17 osób zginęło, a 21 zostało rannych w dwóch strzelaninach, do których doszło w Serbii 3 i 4 maja. Prezydent Aleksandar Vucić natychmiast zapowiedział radykalne kroki, w tym rozmieszczenie policji w szkołach i rozbrojenie obywateli. Do 8 czerwca trwa amnestia, na mocy której Serbowie mogą oddawać broń w ręce policji - również tę posiadaną nielegalnie, a taki jest status mniej więcej połowy całego uzbrojenia, które posiadają obywatele.
Tylko przez pierwszych kilka dni zwrócono kilkanaście tysięcy sztuk broni, prawie pół miliona sztuk amunicji, ale również setki granatów i innych materiałów wybuchowych, a nawet broń przeciwpancerną. Zatrzęsienie broni to kwestia tradycji, ale również pokłosie wojen po rozpadzie Jugosławii.
Wielu ich uczestników wciąż posiada broń i to widać w statystykach - Serbia jest trzecim z kolei (ex aequo z Czarnogórą) krajem jeśli chodzi o odsetek obywateli posiadających broń. Na 100 osób przypada niemal 40 sztuk broni. Wyżej na podium znalazły się USA ze 120 sztukami broni na 100 osób i Jemen z odsetkiem 53 na 100.
Odebranie broni z rąk prywatnych to skuteczny sposób na znaczne ograniczenie strzelanin, czego przykładem są Australia, Nowa Zelandia i Wielka Brytania. W 1996 roku w australijskim Port Arthur niespełna 30-letni mężczyzna uzbrojony w półautomatyczny karabin AR-15 zastrzelił 35 osób i ranił kolejne 23. W ciągu kilkunastu dni rząd ogłosił szeroko zakrojony pakiet reform dotyczących posiadania broni - Australijczycy zdawali broń i otrzymywali za nią rekompensatę finansową.
W Wielkiej Brytanii w tym samym roku 43-letni mężczyzna wszedł do szkoły podstawowej, gdzie zabił 18 osób, w tym 16 dzieci. Większość z nich miała zaledwie pięć lat. Rok po tych wydarzeniach zaostrzono prawo - wprowadzono zakaz kupowania i posiadania broni. Nowa Zelandia swoją reformę przeszła w 2019 roku po zamachu na meczety w Christchurch, gdzie zginęło 51 osób, a 40 zostało rannych. 72 godziny po strzelaninach rząd ogłosił program odkupywania broni - państwo wypłacało rekompensatę finansową za oddaną broń, a następnie ją niszczyło.
Opozycja i wielu zwykłych Serbów uważa, że samo pozbycie się broni to za mało. Protestujący po strzelaninach domagają się, by prorządowe telewizje utraciły licencje ze względu na brutalność reality shows, w których pojawiają się zbrodniarze wojenni, przestępcy, chuligani, pojawia się przemoc wobec kobiet czy ta z użyciem broni.
Socjolog Zoran Gavrilović w rozmowie z "Guardianem" ocenia, że przemoc w telewizji ma legitymizować przemoc w polityce, a mowa nienawiści stała się w Serbii "językiem numer jeden". Vucić i politycy jego partii nazywają opozycję "złodziejami", "śmieciami" czy "pedofilami". Nie lepiej jest podczas obrad parlamentu.
Choć Serbia, jak Polska, jest demokracją parlamentarną, prezydent sprawuje obecnie niemal pełnię władzy w kraju, dlatego działacze opozycji wskazują na Vucicia jako "twórcę atmosfery hejtu". W Serbii pokutuje też brak rozliczenia z dekadą wojen. "To kraj, którego życie publiczne - i prywatne - splata się z przemocą" - pisze z kolei korespondent Associated Press i przytacza opinię historyczki prof. Dubravki Stojanović, która zauważa, że w Serbii nigdy nie było debaty o zbrodniach lat 90. - o przyczynach wojen, o odpowiedzialności i o dehumanizacji ofiar.
Dziennikarz AP przywołuje charakterystyczny dla kraju widok - mural na jednej z alej Belgradu z napisem "Bulwar Ratko Mladicia", dowódcy Sił Zbrojnych Republiki Serbskiej, zbrodniarza wojennego, odpowiedzialnego za oblężenie Sarajewa i masakrę w Srebrenicy. W rzeczywistości aleja nosi imię Zorana Dindicia, pierwszego demokratycznego premiera Serbii, który został zamordowany w 2003 roku.
Mural z napisem 'Bulwar Ratko Mladicia' Fot. Darko Vojinovic / AP Photo
W środku sporu o broń i odpowiedzialność rządzących "The New York Times" opublikował szeroki reportaż o prezydencie Vuciciu, jego przeszłości i związkach z przestępczością zorganizowaną. "Prezydent, stadionowi chuligani i 'Dom z horroru'" to publikacja, która pokazuje, że Vucić jest znaczną częścią serbskiego (i nie tylko) problemu.
Opowieść o Vuciciu zaczyna się na początku lat 90. Zaledwie 20-letni, potężny wzrostem student prawa był wówczas stałym gościem na stadionie Crveny Zvezdy, grającej wówczas w istniejącej jeszcze lidze jugosłowiańskiej. Środowiska chuligańskie mają w Serbii szczególną pozycję i znaczenie. "NYT" tłumaczy, że to kibole byli tymi, którzy pierwsi szli na wojnę na początku lat 90., a potem "oferowali swoje mięśnie" w wysiłkach, by obalić nacjonalistę Slobodana Miloszevicia dekadę później. "Od tego czasu serbscy politycy boją się stadionów i starają się trzymać chuliganów po swojej stronie" - czytamy.
Jeszcze przed wojną kibole krzyczeli na stadionach "Serbia, nie Jugosławia" i polowali na Albańczyków. Wśród nich był Vucić. Był na trybunach również na słynnym meczu Crvena Zvezda - Dinamo Zagrzeb, po którym doszło do zamieszek i mówi się, że właśnie te wydarzenia były początkiem bałkańskich wojen.
W tym czasie późniejszy premier i prezydent stał u boku skrajnie prawicowego polityka Vojislava Seselja, zwolennika czystek etnicznych. Jego Partia Radykalna zrekrutowała bojówkę, która siała spustoszenie w Serbii, Bośni i wschodniej Chorwacji, gdzie rabowali, zabijali i wypędzali nie-serbskich cywilów. "Seselj powiedział raz, że jego ludzie używają zardzewiałych łyżek, by wydłubywać oczy swoich wrogów. Później twierdził, że był to czarny humor" - pisze "NYT". Seselj został skazany przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii za zbrodnie przeciwko ludzkości.
Z list Partii Radykalnej Vucić dostał się do parlamentu. W 1995 roku, w dniach po masakrze w Srebrenicy, jako najmłodszy poseł Zgromadzenia Narodowego Republiki Serbii Vucić z mównicy zapowiadał, że za zabicie jednego Serba zginie stu muzułmanów.
W 1998 roku został ministrem informacji, czyli de facto propagandy w rządzie Mirko Marjanovicia (realną władzę sprawował Slobodan Miloszević). W tym czasie kibice tracili już cierpliwość do popieranej wcześniej władzy. Miloszević doprowadził kraj do ruiny, więc na stadionach krzyczeli "Zabij się, Slobodan!", a na protestach służyli za ochronę. Gdy w październiku 2000 roku rewolucja buldożerów doprowadziły do szturmu na parlament i Miloszević podał się do dymisji, koalicja Opozycji Demokratycznej - doceniając rolę kiboli - wyczyściła ich akta z kryminalnej działalności.
Vucić jeszcze lata później bronił serbskich pogromowych i zbrodniczych przywódców - przewodził marszowi poparcia dla Ratko Mladicia, dowódcy serbskiego wojska, "Rzeźnika Bałkanów". Wyszedł też na ulicę, gdy aresztowano Radovana Karadzicia, byłego prezydenta Serbii, skazanego za zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym ludobójstwo w Srebrenicy. Ale wiał wiatr zmian i nawet członkowie jego Partii Radykalnej chcieli iść w kierunku Unii Europejskiej. Vucić zmienił więc pozycję ze skrajnie prawicowej i radykalnie nacjonalistycznej na pro-europejską, współtworzył Serbską Partię Progresywną i stale piął się w górę. Zostawał kolejno ministrem obrony i wicepremierem, premierem, a w końcu prezydentem.
Veljko Belivuka ukształtowała wojna, choć był jeszcze dzieckiem. Ojciec, weteran, który z wojny - jak tysiące Serbów - przywiózł broń, trzymał w kuchni dwa granaty. Ojciec z wojny przywiózł też zapewne zaburzenia pourazowe, bo po kłótni z żoną, jak gdyby nigdy nic, wyszedł przed dom i odbezpieczył oba granaty. Chciał zabić siebie, ale przy okazji zabił też żonę i teściową. Belivuk po zwłokach rodziców szedł do sąsiadów po pomoc.
Belivuk szybko trafił do półświatka i piął się w gangsterskiej hierarchii - od bramkarza w klubie po bossa gangu Janczarzy, który w pierwszych chwilach swojego "urzędowania" przemianował na Principi. Nazwa nawiązuje do Gavrilo Principa, sprawcy zamachu w Sarajewie, który był ostatecznym zapalnikiem I wojny światowej. Belivuk bardziej od ojca chrzestnego mafii przypomina jednak osiłka, który okrada uczniów podstawówki z kieszonkowego. Media zwracają uwagę, że Velja Nevolja, czyli Velja Kłopot, jak o nim mówią, wygląda jak przerośnięte dziecko.
Mimo swojego emploi Belivuk rządzi w podziemiu i na trybunach. W ostatnich latach na stadionie z gangsterem i jego kolesiami zaczął pojawiać się Danilo Vucić, syn prezydenta. Vucić senior twierdzi, że Danilo jest prywatną osobą, ale - jak pisze "NYT" - syn prezydenta odgrywa niejednoznaczną polityczną rolę. W 2021 roku oficjalnie witał jednego z przestępców wojennych, gdy ten odsiedział wyrok w Chorwacji. Danilo przekazał mu 30 tys. dolarów, klucze do mieszkania w Belgradzie i samochód. Syn prezydenta był też widziany z liderem skrajnie prawicowej nacjonalistycznej grupy, która w ostatnim czasie groziła przejściem granicy z Kosowem.
Przestępstwa dokonywane przez gang Belivuka Europol odkrył w zasadzie przez przypadek. Przez dwa lata śledczy próbowali rozkodować szyfrowaną aplikację do wiadomości Sky-ECC, o której wiadomo było, że jest używana przez przemytników kokainy. Gdy to się w końcu udało, okazało się, że komunikator ma około 70 tys, użytkowników, a dostęp do niego odsłonił przed śledczymi globalny świat przestępczy. Wiele wiadomości i zdjęć pochodziło z Bałkanów, a zwłaszcza z Serbii.
W 2019 roku w Belgradzie zaczęli znikać ludzie. Zagadkę tych zniknięć rozwiązano na podstawie wiadomości ze Sky-ECC. Ustalono np. dokładny przebieg ostatniego dnia życia Gorana Velickovicia, członka konkurencyjnego gangu. Jego losy podzieliło wielu innych wrogach Belivuka. Veliković został zwabiony za miasto przez zaufaną osobę. Na drodze w polu czekali na niego gangsterzy, którzy związali go i wywieźli do rzeźni.
Gang miał swój "Dom z horroru" - nie wyróżniający się niczym trzykondygnacyjny dom jednorodzinny przy wąskiej ulicy. Na posesji znajdował się też garaż z fałszywą ścianą - w niej była dziura, a za nią tajny pokój. Trzymano tam kajdanki i sznury, różnego rodzaju noże i stalowe pręty, a na końcu stała przemysłowa maszyna do mielenia mięsa.
'Dom horroru' mup.gov.rs
Velickovicia wprowadzono do pokoju, przesłuchano i zmuszono do odblokowania telefonu. Torturowano, bito, a na koniec obcięto mu głowę siekierą. Na plecach pozbawionych głowy zwłok wycięto wyzwisko, zrobiono zdjęcia i wysłano do kontaktów z jego telefonu. Jedno z nich wysłano z podpisem "Widzisz, kochanie? Meksyk w środku Belgradu".
Belivuk czerpał satysfakcję z brutalności. Podczas innego zabójstwa, gdy sam był w Czarnogórze, łączył się ze swoimi ludźmi i kazał sobie podawać "soczyste szczegóły".
Po każdym zabójstwie ciało cięto na kawałki i wrzucano do maszyny do mielenia mięsa. Szczątki pakowano do toreb, które opróżniano nad brzegiem Dunaju. Później niszczono torby razem ze wszystkimi rzeczami i ubraniami ofiary, a maszynę do mielenia czyszczono kwasem i wybielaczem. Jak podał prokurator, niemal w każdym przypadku kontaktowano się z bliskimi ofiary - podając się za nią - by wydobyć jeszcze pieniądze, narkotyki czy samochody.
Wdowa do Velickovicu nie mogła uwierzyć, że sprawcą zabójstwa Gorana był Belivuk. Pamiętała przecież, jak pierwszy raz zabrała dziecko na mecz na stadionie - Belivuk gratulował i zgodnie ze zwyczajem wręczył prezent dla malucha, 50 euro.
W lutym 2021 roku po akcji Europolu zatrzymano Belivuka i około 30 jego ludzi. "W rzeczywistości aresztowanie Belivuka i jego gangu może być jedną z niewielu kluczowych decyzji ostatnich lat, nad którą Vucić nie miał kontroli" - pisze "The New York Times" i przypomina, że prezydent, odpowiedzialny przed dekadą za reorganizację serbskich służb bezpieczeństwa, sprawuje niemal całkowitą kontrolę nad każdym aspektem życia publicznego - od parlamentu, przez sądy i policję, po biznes.
W trakcie procesu szef gangu zeznał, że jego grupa była zorganizowana "na polecenie Vucicia". Przestępca twierdził, że miał m.in. zastraszać politycznych przeciwników prezydenta czy zakazywać kibicom skandowania na stadionach haseł krytycznych wobec prezydenta. To - jak pisze "NYT" ważna usługa w kraju, w którym stadion może wyłonić i pozbawić władzy prezydenta. Belivuk zapowiadał, że jeśli Vucić nie powstrzyma działań przeciw niemu, powie więcej o współpracy z prezydentem.
Sam Vucić rzecz jasna zaprzeczył tym doniesieniom i zapewniał, że może poddać się testowi na wykrywaczu kłamstw. "Z prawnego punktu widzenia jest bardzo mało prawdopodobne, by Vucić ucierpiał w procesie. Żaden wysoki urzędnik nie został oskarżony, a bardzo niewielu choćby przesłuchano. Znaczenie sprawy Belivuka leży gdzie indziej. Zmusiła ona całą Serbię do zmierzenia się z licznymi poszlakami wskazującymi na to, że Vucić pozwolił, by gangsterzy stali się częścią aparatu państwowego. Wsparcie, jakie Belivuk i jego kolesie otrzymali od policji i ministerstwa spraw wewnętrznych podczas minionej dekady, jest obszernie udokumentowane w zeznaniach sądowych, przechwyconych rozmowach telefonicznych i na fotografiach. Sugestia, że mogłoby się to dziać bez wiedzy Vucicia w Belgradzie wywołuje śmiech" - czytamy.
W Serbii granice między rządzącymi a gangsterami były zatarte od dawna. Jednym z tragicznych dowodów jest sprawa zabójstwa Zorana Dindicia, pierwszego demokratycznego premiera Serbii. W 2003 roku polityk został zastrzelony w biały dzień w centrum miasta. Zamach na Dindicia był wspólną operacją grupy znanej jako klan z Zemun i JSO - jednostki specjalnej służb ochrony państwa. Policja, służby i prokuratura były - jak opisuje to Balkan Insight - "zdeprawowane przez przestępczy udział w reżimie Miloszevicia i przestały stać na straży praworządności".
Premier zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jeszcze przed upadkiem reżimu Dindić rozmawiał o ważnych sprawach tylko w łazience przy odkręconym kranie, aż w końcu kontakt w służbach kazał mu uciekać z kraju i przez jakiś czas polityk przebywał na emigracji.
Zoran Dindić LSE Library, No restrictions, via Wikimedia Commons
Jesienią 2000 roku szef JSO umówił się z Dindiciem, że służba nie będzie interweniowała podczas rewolucji buldożerów - protestów, które ostatecznie doprowadziły do obalenia Miloszevicia. Ale to jednocześnie podwyższyło status służby.
Rok później władzę w jednostce objął Milorad Bracanović, który był łącznikiem służby z siejącym postrach w kraju klanem zemuńskim. "Służba, lub jej części, poza chronieniem własnych interesów, była wykorzystywana przez mafię i prawdopodobnie reprezentantów poprzedniej władzy. Możemy się domyślać, że były tam też związki z polityką, ale dotąd polityczne tło zamachu na premiera Dindicia nie zostało wyjaśniona" - pisał Balkan Insight.
Kiedy jednak w 2002 roku rząd zaczął walczyć z przestępczością zorganizowaną i skazywać członków gangów, przestępcy postanowili zlikwidować premiera. Znaleźli źródło, które informowało ich o podróżach premiera, ale pierwszy zamach, na autostradzie pomiędzy Belgradem a Zagrzebiem, nie powiódł się.
12 marca 2003 roku Dindić wchodził do budynku rządu, gdy z okna po drugiej stronie placu oddano strzał, który trafił w serce premiera. Po zabójstwie Dindicia policja przeprowadziła operację, w ramach której zatrzymano około 12 tys. osób, a prawie czterem tysiącom postawiono zarzuty. W dwóch najważniejszych procesach sądzono członków JSO i klanu z Zemun. W związku z zamachem na premiera skazano 12 osób, w tym zabójcę - Zvezdana Jovanovicia, podpułkownika w JSO, oraz jednego z głównych organizatorów zamachu - Milorada Ulemka, byłego szefa JSO. Drugi z organizatorów, Dusan Spasojević z klanu zemuńskiego, zginął podczas obławy policyjnej.
"The New York Times" podkreśla, że Vucić nie jest odpowiedzialny za endemiczną przestępczość regionu, która jest niemal częścią scenerii Bałkanów. Ale "tchnął nowe życie w poniżające stereotypy". "Znakomicie wykorzystał serbską mafię, tworząc środowisko, w którym na jego korzyść działa zatarta granica między przestępczością zorganizowaną a aparatem państwa" - oceniono.
Robert F. Worth, autor reportażu jest zdania, że Vucić nie był twórcą nacjonalistycznego gangu Principi, ale używał go do wzmocnienia swojej pozycji. - Serbski nacjonalizm napędzał wojnę w Jugosławii w latach 90. Był tu od dawna i to samo można powiedzieć o przestępczości zorganizowanej. Vucić jest oportunistą z żądzą władzy. Dotąd był bardzo skuteczny w zdobywaniu kolejnych jej poziomów, a żeby tego dokonać wykorzystywał wszelkie możliwości - mówił dziennikarz na antenie Voice of America.
Z kolei zdaniem eksperta od Bałkanów, profesora Daniela Serwera z Johns Hopkins School of Advanced International Studies "nie ma polityka, który w obecnych warunkach mógłby dojść do władzy w Belgradzie bez dostosowania się do przestępczości zorganizowanej". Jak wyjaśniał, Vucić przywrócił w Serbii autokrację i toleruje nie tylko stadionowych chuliganów, ale też regularnych przestępców.
Vucić jest problemem nie tylko dla Serbów, ale również dla społeczności międzynarodowej. Przestępczość zorganizowana i powtarzające się groźby, że Serbia zacznie "chronić" etnicznych Serbów poza swoimi granicami, mogą ostatecznie doprowadzić do zerwania porozumień pokojowych na Bałkanach.
"The New York Times" kreśli następujący scenariusz: Vucić, powołując się na zagrożenie serbskich mniejszości, wysyła wojska na granice i anektuje północne Kosowo. Serbowie w regionie opuszczają swoje domy lub domagają się dalszych zmian granic. To oznacza zerwanie porozumień z Dayton, a stąd już krótka droga do wybuchu kolejnej wojny. "Nawet bez przemocy upadek porozumień z Dayton oznacza wzmocnienie polityki opartej na tożsamości grup etniczności i rządy autokratów na Bałkanach" - przepowiada magazyn.
Eksperci wiedzą, jak niebezpieczny to scenariusz, jednak zachodni oficjele wciąż żyją w przekonaniu, że nacjonaliści na Bałkanach są gwarantem stabilności regionu. Zachodnia Europa i USA, zwłaszcza dziś, kiedy Rosja nie ma Serbii nic do zaoferowania, traci okazję na popchnięcie Bałkanów w demokratyczną stronę. - Gdyby Vucić wiedział, że ryzykuje utratę znacznej części wsparcia finansowego i dyplomatycznego z Zachodu, mógłby zacząć inaczej kalkulować w wielu kwestiach, m.in. dopieszczania przestępców i chuliganów - ocenia w "NYT" Kurt Bassuener z think tanku Democratization Policy Council.