerwania łączności czy załamania psychicznego). Czyli testowano realizowanie zapisu Konstytucji, który jest aktualnie trudny do wypełnienia. - Nie ma żadnych szczegółowych przepisów określających, jak to ma wyglądać w praktyce i tworzących do tego jakieś warunki - stwierdza gen. Koziej.

Główne wyciągnięte wnioski mają być takie, że trzeba włączyć marszałków Sejmu i Senatu w system kierowania obroną państwa, w tym w system stałych dyżurów informacyjnych, aby na bieżąco byli świadomi sytuacji. Konieczne ma być też poprawienie całej sfery planowania bezpieczeństwa. Od wysokiego poziomu Polityczno-Strategicznej Dyrektywy Obronnej, po znacznie bardziej szczegółowe plany użycia ił zbrojnych. W projekcie ustawy jest jednak jeszcze więcej zmian. Dużo miejsca poświęca się stworzeniu systemu stanowisk dowodzenia i systemu informowania najważniejszych osób, wprowadzeniu nowego mechanizmu gotowości obronnej państwa, reagowania na sytuacje kryzysowe (na przykład przygraniczne), użycia wojska w stanie pokoju i wreszcie wprowadzeniu bardzo poważnych zmian w strukturze dowodzenia Sił Zbrojnych.

Za mało bata nad prezydentem i rządem

Patrząc po kolei od najbardziej ogólnego poziomu zmian, gen. Koziej podkreśla, jak bardzo pozytywnym krokiem jest fakt włączenia w cały system marszałków Sejmu i Senatu. - Niestety nie zostało to zrobione kompletnie i nie ma zapisów mówiących konkretnie, jak to ma się dziać - zastrzega. I jest to systematycznie pojawiający się zarzut ze strony obu ekspertów. Brak detali lub brak jasnej logiki stojącej za proponowanymi zmianami.

- Kolejnym pozytywnym elementem jest doprecyzowanie tego, jak ma wyglądać proces strategicznego tworzenia planów i programów dotyczących bezpieczeństwa państwa, w tym rozwoju wojska. Niestety propozycje zatrzymują się jakby wpół kroku, nie biorąc się za bary z podstawowym wyzwaniem, jakim jest optymalizacja współpracy rządu i prezydenta w fundamentalnym dla całego procesu planowania strategicznego zadaniu, czyli formułowaniu Strategii Bezpieczeństwa - stwierdza były szef BBN. Koziej określa to największą słabością całego obecnego systemu. Współpraca prezydenta i rządu ma kluczowe znaczenie, ale obie strony nie są do tego w żaden sposób przymuszane. Jak jej brak może wpływać na cały system, mogliśmy obserwować kilka lat temu, kiedy prezydent Andrzej Duda toczył słabo skrywaną walkę z ministrem obrony Antonim Macierewiczem, co prowadziło do między innymi opóźnień w przygotowywaniu Koncepcji Obronnej czy wręczaniu nominacji generalskich. - Obecnie przygotowywanie planów mających zapewnić Polsce bezpieczeństwo zależy w znacznej mierze od woli polityków i ich chęci do współpracy z sobą nawzajem. Proponowana ustawa niestety tego nie zmienia - mówi natomiast dr Piekarski.

Obaj eksperci podkreślają też pozytywny fakt, jakim jest chęć poprawienia zdolności reagowania na często niejasne sytuacje kryzysowe, które nie są wojną. Choć obaj dostrzegają problemy. - Na przykład chcemy wprowadzić nowy tryb użycia wojska pod progiem wojny, choć tak naprawdę mamy już istniejące rozwiązania. Nie zostają też doprecyzowane zasady użycia broni przez żołnierzy w czasie pokoju, a jest to konieczne, bo aktualnie przepisy na ten temat są rozproszone pomiędzy różnymi ustawami. Wymagają skonsolidowania i uporządkowania, bo to, co mamy pochodzi z różnych epok i różni się pomiędzy sobą - mówi dr Piekarski.

Minister udzielny

Gen Koziej zwraca natomiast szczególnie uwagę na jego zdaniem niezrozumiałe zwiększanie kompetencji ministra obrony i "cementowanie obecnie istniejących improwizacji". - Dlaczego na przykład to on ma decydować o użyciu wojska w trakcie operacji przy granicy? To bardzo kontrowersyjne. Obecnie decyzja o użyciu sił zbrojnych to wyłączna kompetencja prezydenta. Moim zdaniem to zupełnie niepotrzebne dowartościowanie ministra - stwierdza były szef BBN.

Dr Piekarski dodaje do tego podporządkowanie ministrowi wojsk specjalnych, które teraz mają swoje Dowództwo Komponentu i są podległe Dowódcy Generalnemu. Według nowego projektu Komponent Wojsk Specjalnych ma być podległy bezpośrednio ministrowi. Spekuluje, że może chodzi o ułatwienie wykorzystywania ich w czasie pokoju, ale nie jest to w projekcie uzasadnione. Gen. Koziej też ma co do tego wątpliwości. - Ponownie jest to niezrozumiałe zwiększanie jego kompetencji. Domyślam się, że może chodzić o usprawnienie wykorzystania części wojsk specjalnych do szczególnych zadań w czasie pokoju, ale do tego nie muszą całe Wojska Specjalne podlegać ministrowi. Powinny być w normalnym łańcuchu dowodzenia, czyli podlegać dowódcy Sił Zbrojnych - stwierdza były szef BBN.

W tym samym tonie wątpliwości są co do tego, że to minister ma wyznaczać dowódcę zgrupowania wojskowego wspierającego ochronę granicy w czasie pokoju. Gen. Koziej nie rozumie, dlaczego nie będzie to wynikać po prostu z hierarchii wojskowej i tego, jakie oddziały będą tworzyć rzeczone zgrupowania. Ministrowi obrony mają też podlegać bezpośrednio Wojska Obrony Cyberprzestrzeni i ma móc decydować o ich użyciu. - Przecież to część sił zbrojnych i decyzja o ich użyciu to gestia prezydenta. Po co tak komplikować cały system? Jeśli chodzi o skrócenie czasu reakcji, to należałoby się skoncentrować na zbudowaniu sprawnego systemu przekazywania informacji, tak aby prezydent mógł szybciej reagować. Zamiast tego sankcjonujemy jakąś prowizorkę podważającą główne założenia systemu - uważa gen. Koziej.

Cofnięcie reformy i zostawienie władzy polityków

Większych wątpliwości nie budzi natomiast ogólny kształt proponowanych zmian w samym systemie dowodzenia wojska, które w znacznej mierze są ostatecznym cofnięciem rozwiązań przyjętych w 2014 roku pod kierownictwem gen. Kozieja. Znikają oddzielne Dowództwo Generalne i Dowództwo Operacyjne, ma powstać jedno Dowództwo Połączonych Rodzajów Sił Zbrojnych. Zamiast obecnych Inspektoratów, wrócą Dowództwa Wojsk Lądowych/Sił Powietrznych/Marynarki Wojennej. - W praktyce najpewniej poprawi to proces modernizacji i budowy wizerunku poszczególnych rodzajów sił zbrojnych. Straty wynikające z likwidacji ich dowództw w 2014 roku dobrze pokazuje proces tworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej. Od początku w 2015 roku miały one swoje oddzielne dowództwo podlegające szefowi MON, co zapewniło im silną pozycję umożliwiającą relatywnie sprawną realizację procesu formowania - uważa dr Piekarski. - W projekcie ustawy brakuje jednak moim zdaniem kluczowych szczegółów. Na przykład, jaki ma być zakres kompetencji nowego Dowództwa Połączonego? Co ma na przykład robić w czasie wojny, kiedy dowodzeniem zgodnie ze zmianami z 2018 roku ma się zająć Sztab Generalny i jego szef? - pyta ekspert.

Likwidacja dowództw poszczególnych rodzajów sił zbrojnych była jednym z najbardziej kontrowersyjnych elementów reformy gen. Kozieja, przez co do dzisiaj jest ona często nieoficjalnie nazywana przez wojskowych "deformą". Teraz były szef BBN stwierdza, że "nie będzie kładł się Rejtanem". - Rozumiem odtworzenie dowództw rodzajów sił zbrojnych, biorąc pod uwagę plan zwiększenia armii do 300 tysięcy ludzi. Wówczas ten dodatkowy szczebel przyda się do zarządzania taką masą ludzi. Jednak jeśli te 300 tysięcy zostanie tylko na papierze, to możemy kiedyś znów się obudzić z przerostem struktur dowodzenia względem żołnierzy - uważa. Tak samo likwidację oddzielnych dowództw generalnych i operacyjnych, ponieważ to drugie przestało mieć większy sens wobec powierzenia w 2018 roku Szefowi Sztabu Generalnego zadania dowodzenia w czasie wojny. Według pierwotnego zamysłu do tego właśnie miało się szykować Dowództwo Operacyjne.

Według byłego szefa BBN w projekcie ustawy zabrakło jednak jakiejkolwiek wzmianki o jego zdaniem kardynalnej bolączce obecnego systemu, czyli ułomności systemu kierowania Siłami Zbrojnymi przez polityków. - Spektakularnym wyrazem tego jest to, że minister obrony ma zbyt daleko idącą swobodę w ręcznym zarządzaniu wojskiem wedle swojego uznania. Panuje pełen woluntaryzm ministra obrony, co prowadzi do błędów i wypaczeń - uważa gen. Koziej. Jego ideą jest uczynienie z szefa Sztabu Generalnego profesjonalnego doradcy i partnera polityków, co chciał zapewnić dekadę temu, odbierając mu funkcje bezpośredniego dowodzenia wojskiem na wypadek konfliktu. Tę zmianę cofnięto w 2018 roku, teraz prezydencki projekt ją cementuje. - Szef Sztabu Generalnego ma realizować zadania wyznaczone przez ministra jako jego podwładny, a nie pomocnik w kierowaniu armią. Szef MON ma więc możliwość dowolnego i skutecznego marginalizowania jego roli i wpływu na swoje decyzje - stwierdza były szef BBN. Warto przy tym wspomnieć, że minister Mariusz Błaszczak i aktualny szef SG generał Rajmund Andrzejczak delikatnie rzecz ujmując nie dażą się sympatią. Minister już dawno chciał się go pozbyć, jednak generał ma oparcie w Pałacu Prezydenckim.

Obaj eksperci stwierdzają jednak, że ogólnie projekt ustawy jest jak najbardziej wartościowy. - Nie ulega wątpliwości, że to krok w dobrą stronę. Zawiera wiele dobrych rozwiązań, tylko wymaga dopracowania. Przypuszczam, że widoczne braki to efekt pewnego pośpiechu w szykowaniu rozwiązań będących odpowiedzią na to co się dzieje w sferze bezpieczeństwa w ostatnim czasie - uważa dr Piekarski. Podobnie uważa gen Koziej, choć dodaje, że jego zdaniem moment ogłoszenia projektu nie jest fortunny. - Obawiam się, że w czasie kampanii może posłużyć do wojny politycznej, w której kwestie merytoryczne nie będą miały znaczenia. Temat jest natomiast zbyt ważny, aby ten projekt tylko do tego posłużył. Dlatego lepiej byłoby go zgłosić nowemu parlamentowi już po wyborach i dać szansę na dyskusję nad nim oraz jego dopracowanie. Musimy dobrze i z głową przygotować się na nową zimną wojnę między Rosją a Zachodem, w której jesteśmy państwem frontowym - uważa były wojskowy.

Więcej o: