Kolejny zagadkowy rakietowy podarek z USA. Przeciwlotniczy Frankenstein zmartwi Rosjan

W najnowszej transzy pomocy militarnej USA dla Ukrainy jest wyszczególniona pozycja "Rakiety AIM-7 na potrzeby obrony przeciwlotniczej". Choć ukraińskie wojsko oficjalnie takich nie używa, ani nie ma jak. Albo to uproszczenie, albo dowód postępu programu, który ma w znacznym stopniu rozwiązać krytyczny brak amunicji dla obrony przeciwlotniczej Ukrainy.

Program ów jest nazywany FrankenSAM, co jest zbitką słowa Frankenstein i akronimu SAM, czyli "rakieta ziemia-powietrze", którym na zachodzie określa się szerzej systemy przeciwlotnicze. Nazwa nie jest przypadkowa, ponieważ chodzi o ożywienie czegoś, co niebawem może być martwe i zrobienie tego przy pomocy obcych sobie części.

Zobacz wideo

Obrona przed upadłością

Oficjalnie takiej nazwy nigdzie jeszcze nie użyto. Pojawia się tylko w doniesieniach nieoficjalnych i w niejawnych dokumentach wojska USA, które wyciekły w tym roku do internetu za sprawą szeregowego żołnierza USAF Jacka Teixiery. Wynika z nich, że program FrankenSAM ma być jednym z kluczowych sposobów na zapobieżenie zawałowi ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, której wyczerpują się zapasy rakiet radzieckiej produkcji. Chodzi zwłaszcza o systemy średniego i dalekiego zasięgu S-300 oraz średniego zasięgu Buk. NATO częściowo zaradza problemowi, dostarczając takie nowoczesne zachodnie systemy przeciwlotnicze jak Patriot, SAMP/T, NASAMS czy IRIS-T. To jednak bardzo kosztowny sposób, który nie pozwala przezbroić całej ukraińskiej obrony. Po prostu kraje Zachodu nie mają zamiaru same się rozbroić z tego, co mają najlepsze. Systemów poradzieckich, które można by przekazać Ukrainie, jest natomiast niewiele i to, co można było, w większości już jest w rękach Ukraińców.

FrankenSAM ma być tańszym i łatwiej dostępnym uzupełnieniem zachodnich podarków przeciwlotniczych. Amerykanie mówili o tym otwarcie, choć bez użycia wspomnianej poetyckiej nazwy programu. W styczniu wicesekretarz obrony Laura Cooper stwierdziła, że chodzi o pożenienie ukraińskich wyrzutni systemu Buk, których jest dużo, ale kończy się do nich amunicja, z amerykańskimi rakietami RIM-7 SeaSparrow, które są morską wersją AIM-7 Sparrow. Nie są one już nowoczesne, jednak w tej sytuacji paradoksalnie to zaleta. Państwa NATO są właśnie w trakcie wycofywania ich z użycia i zastępowania nowszymi modelami. AIM/RIM-7 nie są jednak automatycznie wysyłane na złom, bo ciągle są w kategorii "mogące być przydatne". Dokładne liczby nie są znane, ale najpewniej mowa o tysiącach zalegających w arsenałach. Idealne rozwiązanie dla Ukrainy. Na prostsze cele w rodzaju rakiet manewrujących, dronów czy śmigłowców jak znalazł.

Łączenie amerykańskiego i radzieckiego

Pożenienie systemu Buk z AIM/RIM-7 nie jest jednak czymś prostym. Do niedawna systemy przeciwlotnicze tworzono niemal wyłącznie jako zamknięte całości, gdzie każdy element był unikalny i specjalnie skonfigurowany do współpracy w ramach tegoż jednego systemu. Radar, dowodzenie, łączność, naprowadzanie, rakieta i wyrzutnia. Do tego transport, przygotowywanie i ładowanie rakiet. Nie da się więc po prostu załadować zachodniego AIM/RIM-7 w miejsce radzieckich 9M38 lub 9M317 (standardowe uzbrojenie systemu Buk) i nacisnąć guzik.

Sprawienie, że rakieta uruchomi silnik i poleci, może owszem byłoby proste, jednak umieszczenie jej w celu, to już zupełnie inny poziom skomplikowania. W grę wchodzi tutaj bowiem kwestia pogodzenia radzieckiej elektroniki i metod działania radaru/systemu dowodzenia oraz łączności z zachodnią rakietą. AIM-7/RIM ma coś, co jest nazywane systemem naprowadzania półaktywnego. Oznacza to, że widzi swój cel dzięki odbitym od niego falom radarowym. Rakieta sama ich nie wysyła, tylko wykrywa. Tym pierwszym zajmuje się radar połączony z wyrzutnią na ziemi. To jego zadaniem jest tak "oświetlać" cel falami elektromagnetycznymi, aby rakieta go widziała i się nań naprowadzała. Dodatkowo w najnowszych wersjach AIM/RIM-7 pocisk utrzymuje łączność radiową ze swoją wyrzutnią, która dodatkowo wysyła mu informacje o celu tą drogą. Choć radzieckie systemy Buk miały generalnie taką samą zasadę działania, to detale są bardzo różne. AIM/RIM-7 nie naprowadzi się na fale wysłane z radaru buka, bo ich nie rozpozna. Nie zrozumie też sygnałów wysyłanych kanałem do łączności. Zachodnia rakieta ma też inne charakterystyki lotu niż jej radziecki odpowiednik, przez co system dowodzenia buka nie będzie w stanie automatycznie przewidzieć, gdzie może polecieć i co może zrobić, a co nie. Tego rodzaju problemów, głównie na poziomie elektroniki i oprogramowania, jest wiele, przez co pożenienie AIM/RIM-7 z systemami Buk to wyzwanie.

Nie jest to jednak niemożliwe, co pokazali już choćby polscy inżynierowie. W latach 90. nasz przemysł zbrojeniowy kipiał od różnych pomysłów łączenia systemów radzieckich z zachodnimi, celem możliwie ekonomicznego podniesienia potencjału uzbrojenia odziedziczonego po PRL i uniknięcia problemu z wiekiem oraz dostępem części zamiennych. Jednym z nich był ten autorstwa Wojskowych Zakładów Uzbrojenia z Grudziądza, gdzie we współpracy z amerykańskim koncernem Raytheon (producent AIM/RIM-7) opracowano połączenie posiadanych przez polskie wojsko radzieckich systemów przeciwlotniczych Kub z amerykańskimi RIM-7. Na przestrzeni lat zaprezentowano dwie odmiany demonstratora. Rozwiązanie nie doczekało się jednak zamówienia ani w Polsce, ani na świecie i już ponad dekadę temu ostatecznie trafiło na półkę. Jest możliwe, że właśnie teraz wiedza z tamtego polskiego programu została odkurzona i jest wykorzystywana w programie FrankenSAM. System Kub, nad którym pracowali Polacy, jest bowiem bezpośrednim poprzednikiem systemu Buk i mają wiele wspólnego.

Status aktualny: niejasność

Nie ma jednak żadnych pewnych informacji co do teg,o jak postępuje program FrankenSAM. Jeszcze na początku roku amerykańskie media twierdziły, że według informacji nieoficjalnych udało się doprowadzić do połączenia wschodniej wyrzutni i zachodniej rakiety. Potwierdziła to Cooper, która stwierdziła, iż Ukraińcy zrobili to "dzięki pewnej dozie wojennej innowacyjności". Do dziś nie pojawiło się jednak nic, co by potwierdzało wejście programu w fazę realizacji czy użycie w boju. W styczniu zadeklarowano przekazanie Ukrainie pocisków RIM-7 i na tym się skończyło. Teraz Waszyngton informuje o zamiarze przekazania lub przekazaniu AIM-7.

Jest przy tym możliwe, że w dokumencie Białego Domu jest pewne przekłamanie lub raczej uproszczenie. Ukraińcy mają bowiem systemy przeciwlotnicze Aspide otrzymane z Hiszpanii. Wykorzystują one rakiety o takiej samej nazwie, które są pochodną jednej z wcześniejszych wersji AIM-7 oznaczonej literą E. Daleko im jednak do amerykańskiego pocisku. Podczas prac nad Aspide Włosi wprowadzili szereg istotnych zmian i trudno nazywać je AIM-7. Choć być może oryginalne amerykańskie pociski da się wystrzeliwać z systemów Aspide i to, co obecnie zadeklarowano, to uzupełnienie zapasów do nich. Jest też możliwe, że pomylono RIM-7 i AIM-7, choć nie jest wykluczone, że "wojenna modyfikacja" ukraińskich systemów Buk będzie umożliwiać wystrzeliwanie obu tych wersji.

Sytuacja z zapewnieniem Ukraińcom masowego wzmocnienia obrony przeciwlotniczej pozostaje więc niejasna. Być może informacje ze stycznia o połączeniu systemów Buk z rakietami RAM-7 oznaczały udane wstępne eksperymenty, które z biegiem czasu ewoluowały. Od pierwszych prób do wprowadzenia broni do użycia na masową skalę musi upłynąć czas wypełniony testami i poprawkami. Samo fizyczne modyfikowanie ukraińskich systemów Buk do współpracy z amerykańskimi rakietami może wymagać czasu. Zrobienie tego na jednym prototypie to jedno, ale przejście do prac seryjnych, to zupełnie co innego. Mówimy tutaj o dziesiątkach wyrzutni, ponieważ systemy Buk były najliczniejszymi w ukraińskiej służbie. Pozostaje czekać na pierwsze zdjęcia, nagrania lub oficjalne informacje na temat użycia bojowego przeciwlotniczych Frankensteinów.

Więcej o: