Pierwszy polski pojazd stracony w boju w Rosji od stu lat. Finał rajdu na Biełgorod

Wszystko wskazuje na to, że definitywnie zakończył się atak na rosyjskie terytorium w rejonie Biełgorodu. Współpracujące z Ukraińcami bojówki złożone z Rosjan wycofały się lub zostały wyparte. Poniosły straty, terenu nie zdobyły, ale w Kijowie i tak najpewniej jest zadowolenie. To była operacja chaos i propaganda, a nie działania stricte militarne.

Szczegółowy przebieg zdarzeń nie jest jasny. Ostatnie dwa dni były zalewem propagandy z obu stron, wzbogaconej o elementy paniki ze strony lokalnych rosyjskich władz. Z tego chaosu informacyjnego wyłania się jednak dość jasny obraz ogólny. Ukraińcy rękoma współpracujących z nimi Rosjan, urządzili dużą akcję propagandowo-dywersyjną, która przyniosła natychmiastową i oczywistą korzyść, oraz być może da jakąś dalekosiężną. Ceną za to było kilka lekkich pojazdów opancerzonych i trudna do ustalenia, ale najprawdopodobniej mała liczba zabitych oraz rannych. Czyli koszt z perspektywy Kijowa prawie żaden.

Zobacz wideo

Mikroakcja i wielki szum

Skala wydarzeń była tak naprawdę mała. Ze strony Ukrainy w akcji wzięło udział kilkudziesięciu ludzi, może ponad stu, licząc wsparcie. Na żadnym ze zdjęć i nagrań nie było widać więcej niż dziesięć lekko opancerzonych pojazdów razem. Najczęściej było jednak widać jeden i kilkoro ludzi. Nie pojawiły się też żadne nagrania poważniejszej wymiany ognia, czy zniszczeń w "wyzwolonych" wsiach, które byłyby nieuniknione przy walce.

Współpracujący z Ukraińcami Rosjanie przeprowadzili w poniedziałek rano atak na przejście graniczne Gajworon w rejonie Biełgorodu. Jest dość duże i było obsadzone przez nieliczną załogę podlegającą Federalnej Służbie Bezpieczeństwa. Pojawiły się nagrania ostrzału budynków (przez moździerze lub czołg, który jest widoczny na jednym z nagrań), poruszania się w jego kierunku kolumny pojazdów, a następnie zniszczeń na terenie kompleksu. Widać na nich ciało jednego rosyjskiego funkcjonariusza i stojący w garażu transporter BTR-82.

Po wstępnym sukcesie i braku wyraźnego oporu czy reakcji Rosjan ci drudzy Rosjanie ruszyli naprzód i rozpierzchli się po okolicy w niewielkich grupkach. Stawali na skrzyżowaniach dróg, zatrzymywali cywilne samochody do kontroli i ogólnie zaznaczali swoją obecność. Najdalej mieli dotrzeć do niewielkiego miasta Grajworon, położonego około 6 kilometrów od posterunku granicznego o tej samej nazwie. Tam mieli już napotkać jakiś opór i były doniesienia o wymianie ognia. Rosjanie twierdzą, że do akcji szybko rzucili lotnictwo, przerzucone śmigłowcami dyżurne zespoły sił specjalnych oraz stacjonującą w pobliżu kompanię zmechanizowaną (kompania to około 100-150 ludzi). Miało to wywrzeć piorunujące wrażenie i szybko odrzucić do granicy napastników po zadaniu im strat rzędu 50-70 ludzi. Ci drudzy Rosjanie twierdzą, że ową kompanię zmechanizowaną ostro przetrzebili w walkach i odrzucili. Wszystko to działo się w poniedziałek.

Rosjanie pokazali kilka filmów nalotów lub ataków artyleryjskich na dywersantów, ale tak naprawdę trudno zweryfikować ich skutki. Część miało miejsce na cele na terytorium Ukrainy. Jedyne, czego można być w miarę pewnym to, że rzeczywiście przeprowadzili skuteczne uderzenie z powietrza na grupkę kilku pojazdów i ludzi na terenie przejścia granicznego Grajworon. Rosyjskie media rządowe we wtorek po południu zaczęły kolportować nagrania z tego terenu i rzeczywiście częściowo potwierdzają skutek tegoż uderzenia z powietrza, bo widać na nich pięć zniszczonych lub uszkodzonych pojazdów (w tym AMZ Dzik, czyli pierwszy od wojny z bolszewikami polski pojazd wojskowy użyty do zaatakowania terytorium Rosji).

Pokazano też jakoby dwa porzucone w innych miejscach przez proukraińskich Rosjan pojazdy opancerzone MaxxPro i nieco broni ręcznej, kilka ciał rzekomych dywersantów (jakość zdjęć i nagrań uniemożliwia weryfikację) oraz nagranie rzekomego poddania się kilku innych (jak wyżej, nie do zweryfikowania). Z drugiej strony pojawiły się zdjęcia wypalonych dwóch ciężarówek i działa MT-12, które miały należeć do Rosjan i zostać zaskoczone w pobliskiej wsi Głotowo.

Ogólnie wiadomo więc tyle, że proukraińscy Rosjanie przeprowadzili atak na posterunek graniczny, zajęli go i wykonali rajd dalej w głąb terytorium Rosji. Doszło do ograniczonych starć, dywersanci ponieśli straty i wycofali lub zostali wyparci. Wszystko w poniedziałek. Dodatkowo w nocy z poniedziałku na wtorek miały miejsce uderzenia przy pomocy dronów na sam Biełgorod. Towarzyszyło temu dużo chaosu i dezinformacji o atakach na szereg innych pobliskich wiosek przy granicy, czy walkach trwających cały wtorek, na co nie ma jednak żadnych wiarygodnych dowodów.

Wyjątkową rolę w całej sytuacji odegrał rosyjski generał Aleksandr Łapin. W 2022 roku dowodził jednym ze zgrupowań wojsk w Ukrainie, jednak za porażki został odwołany. W tym roku został już jednak zrehabilitowany i otrzymał stanowisko szefa sztabu rosyjskich wojsk lądowych. Łapin już wcześniej dał się poznać jako miłośnik wątpliwej jakości autopromocji i teraz zabłysnął ponownie. We wtorek, już po praktycznym uspokojeniu się sytuacji, zjawił się w rejonie dywersji. Do sieci trafiły nagrania, jak z jakiegoś powodu osobiście gestami pokazuje kierowcy bojowego wozu piechoty, jak ma jechać po prostej drodze. Doglądał też desantu żołnierzy z takiegoż pojazdu i dziarsko pokrzykiwał do nich "naprzód!" oraz "za ojczyznę!", kiedy wokół panuje cisza i spokój. Miał też na ramieniu naszywkę z flagą ZSRR. Ogólnie coś, co wywołuje poczucie żenady i jest przykładem na kiepską próbę kreowania się na dowódcę dynamicznego, odważnego, bliskiego żołnierzom i gotowego rzucić się w wir "walki". Rosyjscy blogerzy sami podśmiewają się z wyczynów generała, który powinien nadzorować z Moskwy działanie całych rosyjskich wojsk lądowych.

Koszty niskie, zyski spore

Rajd formalnie przeprowadzili Rosjanie ze składu działających na terenie Ukrainy organizacji paramilitarnych o nazwach Legion Wolność Rosji i Rosyjski Korpus Ochotniczy. Kijów oficjalnie się od nich odcina, jednak nie można mieć wątpliwości o współpracy tychże organizacji z ukraińskimi służbami oraz wojskiem. Można sobie żartować, że takie pojazdy opancerzone, jakich użyli do akcji, można kupić w demobilu, wyśmiewając retorykę zielonych ludzików stosowaną przez Kreml i Władimira Putina w latach 2014-15. Jednak tak jak wtedy było oczywiste, że za agresją na Ukrainę stoją rosyjskie służby i wojsko, tak teraz jest analogicznie. To bez wątpienia była operacja zaplanowana i zorganizowana wraz z Ukraińcami, którzy będą się od tego odcinać, aby móc wzruszać ramionami, kiedy ktoś na Zachodzie będzie ich krytykował za "eskalację" i atakowanie terytorium Rosji. Dodatkowo pozwala to budować narrację o oddolnym rosyjskim buncie zbrojnym wobec władzy Putina.

Dodatkowo dystans może być korzystny, bo Legion Wolność Rosji i Rosyjski Korpus Ochotniczy mają w swoim składzie wiele wątpliwych moralnie osobistości. Zwłaszcza ta druga organizacja, w której na wysokich stanowiskach jest kilku znanych rosyjskich neonazistów i skrajnych nacjonalistów.

W walce o przetrwanie nie ma jednak luksusu bycia wybrednym jeśli chodzi o sojuszników. Ukraina, korzystając z tego, co ma, osiągnęła poważny sukces. Bo choć terenu nie zdobyto, strat w ludziach i sprzęcie prawie nie zadano, żadnego realnego buntu w Rosji nie wzniecono, to jednak propagandowo zyskano wiele. Warto zwrócić uwagę, że za sprawą rajdu temat utraty Bachmutu zniknął w tle. Ukraińcy mieli dwa dni radości i zalew memów na temat tworzenia "Biełgorodzkiej Republiki Ludowej" i odpłacania się Rosjanom za brudne zagrywki w 2014 roku. Rosjanie mieli dwa dni chaosu i informacji o walkach na własnym terytorium, zamiast świętowania bachmuckiej wiktorii. Rosjanie i ich zwolennicy twierdzą teraz, że tracenie ludzi i sprzętu dla memów oraz chwilowej uciechy to dowód na głupotę Ukraińców. Pomijają jednak fakt, że podczas wojen morale społeczeństwa ma ogromne znaczenie i warto o nie dbać.

Jest też jednak inny aspekt. Operacja w zamyśle Ukraińców najprawdopodobniej miała też konkretny cel militarny. Chodzi o zmuszenie rosyjskiego dowództwa do wzmocnienia obrony swojego terytorium. Aktualnie na ponad 600 kilometrach ukraińsko-rosyjskiej granicy nie toczą się działania bojowe. Panuje dziwna wojna przy użyciu nielicznych oddziałów tyłowych o niskiej wartości, straży granicznych i czasem sił specjalnych. Obie strony trzymają się przedwojennego przebiegu granicy, obserwują się i czasem ostrzeliwują, ale generalnie jest spokój. Stwarzając zagrożenie tego rodzaju rajdami na różnych kierunkach, Ukraińcy najpewniej mają na celu skłonienie Rosjan do zabrania jakichś sił z rezerw frontów na południu i wschodzie Ukrainy, aby następnie umieścili je w rejonie Briańska, Kurska i Biełgorodu. Rosyjskie dowództwo będzie próbowało tego uniknąć i trzymać się dotychczasowych metod, czyli symbolicznych sił na granicy, wspieranych siłami szybkiego reagowania złożonymi z oddziałów specjalnych i lotnictwa. Zabieranie rezerw z głównych kierunków, kiedy ewidentnie szykuje się ukraińska ofensywa, byłoby skrajnie niekorzystne dla Rosjan. Ukraińcy mogą próbować ich do tego zmusić kolejnymi podobnymi akcjami.

Więcej o: