Iwan Churs został zaatakowany 24 maja świtem, około godziny 5.30. Znajdował się wówczas około 140 kilometrów na północny wschód od Bosforu. Atak miały przeprowadzić trzy niewielkie ukraińskie łodzie bezzałogowe, których zadaniem było dotrzeć do burty atakowanego okrętu i zdetonować swoją głowicę.
W dniu ataku rosyjskie ministerstwo obrony oznajmiło, że załoga Iwana Chursa poradziła sobie z zagrożeniem i zniszczyła wszystkie drony. Na dowód pokazano nagranie, na którym widać trafienie jednego z nich przy pomocy ciężkiego karabinu maszynowego, czego skutkiem była detonacja głowicy. Szarżujący ukraiński dron był w tym momencie kilkaset metrów za rufą rosyjskiego okrętu. Dzień później Ukraińcy pokazali jednak nagranie, na którym widać, że jedna z ich łodzi dotarła do burty Iwana Chursa. Wideo urywa się jednak i nie sposób stwierdzić czy w wyniku zerwania łączności, czy detonacji. Dodatkowo w piątek pojawiło się nagranie wykonane z pewnej odległości od Iwana Chursa, na którym widać błyski eksplozji w pobliżu okrętu. Jakość jest jednak tak zła, że trudno jednoznacznie ustalić co się dzieje.
Pomimo tego jest już raczej ewidentne, że nawet jeśli jeden z dronów eksplodował u burty Iwana Chursa, to nie spowodował poważniejszych uszkodzeń. Przez dwa dni nie zarejestrowano żadnej nadzwyczajnej aktywności rosyjskiej floty, która wskazywałaby na awaryjne udzielanie pomocy zaatakowanej jednostce. Tak jak to miało rok temu po skutecznym ataku rakietowym na krążownik Moskwa. Następnie w piątek rano Iwan Churs zjawił się na redzie Sewastpola i o własnych siłach wszedł do bazy. Na zdjęciach i nagraniach nie widać żadnych wyraźnych uszkodzeń. Nawet w miejscu, gdzie dopłynął ukraiński dron.
Nie jest przy tym wykluczone, że rosyjski okręt jakieś uszkodzenia odniósł od ewentualnych pobliskich wybuchów oznaczających fale uderzeniowe i wibracje. Takich uszkodzeń nie sposób jednak dostrzec na zdjęciach i nagraniach z zewnątrz. Można by się o nich dowiedzieć, ewentualnie śledząc dalsze ruchy okrętu. Jeśli by został w bazie na dłuższy czas lub trafił do doku, to taka możliwość stałaby się prawdopodobna. Pozostaje obserwować.
Niezależnie od tego czy w ogóle Iwan Churs odniósł jakieś uszkodzenia, bo wydaje się, że żadne lub niewielkie, to atak nań był znaczącym wydarzeniem. Rosyjska jednostka jest bardzo specyficzna i cenna. To okręt rozpoznania elektronicznego. Uzbrojony jedynie symbolicznie do samoobrony przed między innymi takimi atakami. Wyposażony za to w bardzo rozbudowaną aparaturę służącą do wyłapywania fal elektromagnetycznych. Czy to pochodzących z radarów, czy systemów łączności, czy walki elektronicznej. Służy to ustalaniu lokalizacji sprzętu przeciwnika, badaniu jego możliwości i rozbudowywaniu bazy danych, która potem umożliwia szybszą i pewniejszą identyfikację danego źródła emisji. Czyli na przykład dzięki pracy Iwana Chursa nasłuchującego fal elektromagnetycznych wysyłanych przez samoloty rozpoznawcze NATO, kiedyś systemy samoobrony innego okrętu będą w stanie szybciej i z większą pewnością ostrzec, że w pobliżu jest wróg mogący zrobić to i to.
Czego akurat teraz nasłuchiwał Iwan Churs, można się tylko domyślać. Na pewno w pobliżu, nad wodami międzynarodowymi Morza Czarnego, nieustannie krążą samoloty rozpoznawcze NATO. Takie, które same ogłaszają swoje położenie za sprawą uruchomionych transponderów, jak i takie, które działają skrycie. Maszyny sojusznicze są tam praktycznie nieustannie, śledząc aktywność rosyjskiej Floty Czarnomorskiej i ogólnie rosyjskiego wojska w rejonie Krymu. Być może okręt starał się też śledzić aktywność ukraińskiej obrony przeciwlotniczej i lotnictwa.
Rosjanie tego rodzaju jednostek mają mało. Tym bardziej że Iwan Churs to ich najnowsza odsłona. Drugi i na razie ostatni przedstawiciel projektu 18280, nazywanego typem Jurij Iwanow od pierwszego okrętu z serii. Flota Czarnomorska ma jeszcze drugi okręt tej klasy, ale znacznie starszy, pochodzący z lat 80. Oba są aktualnie intensywnie wykorzystywane i często samotnie krążą w odległości od ukraińskiego wybrzeża uznawaną za bezpieczną. Atak dronami na pewno zrewiduje to poczucie bezpieczeństwa. Samo to byłoby pewnym sukcesem dla Ukraińców, ponieważ ograniczyliby skuteczność rosyjskiego rozpoznania elektronicznego.
Patrząc na to szerzej, ukraińskie morskie drony na razie nie zdołały zatopić żadnego rosyjskiego okrętu, ani nawet nie ma dowodów na zadanie istotnych uszkodzeń, pomimo tego miały wpływ na aktywność Floty Czarnomorskiej. Po pojawieniu się ich jesienią 2022 roku, rosyjskie okręty przestały być zupełnie bezpieczne nawet w bazach i na ich redach. Koniecznością stała się istotna rozbudowa zabezpieczeń w Sewastopolu i Noworosyjsku. Razem z dronami powietrznymi i przede wszystkim rakietami przeciwokrętowymi Neptun oraz Harpoon, Ukraińcom udało się efektywnie zaszachować rosyjską flotę. Jej aktywność jest bardzo ograniczona i polega głównie na wychodzeniu z bazy celem odpalenia na Ukrainę rakiet manewrujących.
Ponadto pomimo swojej ograniczonej skuteczności ukraińskie drony morskie są ciekawym rozwiązaniem. To dzieło projektu w znacznej mierze cywilnego, prowadzonego w ramach kampanii United24, zapewniającej finansowanie różnych przedsięwzięć związanych z ukraińskim wysiłkiem obronnym dzięki datkom. Tego rodzaju niewielkie drony uderzeniowe już od lat były obiektem teoretycznego zainteresowania wielu państw, jednak będący w skrajnej sytuacji Ukraińcy najszybciej przekuli wizję w coś realnego. Łodzie powstają głównie na bazie technologii cywilnych. Na przykład silnik jest taki sam jak w skuterach wodnych. Do tego system sterowania oparty o łącze satelitarne i kamery działające także w podczerwieni. Wszystko elementy do dostania na rynku cywilnym. Jedyny stricte militarny element to głowica, choć tak naprawdę nie wiadomo, jaka jest. Szacuje się, że to do około 200 kilogramów materiałów wybuchowych. Jak na realia walki morskiej nie jest to przesadnie dużo. W większości wypadków najpewniej za mało do zatopienia większego okrętu. Drony mają być w stanie rozwijać do około 40 węzłów, czyli niemal 80 km/h. Jak na morze, to bardzo szybko. Do tego przy prędkości ekonomicznej mają móc przepłynąć około 800 km, co też jest sporym osiągnięciem jak na takie niewielkie jednostki.
Aktualnie trwają prace nad kolejną generacją tego rodzaju ukraińskich dronów. Poszły dwutorowo. Jedną opcją jest udoskonalenie drona nawodnego, choć nie wiadomo, w jakich konkretnie aspektach. Materiały promocyjne wskazują, że istotnie przebudowano kadłub, aby uczynić go bardziej opływowym. Drugą opcją ma być dron pozostający w półzanurzeniu. Czyli w większości skryty pod falami z wystawionym na stałe nad powierzchnie masztem z antenami i systemami obserwacji. Coś w rodzaju zdalnie sterowanej torpedy. Status prac nad obiema poprawionymi wersjami nie jest jednak dokładnie znany. Jest jednak ewidentne, że Ukraińcy widzą wartość w rozwijaniu swoich narzędzi do asymetrycznej walki rosyjską flotą.