- Po obu stronach jest duża rozbieżność pomiędzy tym, co realnie mogą siły zbrojne, a tym, jakie cele dla nich deklarują politycy - mówi Gazeta.pl pułkownik rezerwy Piotr Lewandowski. Jednocześnie po obu stronach nie ma na razie gotowości do ograniczenia tychże na razie nieosiągalnych celów. - Po okresie intensywniejszych walk, w najbliższych miesiącach ta wojna będzie mogła przejść w fazę pełzającego konfliktu. Coś w rodzaju wojny w Korei, czy nawet zawieszenia broni w Ukrainie w latach 2015-22 - dodaje specjalista.
Co więcej, dla Kremla wojna na razie zeszła na drugi plan. - Z punktu widzenia Władimira Putina front ma teraz po prostu się nie ruszać. Wojsko ma się skutecznie bronić i trwać na pozycjach. Dla niego ważniejsze jest opanowanie sytuacji wewnętrznej - mówi Gazeta.pl prof. Agnieszka Legucka, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. I właśnie ta rosyjska sytuacja wewnętrzna jest jedynym, co zdaniem obojga ekspertów może uratować Ukrainę przed wieloletnią pełzającą wojną. Konkretniej jej nieprzewidywalność, co pokazał dobitnie bunt Jewgienija Prigożina.
Na decydujące rozstrzygnięcie militarne wojny i zmuszenie którejś ze stron do kapitulacji się nie zanosi. Przynajmniej nie w tym roku. - Sukcesy trwającej właśnie ukraińskiej ofensywy pewnie będą, ale ograniczone. Na tak zwanym poziomie operacyjnym, ale nie strategicznym. Czyli wyzwolenie jakiegoś terenu, ale nie na przykład odizolowanie całego Krymu. Ba, nawet gdyby udało się taki sukces strategiczny odnieść, to przecież i tak nie będzie on oznaczał automatycznie pokonania Rosji - mówi pułkownik Lewandowski.
Ukraińcy na poziomie politycznym deklarują natomiast, że ich celem nadrzędnym jest odbicie całych terenów okupowanych przez Rosjan i wyrzucenie ich za uznawane międzynarodowo granice z 2014 roku. Oznaczałoby to nie tylko wyzwolenie Zaporoża, ale też całego Donbasu i Krymu. - Osiągnięcie takiego celu nie wydaje się realne w tym roku. Potencjał do takiego sukcesu Ukraińcy najpewniej byliby w stanie zbudować, ale w dłuższym okresie i przy znacznie większym wsparciu NATO niż to obecne - uważa płk Lewandowski.
W podobnej pozycji jest rosyjskie wojsko. - Też nie jest w stanie odnieść zwycięstwa nad Ukrainą w tym roku. Do takiej totalnej wygranej potrzebowałoby absolutnej mobilizacji państwa. Rosjanie po prostu ciągle mają za małą i za słabą armię. Wątpię, żeby byli w stanie to zmienić w tym roku, czy nawet w przyszłym - uważa płk Lewandowski. Jak mówi, ogromną blokadą dla budowy silnej rosyjskiej armii jest niewydolność rosyjskiej logistyki, czyli niezdolność do zaopatrzenia i wyposażenia żołnierzy w to, co im potrzebne do walki. Do tego słabość przemysłu zbrojeniowego, trapionego poważnymi brakami kadrowymi, brakami narzędzi, części i podzespołów. Produkcja jest i będzie, ale na taką skalę, która umożliwia trwać, a nie zwyciężać.
Jak mówi były wojskowy, matematyki się nie oszuka. Do zwycięstwa militarnego trzeba przewagi potencjału na kluczowych odcinkach. Nie tylko w liczbie ludzi, ale określonych zdolnościach. - Obecnie największą przewagą Ukraińców jest ich morale, wola zwycięstwa. To przekłada się na determinację żołnierzy i ich dużą inicjatywę. To jest czynnik napędzający obecną ofensywę. Tylko to nie wystarczy do osiągnięcia sukcesów strategicznych - mówi płk Lewandowski.
Z drugiej strony Rosjanie mają niskie morale, ale wystarczające. - Rosyjski żołnierz może nie ma inicjatywy i woli walki, ale w swoich okopach trwa. Rozkazy wykonuje. Tyle wystarcza z punktu widzenia rosyjskiego dowództwa - opisuje specjalista. Tylko to też nie wystarcza na wygranie wojny na polu bitwy w realnie dającym się przewidzieć okresie. Pomimo większych zapasów broni i amunicji. - Nieprzewidywalnym czynnikiem mogącym dużo zmienić, jest wewnętrzne upośledzenie rosyjskiego państwa, a co za tym idzie jego sił zbrojnych. Czy to jakieś istotne wstrząsy natury politycznej, czy to poważne pogorszenie sytuacji gospodarczej - uważa płk Lewandowski.
Pokazem potencjału takich wstrząsów wewnętrznych był czerwcowy bunt Jewgienija Prigożina, przywódcy grupy Wagnera. Na Kreml nie wkroczył, Putina nie obalił (abstrahując od tego, czy chciał), ale mocno podważył jego wizerunek jako silnego jednowładcy Rosji. - Po buncie Prigożyna system skupił się na stabilności. Ukraina znalazła się w tle. Putin stara się odbudować swój wizerunek wewnętrzny i pozycję - mówi prof. Legucka. Choć jest to wbrew standardowemu postępowaniu w ustrojach autorytarnych, to wyraźnie nie próbuje stosować represji i przykręcania śruby. Stara się osiągnąć swój cel przekupywaniem elit i siłowników. - Front w tej sytuacji ma znaczenie drugorzędne. Dla Putina ma on teraz stać. Wojsko ma skutecznie się bronić i trwać. Ważniejsze jest załatwienie spraw wewnętrznych - uważa analityczka PISM.
Niezależnie od tego, jeśli chodzi o wojnę, to zdaniem prof. Leguckiej cel strategiczny pozostaje bez zmian. - Zatrzymanie rozszerzania się NATO i uzyskanie większego wpływu na kształtowanie systemu bezpieczeństwa międzynarodowego - mówi ekspertka. Czyli to, co Kreml deklarował jeszcze przed rozpoczęciem inwazji. Rosjanie uważają, że ze względu na bycie mocarstwem, należy im się prawo do udziału w decydowaniu o tym co mogą, a czego nie, takie państwa jak Ukraina czy Polska. Wojna i zwycięstwo w niej mają zmusić Zachód, a zwłaszcza USA, do uznania takiego stanowiska.
Jak mówi prof. Legucka, pomniejsze cele Kremla z czasem się zmieniały, tak żeby przystawać do realiów, czyli w praktyce tego jak idzie siłom zbrojnym na froncie. - Od początkowo deklarowanej ofensywnej "denazyfikacji" Ukrainy, do obecnej defensywnej obrony Rosji przed atakiem całego Zachodu i skupienia się na utrzymaniu tego, co już zostało zdobyte. Donbasu, Zaporoża, a co najważniejsze Krymu - opisuje ekspertka. W praktyce, poza ogólnie nakreślonym celem zwiększenia znaczenia Rosji i jej wpływu na świat, działania Putina jeśli chodzi o wojnę, to reagowanie na wydarzenia. - Putin tak naprawdę rzadko kiedy myśli długoterminowo. On reaguje. Tylko czasem nas zaskakuje gwałtownymi decyzjami. Najpewniej nie ma więc długoterminowego planu na tę wojnę. Na razie ma ona trwać przy względnie niskiej intensywności - tłumaczy analityczka PISM.
Długotrwałość wojny niekoniecznie uśmiecha się jednak całej rosyjskiej elicie władzy. - Do buntu Prigożyna wydawało się, że państwo jest stabilne i może w takim stanie wojny niskiej intensywności trwać. Teraz nie jest to już pewne - uważa prof. Legucka. Jej zdaniem elity na pewno się zastanawiają, czy Putin będzie odpowiednim kandydatem na prezydenta w wyborach w 2024 roku. - Może lepiej byłoby wysunąć na przód kogoś, kto albo tę wojnę po prostu skończy, albo będzie miał jakąś wizję doprowadzenia do zwycięstwa. Tym bardziej, że ani NATO, ani Ukraina nie będą negocjować z Putinem - tłumaczy analityczka.
Do czerwca oczywistością było, że system jest oparty na Putinie. On kreował i rozkazywał. - Teraz jego pozycja jest niepewna i słabsza. Mógłby pomyśleć nad kontrolowanym oddaniem władzy, tak aby zapewnić sobie bezpieczeństwo i dobrobyt po fakcie. To byłoby logiczne, ale biorąc pod uwagę jego charakte,r i to jak dotychczas podejmował decyzje, to raczej nie będzie w stanie zdobyć się na coś takiego - uważa prof. Legucka. Czyli raczej będzie próbował walczyć o trwanie, będąc w strachu przed utratą władzy. W rosyjskim państwie autorytarnym, gdzie system władzy działa podobnie do struktur mafijnych, długoletni przywódca strącony z tronu może poważnie obawiać się o swoje życie i dobytek. Następcy, chcąc pozbyć się potencjalnego zagrożenia dla swojej nowej władzy, mogą chcieć się go pozbyć.
Moment jest więc kluczowy. Czy Putin ustabilizuje sytuację wewnętrzną i skutecznie przekupi otoczenie, zyskując możliwość trwania na Kremlu i kontynuowania wojny? - Gdyby stało się coś złego na froncie, doszło do jakiegoś załamania, to jego przeciwnicy zostaliby wzmocnieni - stwierdza analityczka PISM. Ukraińska ofensywa, choć militarnie prawdopodobnie nie osiągnie efektów na skalę końca wojny, to może wpłynąć na procesy wewnętrzne w Rosji i w ten sposób pośrednio przyśpieszyć tenże koniec. Inaczej trudno dostrzec drogę do niego.