Alaksandr Łukaszenka wystąpieniem chciał uciąć spekulacje. "To nie było najlepsze rozwiązanie"

Nie cichną spekulacje na temat zdrowia Alaksandra Łukaszenki. Po tym, jak 9 maja wyszło na jaw, że prezydent nie jest w najlepszej kondycji, jego otoczenie przez ponad pięć dni milczało, a on sam nie pokazywał się publicznie. W końcu dyktator się pojawił. - Zrobił to, żeby zmniejszyć szum - ocenił politolog. Jednak paraliż informacyjny, do którego doszło, negatywnie wpłynął na wizerunek autorytarnego przywódcy i dał innym sygnał, że jego rządy nie będą trwały wiecznie.

Alaksandr Łukaszenka 9 maja wziął udział w obchodach Dnia Zwycięstwa w Moskwie. W mediach zawrzało. Dziennikarze zwrócili uwagę na jego kondycję fizyczną. Wyglądał wówczas na osłabionego. 14 maja nie pojawił się w Mińsku na uroczystościach z okazji Dnia Flagi, Herbu i Hymnu - po raz pierwszy w trakcie sprawowania władzy. Po pięciu dniach prezydent przerwał milczenie. 15 maja spotkał się z dowództwem białoruskiej armii. Miał bandaż na ręce, rozmyte spojrzenie, wielu twierdziło, że przypominał figurę woskową. Wystąpienie miało uciąć spekulacje, a w konsekwencji jedynie je spotęgowało.- Zrobił to, żeby zmniejszyć szum. Był on dla niego bardzo bolesny. Łukaszenka boi się nawet na krótko tracić kontrolę nad sytuacją w kraju - ocenił w rozmowie z niezależnym białoruskim portalem Zerkalo.io politolog, Waler Karbalewicz.

Zobacz wideo Rozszerzenie Rosji o Białoruś? Paweł Kowal: Łukaszenka jest częścią rządu Putina i powinien być za to sądzony

Białoruś. "Problem w tym, że wszystkie ważne decyzje podejmuje jedna osoba"

Waler Karbalewicz zaznaczył również, że medialny szum, który powstał na temat stanu zdrowia dyktatora - a właściwie spekulacje i wiele niedomówień - związany jest z organizacją władzy, która opiera się wyłącznie na jednej osobie. - Problem w tym, że wszystkie ważne decyzje na Białorusi podejmuje jedna osoba - sam Łukaszenka. Bez jego pozwolenia ani jego otoczenie, ani służby prasowe nie mogły publikować żadnych informacji o stanie jego zdrowia. Kiedy w kraju dochodzi do jakiejś nadzwyczajnej sytuacji, system po prostu wpada w osłupienie - dodał. W ocenie politologa wystąpienie dyktatora 15 maja było konieczne. Mógł się nie pojawić i powiedzieć, że pracuje "nad dokumentami" albo udawać, że jest w pełni sprawny. Wybrał drugą opcję, którą uznał za mniejsze zło.

Alaksandr Łukaszenka nie będzie trwał wiecznie

Z kolei politolog Andrej Kazakiewicz zauważył, że do pogorszenia się stanu zdrowia Łukaszenki doszło w "bardzo złym momencie", 9 maja w Dniu Zwycięstwa. - Jeśli do takiej sytuacji doszłoby w mniej symbolicznym czasie, można by to jakoś ukryć. Jak już dowiedziała się o tym publika, to trzeba było reagować i pokazać słabość. To nie było najlepsze rozwiązanie, ale dalsza pauza spowodowałaby jeszcze więcej problemów - podkreślił. Ponadto sytuacja wokół zdrowia autorytarnego przywódcy będzie miała skutki dla białoruskich kręgów władzy. - To było istotnym przypomnieniem o tym, że cała siła państwa, władzy prezydenckiej może bardzo szybko zniknąć ze względu na naturalne przyczyny. To znaczy, że trzeba poważnie myśleć o przyszłości, a nie udawać, że rządy Alaksandra Łukaszenki mogą trwać wiecznie - podkreślił.

Dyktator prawdopodobnie miał zawał. Otrucie? "Zamęt na Białorusi jest zbędny"

Amerykański dziennikarz, korespondent "Kyiv Post" i analityk polityczny Jason Jay Smart pisał na Twitterze, powołując się na swojego informatora, że Łukaszenka miał doznać rozległego zawału mięśnia sercowego i prawdopodobnie zostać wprowadzony przez lekarzy w śpiączkę farmakologiczną. Krążyły też niepotwierdzone doniesienia o rzekomym otruciu białoruskiego polityka przez Kreml. - Władimir Putin nie ma w tym żadnego interesu. Biorąc pod uwagę, że toczy się wojna w Ukrainie, ewentualna zmiana władzy stanowiłaby dodatkowy zamęt na Białorusi - powiedziała Gazecie.pl Anna Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Więcej o: