Analityk: Na szczycie NATO zapadły decyzje fundamentalne dla Polski

- Ukraina i państwa, które wspierają jej członkostwo w NATO, powinny wykorzystać kolejne miesiące do tego, żeby zachęcić administrację Bidena do jasnego opowiedzeniem się za przyjęciem Ukrainy do NATO w przewidywalnej perspektywie - powiedział w rozmowie z Gazeta.pl dr Wojciech Lorenz, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jak dodał, chodzi o to, aby decyzje zapadły jeszcze przed wyborami prezydenckimi w USA. - Jest prawdopodobieństwo, że wygra kandydat republikanów, w której to partii rośnie grupa sceptyków dalszego wspierania Ukrainy - zauważył.
Zobacz wideo Duda po szczycie w Wilnie: NATO będzie cały czas wspierało Ukrainę

W środę zakończył się dwudniowy szczyt NATO, który w dużej mierze poświęcony był Ukrainie. Jednak jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem posiedzenia Wołodymyr Zełenski stwierdził, że brak harmonogramu dla ukraińskiej kandydatury do Sojuszu jest "absurdem". "To bezprecedensowe i absurdalne, gdy nie są ustalone ramy czasowe ani dla zaproszenia, ani dla członkostwa Ukrainy w NATO. Wydaje się, że nie ma gotowości, by zaprosić Ukrainę do NATO, ani uczynić ją członkiem Sojuszu" - podkreślił prezydent.

Zełenski krytykował NATO, później zmienił zdanie. Dlaczego?

O słowa Wołodymyra Zełenskiego zapytaliśmy dr. Wojciecha Lorenza z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - Ta wypowiedź była konsekwencją zabiegów Ukrainy o skłonienie NATO do przedstawienia jasnej perspektywy członkostwa, a wręcz do wystosowania zaproszenia dla Ukrainy. Ukraińskie władze obawiają się, że przyszłość, status Ukrainy, kwestia członkostwa Ukrainy w NATO, będą przedmiotem negocjacji między głównymi mocarstwami a Rosją ws. zakończenia wojny. Dlatego też uznały, że warto będzie wykorzystać szczyt, żeby wywrzeć presję na państwa członkowskie, aby jasno się wypowiedziały, wysłały jednoznaczny sygnał: "zapraszamy Ukrainę, żeby po zakończeniu rozpoczęła negocjacje członkowskie", a nie powtarzały sformułowanie, które jest wykorzystywane od 2008 roku, od szczytu NATO w Bukareszcie, że "Ukraina będzie członkiem sojuszu" - podkreślił koordynator programu Bezpieczeństwo Międzynarodowe.

- Ukraina oczekiwała konkretnego działania, formalnego zaproszenia, nawet bez przesądzania, kiedy to członkostwo miałoby się dokonać, realistycznie oceniając, że w czasie trwającej wojny przyjęcie jej do NATO jest skrajnie mało prawdopodobne czy wręcz niemożliwe. Skoro tak wysoko ukraińskie władze postawiły poprzeczkę, a osiągnięcie tego celu było praktycznie skazane na porażkę, to co pozostało Zełenskiemu? W momencie, w którym Sojusz przyjął deklarację, która Ukrainę za bardzo nie zadowala, musiał skrytykować taką decyzję. Ale w ten sposób oczywiście naraził się też na zarzuty, że Ukraina nie jest dość wdzięczna państwom NATO i G7 za ogromne wsparcie jakie otrzymuje, więc później ten swój przekaz ukraiński prezydent zdecydowanie zmodyfikował i pod koniec szczytu wskazywał, że decyzje byłyby idealne, gdyby Ukraina otrzymała zaproszenie do Sojuszu, ale są bardzo ważne i wzmacniają bezpieczeństwo Ukrainy - zauważył ekspert.

Wojciech Lorenz zaznaczył, że "wielu polityków w taki sposób próbuje wywierać presję, że zaostrza język, a kiedy widzą, że nie przynosi to efektu albo że wręcz przynosi efekt odwrotny od zamierzonego, to potem ten swój przekaz modyfikują". - Akurat tutaj nie ma nic dziwnego. Jeśli chodzi o próbę wywierania wpływów w ramach Sojuszu czy na państwa członkowskie, to tutaj znalezienie tej odpowiedniej równowagi jest ryzykowne. W sytuacji Ukrainy trzeba bardzo uważać, żeby nie wywołać takiego poczucia nie tylko wśród decydentów politycznych, ale i opinii publicznej w niektórych państwach, m.in. w Stanach Zjednoczonych, gdzie w Partii Republikańskiej zaczyna być coraz głośniejsze skrzydło kwestionujące skalę wsparcia dla Ukrainy. Więc znalezienie tej równowagi nie jest łatwe, czasem trzeba podjąć ryzyko, ale ono musi być odpowiednio skalkulowane, Ukraina podjęła to ryzyko, ale realia polityczne są takie, że w samej administracji Bidena nie ma konsensusu ws. przyszłości Ukrainy i wizji architektury bezpieczeństwa europejskiego po zakończeniu wojny i poprzez takie wywieranie presji tuż przed szczytem Sojuszu szanse raczej były małe, żeby ten konsensus wypracować - powiedział. 

Ukraina i państwa, które wspierają jej członkostwo w NATO, powinny jednak wykorzystać kolejne miesiące do tego, żeby zachęcić administrację Bidena do jasnego opowiedzeniem się za przyjęciem Ukrainy do NATO w przewidywalnej perspektywie i doprecyzowania deklaracji z Wilna na szczycie w Waszyngtonie w 2024 roku. Będzie to ważne, bo będzie to szczyt rocznicowy i szczyt przed wyborami prezydenckimi w USA. Poza tym jest prawdopodobieństwo, że wygra kandydat republikanów, w której to partii rośnie grupa sceptyków dalszego wspierania Ukrainy, więc byłoby dobrze, żeby te polityczne zobowiązania pojawiły się jeszcze przed wyborami

- dodał ekspert. 

"To jest dla Polski, państw bałtyckich, państw, które czują się najbardziej zagrożone ze strony Rosji, kwestia fundamentalna"

W rozmowie z redakcją portalu Gazeta.pl ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych podsumował wileński szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego. - Podsumowanie szczytu wymaga odniesienia się do kilku elementów. Najważniejszy z nich to decyzje dot. wzmacniania zdolności do obrony i odstraszania i zatwierdzenie nowych planów obronnych, na podstawie których sojusznicy będą zobowiązani, żeby teraz zapewnić znacznie większe i lepiej uzbrojone siły do realizacji tych planów, do obrony terytorium NATO. To jest dla Polski, państw bałtyckich, państw, które czują się najbardziej zagrożone ze strony Rosji, kwestia fundamentalna - podkreślił.

- Druga rzecz to sprawa Ukrainy i tutaj, mimo że nie udało się znacząco zmienić tych bardzo ogólnikowych politycznych zobowiązań, które umożliwiały odwlekanie przyjęcia Ukrainy w nieskończoność, to Sojusz zatwierdził szereg decyzji, które w wymiarze politycznym i praktycznym będą ułatwiać Ukrainie nie tylko przeprowadzanie niezbędnych reform i uzyskiwanie wsparcia od Sojuszu, wsparcia niezbędnego do obrony i prowadzenia kontrofensywy, ale także umożliwiających przyszłą akcesję. Przede wszystkim chodzi tutaj o utworzenie Rady NATO-Ukraina. To nie jest tylko takie polityczne podniesienie poziomu relacji Ukrainy z NATO, ale to jest praktyczny mechanizm, który będzie umożliwiał Ukrainie wywieranie wpływu na państwa członkowskie do uzyskiwania większego wsparcia. Będzie utrudniał Węgrom blokowanie współpracy Ukrainy z NATO, a w ostatnich latach Węgry robiły to notorycznie - powiedział Wojciech Lorenz i zauważył, że "Ukraina znajduje się w podobnej sytuacji, co Polska w 1994 roku, która była niezadowolona z opracowania programu 'Partnerstwo dla pokoju'". - Obawialiśmy się, że będzie to program w zastępstwie rozszerzenia NATO. Ale jak już zostaliśmy postawieni przed faktami dokonanymi, to, zamiast się obrazić, postanowiliśmy wykorzystać ten program, aby jak najlepiej dostosować się do standardów Sojuszu i pokazać, że będziemy wiarygodnym członkiem. Efektem naszych działań było to, że pięć lat później do Sojuszu weszliśmy. Więc mimo że Ukraina może nie jest zadowolona, nie osiągnęła tego, na czym jej zależało, otrzymuje nowe instrumenty, które powinna teraz wykorzystać, aby swoje szanse na członkostwo zwiększyć - zaznaczył.

Słynne zdjęcie Zełenskiego. Ekspert: Wyjęte z kontekstu

Analityk PISM odniósł się także do słynnego zdjęcia ze szczytu NATO, na którym ukraiński prezydent stoi samotnie. - W reakcji na słowa Zełenskiego pojawiła się krytyka i też niektóre media podejmują wypowiedzi ministra obrony Wielkiej Brytanii Bena Wallaca, który wskazywał, że słyszał w Stanach Zjednoczonych nasilającą się krytykę presji ze strony Ukrainy, że NATO nie jest sklepem internetowym - podkreślił.

- Po prostu media dobierają sobie zdjęcia, żeby pokazać pewien element dynamiki tego Sojuszu, ale oczywiście to zdjęcie jest wyjęte z kontekstu i można równie dobrze pokazać, gdzie Zełenski stoi pośród przywódców G7, którzy zaoferowali bilateralne obietnice bezpieczeństwa. Jest to bardzo ważna decyzja, która ma wzmocnić zdolność do obrony i odstraszania w czasie, kiedy Ukraina będzie dostosowywać do standardów i przygotowywać do członkostwa w Sojuszu, a nie będzie miała gwarancji bezpieczeństwa w ramach NATO. Można znaleźć też zdjęcie Zełenskiego w towarzystwie prezydenta USA czy siedzącego przy stole w czasie pierwszego posiedzenia Rady NATO-Ukraina, co jest historycznym wydarzeniem. Zełenski zasiada tam na równych prawach z innymi członkami Sojuszu. Tak więc zdjęcie nie pokazuje pełnej historii - stwierdził.

Dlaczego dostawy broni dla Ukrainy trwają tak długo? Wyjaśnia analityk PISM

Rozmówca portalu Gazeta.pl wyjaśnił również, dlaczego Zachód tak ostrożnie przekazuje Ukrainie uzbrojenie. - Po pierwsze, dlatego że w niektórych państwach istnieją obawy związane z reakcją Rosji i eskalacją konfliktu. Obawiają się, że pokonanie Rosji, postawienie jej pod ścianą może skłonić Putina do desperackich kroków czyli użycia broni jądrowej. A jak konflikt jest rozłożony w czasie, nawet jeśli się powoli przegrywa, to przegrywający ma czas na refleksję co daje szanse, że podejmie negocjacje - tłumaczył.

- Po drugie, państwa NATO mają też ograniczone zasoby i po przekazaniu sprzętu postsowieckiego teraz dalsze przekazywanie znacznej ilości sprzętu lub amunicji produkcji zachodniej wymaga zwiększenia mocy produkcyjnych, a z tym jest ogromny problem, bo te moce po zakończeniu zimnej wojny zostały ograniczone. I tego nie da się zrobić jakąś polityczną decyzją. To wymaga nie tylko gwarancji wieloletnich zamówień i jasnego wysłania sygnału, że te zamówienia będą utrzymane także przez kolejne zmieniające się rządy. Wymaga to poczynienia ogromnych inwestycji, a jest to też rozłożone w czasie - nie da się tego wszystkiego zrobić z tygodnia na tydzień. Jest również kwestia zarządzania ryzykiem, na ile w ogóle państwa są w stanie zaakceptować ryzyko, że pozbędą się pewnego rodzaju uzbrojenia i dopiero za kilka lat będą mogły uzupełnić te luki - powiedział. - Jest też kwestia tego, co można przekazać w taki sposób, żeby nie zostało zmarnowane, ale zostało jak najbardziej efektywnie wykorzystane. Wymaga to odpowiedniego przeszkolenia wojsk, żeby uzbrojenie mogło zostać odpowiednio wchłonięte przez Ukrainę, a także, żeby zapewnić odpowiednie zdolności wsparcia logistycznego - to też jest pewne ograniczenie. Nie pozwala na przekazanie od razu 500 czołgów czy 100 samolotów, tylko rzeczywiście wymaga jakiegoś większego przygotowania szkoleniowego i logistycznego. To wszystko wpływa na to, że ta pomoc jest stopniowa i rozłożona w czasie - wyjaśnił dr Wojciech Lorenz.

***

Więcej o: