Nazwy odwołujące się do dwuśladów to nawiązanie do prostego, wręcz prymitywnego układu napędowego dronów Shahed-136. To prosty silnik dwusuwowy MD-550. Oryginalnie niemieckiej firmy Limbach, ale aktualnie produkowany bez licencji w Chinach oraz Iranie. Jak to dwusuw, zwłaszcza taki pozbawiony jakiejkolwiek osłony i tłumika, strasznie hałasuje w sposób podobny do motorynek, motorowerów czy starszych motocykli. Ewentualnie kosiarki. Wielu Ukraińcom taki dźwięk kojarzy się aktualnie nie z niewinnym dwuśladem czy koszeniem trawy, ale potencjalnie śmiertelnym zagrożeniem z nieba.
O samych dronach Shahed-136 pisaliśmy więcej, kiedy zostały po raz pierwszy użyte przez Rosjan już ponad pół roku temu. To prosta irańska broń, która kieruje się na wyznaczone współrzędne geograficzne, posługując się odbiornikiem sygnałów nawigacji satelitarnej i swoim własnym wewnętrznym układem nawigacyjnym. Nadaje się do atakowania tylko dużych nieruchomych obiektów, takich jak stałe stanowiska np. radarów, bazy czy budynki. Leci powoli (około 150 km/godz.) na wysokości kilkuset metrów. Jest przy tym głośna i dość duża (3,5 na 2,5 metra), przez co łatwa do zauważenia. W dziobie ma kilkadziesiąt kilogramów ładunków wybuchowych. Jej główną zaletą jest zdolność do przelecenia dużej odległości (konkretna wartość nie jest znana, ale są znane przypadki lotu na dobrze ponad 1000 km) i niska cena (konkretna wartość również nie jest znana, ale szacowana na kilkadziesiąt tysięcy dolarów).
Ogólnie Shahedom daleko do standardowego uzbrojenia dalekiego zasięgu mocarstw. To niskobudżetowy zamiennik rakiety manewrującej. Jednak tych ostatnich Rosjanom brakuje, więc masowo używają kupowanych z Iranu Shahedów, których produkcję prawdopodobnie uruchamiają, albo już uruchomili też u siebie. Ataki przy ich użyciu już prawie nie są zauważane w mediach, bo to rutyna. Jednak skala jest duża. Tylko w maju Rosjanie wysłali na Ukrainę ponad 300 Shahed-136, nazywanych przez nich Geren-2. Ukraińcy regularnie twierdzą, że zestrzeliwują wszystkie albo niemal wszystkie. W rejon celu dolatują incydentalnie i niemal nigdy uderzają w coś istotnego z punktu widzenia działań zbrojnych. Pomimo tego nadlatują i nadlatują. Rosjanie wysyłają je niemal dzień w dzień. I nie, nie jest to przejaw ich głupoty czy desperacji. To ma sens.
Prymitywne drony, choć nie powodują wielkich szkód poprzez trafianie w cel, wywierają określony wpływ na Ukraińcach: terroryzują, wymuszają reakcję i wyczerpują zasoby. Ukraińskie wojsko nie może przecież zignorować "motorynek". Pozostawione same sobie codziennie by zabijały cywilów, niszczyły domy, a czasem może jakiś cenny element infrastruktury cywilnej, czy coś ważnego dla wysiłku wojennego. Wojsko musi więc dbać o ich zestrzeliwanie. Same w sobie Shahedy nie są wielce wymagającym celem i jak twierdzą Ukraińcy, są bardzo skutecznie niszczone. Problem w tym, ile wymaga to wysiłku. Jeden Shahed to dla Rosjan nic ważnego. Równowartość kilkudziesięciu tysięcy dolarów to na wojnie tyle, co nic. Natomiast dla Ukraińców to wyzwanie.
W tym kontekście bardzo istotne jest to, że jednym z głównych problemów ukraińskiego wojska są kończące się zapasy rakiet do radzieckich systemów przeciwlotniczych. Te stanowią natomiast główny filar obrony przestrzeni powietrznej Ukrainy. Radzieckie S-300, Buk i Osa, częściowo modernizowane po rozpadzie ZSRR, są podstawową przyczyną niskiej skuteczności rosyjskiego lotnictwa w tej wojnie i tego, że nie jest ono w stanie swobodnie operować na ukraińskim niebie. Po prostu Ukraina dostała w spadku po radzieckiej armii jeden z najsilniejszych systemów obrony przeciwlotniczej na świecie. Problem w tym, że nie jest w stanie produkować do nich rakiet, a te przez ponad rok wojny zużywały się bardzo szybko. Dokładny stan zapasów to tajemnica, ale jak wynika z wykradzionych i umieszczonych w sieci slajdach z prezentacji wojska USA, zimą Amerykanie spodziewali się, że sytuacja będzie krytyczna już w maju. Dostawy zachodnich systemów przeciwlotniczych i skupywanie na całym świecie rakiet pochodzenia radzieckiego, mogło ten moment odsunąć w czasie. Jednak skala dostaw nie jest taka, aby można było być spokojnym o przyszłość ukraińskiej obrony przeciwlotniczej. Natomiast jeśli ona się załamie, to rosyjskie lotnictwo zyska szansę na poważną zmianę realiów toczącej się wojny.
W takiej sytuacji regularne i masowe naloty latających kosiarek, pomimo powodowania bardzo skromnych szkód bezpośrednich, zyskują istotne znaczenie. Dla Ukraińców każda rakieta przeciwlotnicza jest bardzo cenna. Dla Rosjan dron jest wart niewiele. Dlatego też Ukraińcy starają się jak mogą strącać Shahedy inaczej, niż przy użyciu wspomnianych kluczowych systemów obrony przestrzeni powietrznej. Dużą rolę mają odgrywać myśliwce, które w obecnych realiach nie mają szans na toczenie walki z rosyjskimi odpowiednikami. Obie strony trzymają się swojego terytorium i osłony swojej obrony przeciwlotniczej, więc do walk samolot-samolot dochodzi incydentalnie. Nawet gdyby okazji było więcej, to Ukraińcy wolą ich unikać ze względu na przewagę technologiczną Rosjan. Używają więc myśliwców do polowania na wykryte wcześniej z ziemi Shahedy (oraz klasyczne rakiety manewrujące), kiedy te już wlecą dość głęboko nad Ukrainę. Dla myśliwca lecący spokojnie prostym kursem dość duży dron nie jest wymagającym celem. Ukraińcy twierdzą, że rekordzista siedzący za sterami MiG-29 zdołał zestrzelić jesienią 2022 roku pięć w ciągu jednego dnia, choć eksplozja ostatniego uszkodziła myśliwiec i zmusiła pilota do katapultowania.
Inne narzędzia do polowania na latające kosiarki to lekkie rakiety przeciwlotnicze odpalane z ramienia, używane przez specjalne mobilne zespoły. Do tego różnego rodzaju ciężkie karabiny maszynowe i działka. Szczególnie skuteczne mają być poniemieckie wozy przeciwlotnicze Gepard. Wszystkie te systemy mają jednak zasięg ograniczony do kilku kilometrów. Oznacza to, że muszą się zawczasu znaleźć blisko trasy przelotu Shahedów. Sądząc po deklarowanej skuteczności w ich zestrzeliwaniu, często się to udaje. Wymaga jednak zaangażowania znacznych sił, które muszą być w ciągłej gotowości daleko od frontu. Nie mogą też być wszędzie, więc na latające motorowery są odpalane czasem niezwykle cenne duże rakiety przeciwlotnicze. Można być tego pewnym dzięki temu, że Ukraińcy czasem pokazują zdjęcia burt systemów tego rodzaju z wymalowanymi sylwetkami zestrzelonych obiektów. Regularnie można na nich zobaczyć nie tylko samoloty, śmigłowce i rakiety manewrujące, ale też charakterystyczne trójkątne Shahedy. Ich sylwetki widać nawet na dostarczonym z zachodu systemie Patriot, którego zdjęcia prezentowano w tym tygodniu. Jest ich tam siedem, na ogólnie 36 zestrzelonych obiektów. Czyli prawie co piąty cel zniszczony przez bardzo cenne rakiety systemu Patriot, warte nawet po ponad milion dolarów za sztukę, to latająca kosiarka za kilkadziesiąt tysięcy. Z punktu widzenia księgowych bardzo mało racjonalne, jednak z punktu widzenia wojska być może było to konieczne. To, w co te zestrzelone Shahedy mogły trafić, mogło być warte znacznie więcej niż użyta rakieta.
Tego rodzaju wymiana na dłuższą metę jest poważnym problemem dla Ukraińców. Shahedy Rosjanom się nie skończą. Ukraińcom rakiety do ich poradzieckich systemów przeciwlotniczych jak najbardziej. Nie ma mowy o jakimś ich szybkim zastąpieniu dostawami odpowiednio licznych systemów zachodnich. O efektach programu pożenienia starych, ale ciągle przydatnych zachodnich rakiet ze wschodnimi wyrzutniami ciągle cisza. Perspektywa jak na razie jest więc niewesoła. Rosjanie ewidentnie dążą do wyczerpania zasobów ukraińskiej obrony przeciwlotniczej i prymitywne drony z Iranu są tu istotnym narzędziem. To, że są masowo zestrzeliwane, wręcz gra na korzyść Rosji. Ukraińcy nie mogą jednak przestać tego robić. Sytuacja tragiczna.