Położony na wschodzie Białorusi Mohylew dzieli od Mińska 200 km, od Moskwy - 600 km, a od Warszawy - 760 km. Do Kolonii Karnej nr 1 w Nowopołocku jest stamtąd 300 kilometrów. I właśnie tę ostatnią trasę musiał pokonać Walentin Łobaczow w październiku 2021 r. Sąd skazał go na 18 miesięcy w najsurowszym miejscu osadzenia w Białorusi za znieważenie Alaksandra Łukaszenki. Zniewaga to zdjęcie, które 31-latek opublikował na kilku opozycyjnych kanałach na komunikatorze Telegram. - Jestem w opozycji od 2010 roku. Wówczas byłem świadkiem w sprawie dotyczącej masowych zamieszek w Mińsku. Organy ścigania i KGB znały mnie i obserwowały od dłuższego czasu - zaczyna opowieść Walentin. Po zakończeniu kary wyjechał ze swojej ojczyzny. Mieszka w Polsce. Chce mówić i mówi o tym, co przeżył, aby ludzie wiedzieli, jak wygląda "obóz koncentracyjny XXI wieku".
W taki sposób Walentin Łobaczow określa Kolonię Karną nr 1 w Nowopołocku. To najbrudniejsza i jedna z najbardziej rygorystycznych kolonii karnych na Białorusi, przez którą przechodzą osoby, których Łukaszenka boi się najbardziej - to z kolei wnioski z reportażu Biełsatu. W nowopołoskiej kolonii byli między innymi kandydat na prezydenta Andrej Sannikau i anarchista Ihar Aliniewicz. Obecnie jest tam inny kandydat w wyborach prezydenckich 2020 Wiktar Babaryka, bloger Ihar Łosik i dziennikarz Andrej Kuznieczyk. - Wszystko zmieniło się latem 2020 r., w dniu wyborów 9 sierpnia, postanowiłem zrobić zdjęcie na tle posterunku policji z flagą narodową. Natychmiast wyszedł funkcjonariusz i zatrzymał mnie i moich znajomych. Dostaliśmy siedem dni aresztu administracyjnego, całą noc spędziliśmy na komisariacie i dopiero nad ranem zabrano nas do tymczasowego aresztu. Po pięciu dniach zostaliśmy jednak zwolnieni - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Walentin.
Po wyborach prezydenckich, w których Alaksandr Łukaszenka obwołał się zwycięzcą i nic nie robił sobie z trwających w kraju protestów przeciwko sfałszowaniu wyników głosowania, 31-latek zaczął działać jeszcze aktywniej. - Wtedy zwróciłem na siebie uwagę pracowników GUBOPiK-u [Główny Zarząd Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją MWD Republiki Białorusi - przyp. red.]. W grudniu zatrzymali mnie, zaczęli sprawdzać i zastraszać, żebym kogoś wydał lub przyznał się do czegoś sam. Jesienią spalono mój samochód służbowy. Byłem podejrzany, badali mnie wariografem, niczego nie znaleźli. W styczniu służby przyszły do mojego domu, rano. Nie wpuściłem ich, ale tego samego dnia zatrzymali mnie w pracy. Przeprowadzili rewizję i zaczęli zastraszać, że była już cała sprawa przeciwko mnie, ale po kilku godzinach mnie wypuścili - opowiada nasz rozmówca.
Kiedy zapomniał już o całej sprawie, w czerwcu 2021 r. GUBOPiK znów się u niego zjawił. 9 czerwca Walentinowi zabrano paszport i telefon, trafił na przesłuchanie. Pytania dotyczyły treści, które zamieszczał w Telegramie w poprzednim roku, między innymi wspomnianego zdjęcia białoruskiego dyktatora. Pod koniec czerwca razem ze swoim adwokatem stawił się przed komisją śledczą. Wtedy usłyszał zarzut popełnienia przestępstwa zniewagi Łukaszenki. - Pracownik GUBOPiK-u zaprowadził mnie do swojego gabinetu, gdzie zaczął wywierać na mnie presję, grozić i kazał mi nagrać film z przyznaniem się do winy i wyrażeniem skruchy. Zatrzymali mnie na trzy dni, następnie zwolnili za kaucją. Proces rozpoczął się we wrześniu, a 11 października zostałem zakuty w kajdanki i osadzony w więzieniu - relacjonuje Walentin.
Walentin Łobaczow spędził w białoruskiej kolonii karnej 18 miesięcy za zniewagę Alaksandra Łukaszenki Fot. Walentin Łobaczow
Pierwsze trzy miesiące wyroku mężczyzna spędził w Mohylewie. Po odrzuceniu jego apelacji i utrzymaniu wyroku skazującego w mocy, pod koniec stycznia 2022 r. wywieziono go pociągiem do kolonii w Nowopołocku. - Skuto mnie kajdankami na około 7 godzin, obręcze wbijały się w ręce do krwi. W więzieniu na początku wszystko było niezwykle trudne, ale przyzwyczaiłem się i przystosowałem. Siedziałem też z innym więźniem politycznym Dmitrijem Sonczikiem, który doznał zawału serca i wylewu, ledwo przeżył. Kiedy go przywieziono ze szpitala, zgłosiłem się, by mu pomóc. Mimo stanu zdrowia - wyroku nie zmieniono i trafił do strefy w Bobrujsku - odpowiada były więzień polityczny w Białorusi.
O ile w więzieniu można było wykazać postawę ugodową i w pewnym stopniu lojalną, to w kolonii karnej zwłaszcza więźniów politycznych traktowało się, jakbyśmy nie byli ludźmi, ale jakimś bydłem lub niewolnikami. Przez prawie trzy tygodnie byłem na kwarantannie - padał silny śnieg, a do odśnieżania byliśmy budzeni o 4 nad ranem, był luty. Cierpieliśmy na ciągły brak snu - gasiliśmy światło zawsze o 22.00. Dla politycznych szukali jakiegokolwiek pretekstu do nagany, nawet najmniejszego. Kazali nam sprzątać teren, szef oddziału filmował przez kilkanaście minut, jak zamiatam
- opisuje Walentin. - Zimą było szczególnie ciężko. Mieliśmy letnie buty. Przemarzaliśmy, wielu chorowało. Nikt nikogo nie leczył, chodziliśmy cały czasu do pracy, czas mijał. Poznałem tam Wiktora Babariko, chciał kandydować na prezydenta w 2020 roku, ale dostał 14 lat więzienia. On wszystkich ostrzega, żeby nie zaczynali z nim rozmawiać, bo poniosą tego konsekwencje. Za rozmowę z nim trafiało się do celi karnej na 10 dni. Władze kolonii robią wszystko, że żeby go odizolować od pozostałych osadzonych, tak, żeby z nikim się nie komunikował - tłumaczy nasz rozmówca.
Jak wygląda rzeczywistość w najsurowszej kolonii karnej w Białorusi? - My, polityczni, musieliśmy pracować 6 dni w tygodniu za darmo, podczas gdy większość pozostałych pracowała 3 dni w tygodniu. Trzeba było wyrobić normę. Jeśli nie wyrobisz normy - trafiasz do celi karnej na 10 dni. To jest mała cela, wyłożona kafelkami, tam zawsze jest zimno, bo okno jest zawsze otwarte, śpisz na gołych deskach, nie masz się czym okryć ani podłożyć czegokolwiek pod głowę. Wielu wzięło do tego papier toaletowy. Ciągle budzisz się w nocy z zimna. Ćwiczysz, żeby się jakoś rozgrzać, bo w dzień nie można spać. Mogą dołożyć jeszcze 10 dni. To jest jak sala tortur - ocenia Walentin.
Skazany przez reżim Łukaszenki mężczyzna odsiadywał wyrok razem z ponad 800 osobami. Sto z nich to więźniowie polityczni, "ekstremiści", jak zaznacza nasz rozmówca. - Spędziłem dwa miesiące w celi karnej w ciągu mojego pobytu w kolonii. Wyrok skończyłem odsiadywać 16 lutego 2023 r., wtedy mnie zwolnili. Moja mama przyjechała po mnie. Wolność? Na wolności wiele się zmieniło. Zrozumiałem, że w Białorusi nie ma dla mnie miejsca i nie będę mógł normalnie żyć, nie dostanę nawet pracy i pomyślałem, że warto wyjechać. Ciągle musiałem chodzić na policję, oni mi powtarzali, że muszę znaleźć pracę, ale problem polegał na tym, że trafiłem na "czarną listę". Doszło do tego, że tuż przed wyjściem na jedną komisję, przewodniczący zapytał mnie, dlaczego wciąż jestem bezrobotny. Stwierdził, że państwo nie potrzebuję pasożytów - mówi nam Walentin. Wtedy zadeklarował głośno, że wyjeżdża z kraju. Jego zdaniem, właśnie w taki sposób reżim pozbywa się opozycjonistów - wsadza ich do więzień, a po zwolnieniu prowokuje do opuszczenia kraju.
Walentin Łobaczow do Polski przyjechał 5 kwietnia 2023 r. Fot. Walentin Łobaczow
Tak działanie mechanizmu opisuje dalej 31-latek. - Reżim białoruski stara się wszelkimi możliwymi sposobami pozbyć się więźniów politycznych z Białorusi. Po prostu nie pozwala się normalnie żyć, w każdej chwili służby mogą przyjść i nakazać im oddanie telefonu pod pretekstem szukania treści opozycyjnych, ekstremistycznych. Jeśli znajdą cokolwiek, wracamy do powyższego scenariusza - mówi.
5 kwietnia przyjechałem do Polski, bardzo nie chciałem wyjeżdżać z kraju. To trudne psychicznie, ale musiałem to zrobić. Po przyjeździe stanąłem przed problemami ze znalezieniem pracy, mieszkania, pieniędzy potrzebnych do życia. Miałem niewielkie oszczędności, od wyborów minęły prawie trzy lata, a w Polsce praktycznie nie ma pomocy dla białoruskich więźniów politycznych. Wydaje się, że jest wiele różnych funduszy, ale trzeba dobrze poszukać tego, który realnie pomaga
- opisuje Walentin. 31-latek złożył w Polsce wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej. Czeka na decyzję. Od miesiąca pracuje w sortowni firmy przesyłkowej. - Wielu ludzi przyjeżdża tu z niczym i nie uciekają od dobrego życia, nie z własnej woli, na Białorusi teraz dają wyroki za lajki - mówi nam.
- Mamy teraz dość liczną społeczność byłych więźniów politycznych, około 70 osób. Zdecydowaliśmy się nominować naszych przedstawicieli do Rady Koordynacyjnej, ale dano nam do zrozumienia, że tak naprawdę nie chcą się z nami widzieć. Nie żałuję, że trafiłem do kolonii, dla mnie to życiowe doświadczenie. Widziałem na własne oczy, co tam się dzieje, co to za miejsce - niczym obóz koncentracyjny. Poznałem wielu niesamowitych ludzi. Moja rodzina mnie wspiera. Dalej będę walczył z reżimem białoruskim i pomagał więźniom politycznym - deklaruje nasz rozmówca, który podkreśla, że jest zdeterminowany i chce zrobić wszystko, co może, żeby zakończyło się bezprawie w Białorusi.
Porannej Rozmowy i Zielonego Poranka możecie słuchać też w wersji audio w dużych serwisach streamingowych, np. tu: