Podczas lotu z Atlanty do Seattle pasażer pierwszej klasy samolotu linii Alaska Airlines poinformował załogę, że zamierza zdetonować bombę. Mężczyzna został zatrzymany na lotnisku w Spokane (stan Waszyngton), gdzie okazało się, jaki był prawdziwy powód jego zachowania.
Lot 334 linii Alaska Airlines został zakłócony 5 lipca przez 38-letniego Brandona L. Scotta. Mężczyzna w trakcie podróży wręczył obsłudze samolotu kartkę z napisem "W tym samolocie jest bomba". Na pokładzie znajdowało się wówczas 117 pasażerów oraz załoga samolotu. Mężczyzna zagroził, że jeśli maszyna wyląduje w Seattle, użyje detonatora - poinformował "New York Post".
"To nie jest żart. Domowej roboty materiały wybuchowe są w mojej torbie podręcznej. Mam ze sobą detonator. Zajmijcie się tą sprawą ostrożnie i dokładnie tak, jak mówię, w przeciwnym razie zdetonuję materiały wybuchowe i zabiję wszystkich na pokładzie" - napisał mężczyzna na kartce.
Nie wskazał konkretnego miejsca, w którym samolot powinien wylądować. Napisał jedynie, że "Każde inne lotnisko się nada. Jeśli ten samolot wyląduje w Seattle, zabiję wszystkich na pokładzie" - przekazał treść wiadomości mężczyzny "New York Post". "Nie mam nic do stracenia" - dodał.
Ostatecznie lot 334 został przekierowany na lotnisko Spokane w Waszyngtonie - około 440 km dalej, niż planowano. Maszyna wylądowała około godz. 17:30. Wówczas mężczyzna, tak jak zapowiedział, poddał się i został zatrzymany przez organy ścigania. Zeznał, że informacje, które przekazał załodze samolotu, były fałszywe. Chciał zostać aresztowany, ponieważ w Seattle czekali na niego członkowie kartelu Sinaloa, którzy według jego informacji mieli go uprowadzić i torturować.
38-latek przyznał, że rozważał również atak na personel samolotu lub otwarcie drzwi samolotu, aby uniknąć lądowania w Seattle. Lotnisko w Waszyngtonie zostało zamknięte na pewien czas, a maszyna została przeszukana, jednak nie znaleziono w niej materiałów wybuchowych. Pasażerom powiedziano, że doszło do usterki mechanicznej, która wpłynęła na zmianę kierunku lotu.