W 2015 roku pokazanie na okładkach gazet i czołówkach portali zdjęcia Aylana Kurdiego było wstrząsem. Ciało trzylatka, który utonął w drodze do Europy, zostało wyrzucone przez morze na plaży w Turcji. Media były wtedy pełne zdjęć pokazujących migrantów jako tłum bez twarzy, a politycy próbowali przedstawić ich jako zagrożenie i "inwazję". Tragedia syryjskiego dziecka na chwilę pokazała prawdziwe oblicze kryzysu. I na chwilę się nim przejęliśmy.
Ale od tego czasu zdaje się, że zobojętnieliśmy zupełnie na to, co dzieje się na graniach Europy. Tak dużego zainteresowania nie wzbudzały już ani doniesienia o skandalicznym traktowaniu, więzieniu i torturowaniu migrantów w krajach Afryki Północnej; ani o śmierci 3231 ludzi w 2021 roku (najwyższa liczba od czterech lat), ani kolejnych ciałach dzieci, które Morze Śródziemne wyrzuca na brzeg.
Na kilka dni przed obchodzonym 20 czerwca Światowym Dniem Uchodźcy dowiadujemy się o być może najgorszej tragedii na Morzu Śródziemnym od lat, a wiadomości o niej ledwo przebijają się do mediów i naszej uwagi. W ubiegłym tygodniu u wybrzeży Grecji zatonęła łódź rybacka, na której pokładzie mogło być nawet 600-700 osób z Syrii, Afganistanu, Egiptu, Pakistanu, w tym ponad sto dzieci. Uratowano 104 osoby i wyłowiono 78 ciał ludzi. Około 500 osób oficjalnie jest uznawanych za zaginione. W praktyce - to kolejne ofiary. Ponad pół tysiąca ludzi mogło zginąć jednej nocy na Morzu Śródziemnym i ledwo przebija się to do świadomości odbiorców informacji.
Uderza mnie alarmujący poziom tolerancji dla poważnych naruszeń praw człowieka wobec uchodźców, osób ubiegających się o azyl i migrantów, który rozwinął się w całej Europie
- napisała przed Dniem Uchodźcy Dunja Mijatović, komisarz praw człowieka Rady Europy. Podkreśliła, że do tragedii doszło w obliczu niewystarczających możliwości ratowniczych, braku bezpiecznych i legalnych szlaków migracji oraz kryminalizacji organizacji pozarządowych próbujących zapewnić pomoc ratującą życie. A także naszego zobojętnienia na to wszystko. "Doniesienia o naruszeniach praw człowieka wobec uchodźców, osób ubiegających się o azyl i migrantów są obecnie tak częste, że z trudem przebijają się do świadomości publicznej" - napisała komisarz. A ta tragedia to nie pojedynczy wypadek. To skutek polityki, którą prowadzi Europa w imieniu nas, obywateli.
Łódź przepływała 80 km od miasta Pylos, w drodze z Libii do Włoch. Greckie władze twierdzą, że ludzie na pokładzie nie prosili o pomoc. Jednak co innego mówią organizacje pomagające migrantom, które twierdzą, że otrzymały liczne wezwania pomocy. Do tego pojawiają się zeznania ocalałych, że łódź zatonęła po tym, jak grecka straż przybrzeżna podjęła próbę holowania. Jak podaje "The Guardian", rzecznik straży przybrzeżnej przyznał, że rzucono linę, jednak zaprzeczył, że łódź wywróciła się z powodu próby ciągnięcia jej. Choć na łodziach straży przybrzeżnej są kamery, to w czasie tej operacji nie były włączone - twierdzą służby.
Dunja Mijatović przypomniała, że wody wokół Grecji i Włoch to niejedyne miejsce, gdzie łamane są prawa człowieka. Na innych granicach dochodzi o bezprawnych push-backów. Jednym z tych miejsce jest Polska. Każdego dnia Straż Graniczna informuje o "udaremnieniu" próby dostania się do Polski kilkudziesięciu osób przez obstawioną murem granicę z Białorusią. Nie wiadomo, ilu dokładnie ludzi funkcjonariuszom SG nie udaje się zatrzymać. Ale wiemy, że są ich tysiące. Niedawno niemiecki "Die Welt" informował, że policja federalna zarejestrowała tylko w kwietniu 2427 nielegalnych przekroczeń granicy polsko-niemieckiej.
Z kolei aktywiści i organizacje działające na granicy informują - choć coraz mniej ludzi ich słucha - o kolejnych ofiarach na polsko-białoruskiej granicy. 24 maja funkcjonariusze Straży Granicznej znaleźli zwłoki obywatela Kamerunu w rzece Świsłocz. Mężczyzna to 45 znana ofiara kryzysu na polsko-białoruskiej granicy, napisali aktywiści z Grupy Granica.
Władze państw chętnie mówią o tym, że winni śmierci tych ludzi są przede wszystkim przemytnicy i grupy przestępcze zajmujące się migracją, czy w przypadku Polski - władze Białorusi. Ich wina jest jasna. Jednak trzeba postawić pytanie, co robimy my, żeby ten proceder zatrzymać? Bo wszelkie dotychczasowe wysiłki w sposób oczywisty nie działają. "Przenoszenie" naszych granic i systemu azylu do innych państw, poleganie na często niedemokratycznych czy niestabilnych rządach, a o ile nie nawet na tych samych przestępcach, którzy organizują przemyt, nie zmniejszyło ani skali migracji, ani liczby ofiar. Przekazujemy środki i pieniądze do państw takich jak Libia czy Turcja, de facto płacąc za zatrzymywanie migrantów. I przymykając oko na to, jaką cenę płacą za to ci ludzie - krzywdzeniu, więzieni, gwałceni m.in. w Libii. ONZ-owskie śledztwo informowało niedawno, że są wręcz dowody wskazujące na zbrodnie przeciwko ludzkości popełniane wobec migrantów w Libii. Tamtejsza straż przybrzeżna brutalnie rozprawia się z łodziami migrantów. Po doniesieniach o nadużyciach niemieckie służby zaprzestały treningu libijskiej straży. Ale także europejskie służby - jak grecka straż przybrzeżna - były wielokrotnie oskarżane o łamanie praw człowieka i narażanie życia i zdrowia migrantów. To wszystko dzieje się za (nieraz milczącą) zgodą krajów UE.
Ta refleksja nie jest zresztą niczym nowym. "Państw Rady Europy, zamiast rozliczać się wzajemnie na podstawie wspólnie uzgodnionych standardów, zbyt często po cichu tolerowały lub otwarcie wspierały przyjęcie przepisów, które stopniowo pozbawiły osoby przemieszczające się ochrony praw człowieka. Ich wspólne skupienie się na odstraszaniu i przerzucaniu odpowiedzialności na kraje trzecie stworzyło pożywkę dla praktyk, które rutynowo naruszają prawa uchodźców i migrantów" - pisze sama komisarz Mijatović.
Próbą radzenia sobie z migracją do Europy ma być "historyczny" pakt migracyjny, przyjęty niedawno przez Unię Europejską. Jednak zdaniem krytyków może on oznaczać tylko dalsze pogorszenie warunków dla osób próbujących dostać się do Europy. "Politico" opisuje, że zakłada on m.in. zaostrzenie procedur azylowych, ułatwienia deportacji czy poszerzenie definicji "bezpiecznych" państw, do których można odsyłać ludzi.
Polski rząd był osamotniony w UE w sprzeciwie wobec paktu, ale bynajmniej nie ze względów humanitarnych. Polska była przeciwko ze względu na pomysł przesiedlania ludzi z państw granicznych w ramach tzw. mechanizmu solidarności. Sprawa jest tak naprawdę marginalna, bo chodzi albo o przyjęcie zaledwie 1800 osób (to trochę ponad 1/10 liczby migrantów, którzy mają pracować przy budowie rafinerii Orlenu), albo przekazać krajom przyjmującym migrantów w sumie ok. 40 mln euro, co z perspektywy budżetu państwa jest znikomą kwotą (przypomnijmy, że nieprawidłowości PiS w sądach kosztują nas milion euro dziennie (!) w karach nałożonych przez TSUE).
Mało tego - nie tylko obciążenie mechanizmem solidarności jest znikome, ale też Polska może całkowicie być z niego wyłączona bez żadnych kosztów. Przepisy wynegocjowane przez kraje Europy Środkowo-Wschodniej mają pozwalać na złożenie wniosku o wyłączenie z tego mechanizmu, po wykazaniu np. liczby przyjętych uchodźców z Ukrainy.
Dlaczego więc rząd PiS nie chwali się możliwością wyłączenia z relokacji migrantów, czy w ogóle przedstawia stosunkowo niewielkie wyzwanie jako rzekomo wielkie zagrożenie i chce pozbawionego sensu referendum? Odpowiedź jest jasna. To kolejna cyniczna gra, która ma pozwolić zaprzęgnąć zarządzanie strachem do kampanii wyborczej. W 2015 roku PiS wygrało wyboru po kampanii straszenia trwającym wtedy kryzysem uchodźców i sięganiu po najgorsze wzorce, jak budowanie przez Jarosława Kaczyńskiego skojarzeń migrantów z "pasożytami". Teraz ewidentnie partia liczy na ten sam efekt. I nie ma znaczenia, że to za rządów PiS Polska stała się krajem imigracji, z milionami cudzoziemców, przede wszystkim z Ukrainy, ale także z państw Azji. Politycy mający na celu dobro państwa mogliby pracować nad tym, byśmy nie powtórzyli niektórych błędów popełnionych w polityce migracyjnej przez kraje Zachodu. Ale wtedy jeszcze trudniej byłoby jednocześnie straszyć migrantami i uchodźcami. Za to referendum ws. relokacji może nic nie zmieni w rzeczywistości, ale za to przyda się PiS-owi w kampanii.
Migracja do Europy będzie tylko rosnącym wyzwaniem - wobec wzrostu populacji czy skutków zmian klimatu, przez które części Azji czy Afryki przestaną być zdatne do życia. Ignorowanie problemu, pseudorozwiązania czy poleganie na dyktatorach i watażkach nie jest wystarczającym rozwiązaniem teraz i na pewno nie będzie nim w przyszłości. Albo jako Europa stworzymy bezpieczną politykę migracyjną, realistyczną, ale też opartą na wartościach, jakie rzekomo mamy, albo w końcu dojedziemy do sytuacji, którą wieszczył Mateusz Morawiecki w podsłuchanej rozmowie: "Wiesz, kiedyś przypłyną, kiedyś coś zrobią. […] Te iPhony pokażą im: tu żyje się tak, a tu tak. I co my zrobimy, jak flotylla tratw, ku***, nawet tam z północy Afryki będzie na południe? […] Będziemy strzelać, będziemy odpychać ich, wiesz."