Igrzyska śmierci na małym ekranie. Dlatego świat przejął się Titanem, a nie uchodźcami [KOMENTARZ]

W pewnym momencie zaczęliśmy instynktownie czuć, że coś jest nie tak. Dlaczego w tym samym czasie tak wiele uwagi i zasobów poświęcamy pięciu osobom, których życie jest zagrożone na oceanie, a praktycznie ignorujemy kilkaset innych? Teraz liczne komentarze, komiksy i memy krytykują przepaść między relacjonowaniem losów Titana i łodzi migrantów, śmierci pięciu i ponad pięciuset osób. Czy wyciągniemy wnioski? Pewnie nie.

Książkowe i filmowe "Igrzyska śmierci" skupiają uwagę fikcyjnego państwa na historii, od której nie da się oderwać: walki i przetrwanie, tragedii, bohaterstwa, życia i śmierci. I ta historia jednocześnie odciąga uwagę od codziennego dramatu ludzi żyjących w biedzie i pod butem dyktatury. 

Zobacz wideo Czy to mecz? Nie, to kolejny dzień w Sejmie i posłowie sprzeciwiający się przyjmowaniu uchodźców

W tym tygodniu uwagę mediów dużej części świata - szczególnie Zachodu - przyciągnęła historia łodzi podwodnej Titana. I trudno się dziwić, bo tragiczna w skutkach ekspedycja ma wszystkie składniki dobrej historii. Nietypowych bohaterów: miliarderów, odkrywców, łowców przygód. Łączy się z powszechnie znaną historią Titanica. Trzymała w napięciu przez wiele dni, z cały czas nowymi informacjami. Był wyścig z czasem i świadomość, że zbliża się nieuchronnie tragiczny lub szczęśliwy finał. Ostatecznie okazało się, że ekspedycja na dno oceanu zakończyła się tragedią i to zapewne już w pierwszych godzinach, a gdy świat liczył, ile tlenu mogło zostać na łodzi podwodnej, jej pasażerowie dawno nie żyli. 

Kilka dni wcześniej doszło do innej katastrofy na morzu. U wybrzeży Grecji zatonął kuter rybacki, na którego pokładzie było 600-700 osób. Mieszkańcy Syrii, Afganistanu, Egiptu, Pakistanu zapłacili przemytnikom za szansę na lepsze życie w Europe, szansę na ponowne spotkanie z bliskimi. Łódź, choć była monitorowana m.in. przez grecką Straż Przybrzeżną, zatonęła (a rola straży w tragedii budzi pytania). Uratowano 104 osoby i wyłowiono 78 ciał. Około 500 osób oficjalnie jest uznawanych za zaginione, choć wiadomo już, że nie żyją. Na łodzi było około 100 dzieci. I podobnie jak codzienna gehenna mieszkańców świata "Igrzysk śmierci", tak tragedia ubogich mieszkańców Azji i Afryki nie wzbudziła takiego zainteresowania, jak historia Titana. Tragedia, która stała się normą. Bo choć to była druga najgorsza katastrofa na Morzu Śródziemnym w ostatnich latach, to w sumie od 2014 roku utonęło tam co najmniej 23 tys. osób próbujących dostać się do Europy. 

Tutaj podobieństwa się kończą, bo oczywiście nie jest tak, że historia Titana była jakkolwiek celowo powiązana z tragedią ludzi na Morzu Śródziemnym. Nie jest też tak, że gdyby nie śledzono losów łodzi podwodnej, to wszyscy zwróciliby uwagę na łódź migrantów. I media, i widzowie byliby w stanie jednocześnie dowiedzieć się o jednym i drugim. 

Ale jednak podjęto decyzje. O tym, by pisać kolejne artykuły, tworzyć posty na Instagram, zapraszać ekspertów i (jak niektóre telewizje w USA) pokazywać "licznik tlenu" na antenie, by mówić o łodzi podwodnej. I decyzje, by nie wysyłać korespondentów do Grecji, nie zapraszać ekspertów od migracji, nie próbować docierać do rodzin ofiar. To oczywiście duża generalizacja - bo niektóre media rozmawiały z ocalałymi, z rodzinami ofiar, przekazywały ich relacje. Ale więcej uwagi było w jasny sposób po stronie Titana. I niczym igrzyska śmierci śledziliśmy regularne dostarczane przez media newsy o Titanie na ekranach telefonów.

Poza uwagą mediów i ich odbiorców rażąca była też różnica w podejściu do ratowania ludzi z obu łodzi. W akcję ratunkową piątki z Titana zaangażowano służby kilku państw, zaawansowany sprzęt i prywatne zasoby. W przypadku łodzi migrantów pojawiają się pytania, czy Straż Przybrzeżna wręcz nie przyczyniła się do tragedii.

Ta refleksja o rażącej różnicy w podejściu do dwóch katastrof na morzu nie jest niczym oryginalnym. W wielu mediach pojawiły się już komentarze czy rysunki zestawiające to, jak potraktowaliśmy oba zdarzenia. Pojawia się wiele hipotez o tym, dlaczego tak było. Jedne ofiary były skrajnie bogate, a drugie skrajnie ubogie (a do tego refleksje o wydawaniu fortuny na zachcianki, gdy ludzie z biedy ryzykują życie). Na Titanie były znane osoby, a na łodzi rybackiej anonimowe dla odbiorców i mediów (choć nie dla pogrążonych teraz w żałobie) bliskich. Łodzie z migrantami toną często, a ekstrawaganckie i niesprawdzone łodzie podwodne (o dziwo) nie. Do tego tragedia migrantów jest o tyle trudniejsza, że obciąża też nasze sumienie, bo niehumanitarna polityka "twierdzy Europa" jest prowadzona w naszym imieniu.

Ale choć kontrast jest rażący, trzeba gorzko przyznać, że nie jest niczym nowym. Dziwne, emocjonalne historie, newsy o znanych i bogatych przyciągają więcej uwagi od trudnych problemów dotykających zwykłych ludzi. Wykluczenie komunikacyjne, choć dotyka milionów z nas, nie przyciągnie tyle uwagi co rozbite złote lamborghini. Perypetie celebrytów "czytają się" lepiej od problemów psychicznych młodzieży. I tak dalej. A jeśli mowa o oceanach, to do mediów ledwo przebija się informacja o anomalii temperatury, która szokuje naukowców - choć zmiana klimatu dosłownie zagraża naszej cywilizacji.

Oczywiście, jako ludzie, fizycznie nie jesteśmy w stanie dowiadywać się ani tym bardziej przejmować każdą tragedią w każdej części świata, choć współczesne media i internet to umożliwiają. I nawet do najtragiczniejszych wydarzeń z czasem przyzwyczajamy się i tracimy je oczu. Tak dzieje się choćby z wojną w Ukrainie, choć jest tak blisko nas. Ale czy gdy w walce o naszą - jako odbiorców - uwagę serwuje się nam coraz więcej, coraz szybciej, coraz mocniejszych historii, to będziemy w stanie wyłapać między nimi te ważne? Komentarze, memy i rysunki krytykujące to podejście pokazują, że w pewnym momencie zaczęliśmy instynktownie czuć, że coś jest nie tak. Czy ta refleksja doprowadzi do jakieś zmiany? Wątpię. Zatem do zobaczenia przy kolejnych igrzyskach śmierci.

Więcej o: