Przewrót na przewrocie i przewrotem poganiany. 200 tysięcy ludzi rozdziera kraj 48 milionów

Był dyktator, który zdobył władzę jako przywódca wojskowego puczu. Obalił go pucz wojska i bojówki, która miała do tego nie dopuścić. Teraz te zwróciły się przeciw sobie i walczą o władzę. Brzmi jak groteska, ale to realia Sudanu, gdzie 48 milionów ludzi stacza się w przepaść. W tle złoto, Arabowie i Rosjanie.

To, co się dzieje aktualnie, to 36. pucz w historii niepodległego Sudanu liczącej 67 lat. Tym razem walkę o władzę nad wielkim, ale bardzo biednym krajem, toczy regularne wojsko wraz z paramilitarną bojówką o nazwie Siły Szybkiego Wsparcia (RSF - Rapid Support Forces). Obie te organizacje dopiero co ramię w ramię przeprowadziły swój własny pucz. Dotychczasowy przebieg walk nie wyłonił wyraźnego zwycięzcy, co stwarza prawdopodobieństwo przerodzenia się w długotrwałą wojnę domową. Tym bardziej że w konflikt zaangażowane są liczne sąsiednie państwa, w tym takie dysponujące znacznymi funduszami. Na dodatek w tle majaczy Rosja i grupa Wagnera.

Zobacz wideo

Zaskakujące uderzenie bez rozstrzygnięcia

Walki toczą się od 15 kwietnia, kiedy RSF dokonały zaskakującego ataku na wiele obiektów rządowych oraz wojskowych. Głównie w stołecznym Chartumie i na zachodzie kraju, gdzie miały najsilniejszą pozycję. Uderzenie nie było udane, ponieważ nie udało się skutecznie przejąć kontroli nad państwem i sparaliżować regularnych sił zbrojnych. Te przeszły do kontrataku i miały odbić lub wyzwolić z oblężenia takie obiekty jak siedziba państwowej telewizji, pałac prezydencki, główne dowództwo sił zbrojnych i szereg innych. Po 10 dniach walk trudno naszkicować dokładny obraz tego, która strona co kontroluje, ponieważ obie regularnie wydają sprzeczne komunikaty i deklarują wielkie sukcesy. Niezależne źródła informacji są bardzo skąpe ze względu na skromną obecność zagranicznych mediów, praktyczny brak tych lokalnych, oraz słabe społeczeństwo obywatelskie i bardzo ograniczony dostęp do sieci. Ta od trzech dni nie funkcjonuje prawie w ogóle po albo uszkodzeniu centralnego punktu telekomunikacyjnego w stolicy, albo odcięciu mu zasilania.

To, czego można być pewnym, to, że mowa o relatywnie mało intensywnych walkach głównie w stolicy i jej okolicach. To nie jest wojna w Ukrainie, ale starcia organizacji o charakterze paramilitarnym w stylu afrykańskim. Coś w stylu tego, co na przykład od lat można obserwować w Libii. Sudańskie wojsko dysponuje skromnymi ilościami ciężkiej broni takiej jak czołgi, artyleria czy samoloty. Nie ma nawet pewności co do liczebności sił zbrojnych, ale najczęściej jest ona szacowana na około sto tysięcy ludzi. Głównie w formacjach lekko uzbrojonej piechoty. RSF mają podobną liczebność, przy czym są organizacją paramilitarną, właściwie niedysponującą ciężkim sprzętem. Podstawowym są tak zwane technicale, czyli nieopancerzone samochody terenowe z zamontowanym ciężkim karabinem maszynowym, działkiem czy działem bezodrzutowym. Poziom wyszkolenia i dyscypliny jest porównywalny po obu stronach.

Efekt jest taki, że paramilitarna RSF jest w stanie od ponad tygodnia toczyć walkę z regularnymi siłami zbrojnymi o podobnej liczebności. Końca nie widać, choć o północy z 24 na 25 kwietnia rozpoczęło się trzydniowe zawieszenie broni, które na razie jest ogólnie przestrzegane, choć dochodzi do ograniczonych starć. Nie ma jednak na razie mowy o jakimś rozwiązaniu politycznym, które realnie zażegnałoby konflikt. Zginęło w nim na razie około pół tysiąca ludzi. Uszkodzone zostały liczne obiekty infrastruktury, wobec czego w stolicy są problemy z elektrycznością, wodociągami, zaopatrzeniem w żywność i wywózką śmieci. Na przestrzeni kilku ostatnich dni koalicja państw zachodnich ewakuowała z Chartumu około tysiąca dyplomatów i członków ich rodzin.

Mundurowi wydzierają sobie władzę

Równolegle do ewakuacji trwają próby wywarcia presji na zwaśnione strony, aby zaprzestały walk. Sudan po raz 36 w swojej nowożytnej historii jest areną zmagań mundurowych o władzę. Siłami zbrojnymi kieruje generał Abdel Fattah al-Burhan, który od 2019 roku jest faktycznym władcą kraju. RSF dowodzi jego dotychczasowy zastępca, generał Mohamed Hamdan Dagalo, drugi najbardziej wpływowy człowiek w Sudanie, który zapragnął być tym pierwszym. Obaj pod rękę dokonali puczu w 2019 roku, obalając innego starego puczystę, Umara al-Baszira, który rządził Sudanem od 1989 roku. Choć tenże próbował się zabezpieczyć przed takim scenariuszem właśnie przy pomocy dania dużej władzy i przywilejów generałowi Dagalo, który miał być kimś w rodzaju jego pretorianina, równoważącego swoją paramilitarną RSF wpływy wojska.

RSF to nowa nazwa i wizerunek arabskich bojówek Dżandżawidów, utworzonych jeszcze w latach 80., w Darfurze, zachodnim regionie Sudanu. Ich główną funkcją przez dekady było brutalne tłumienie dążeń separatystycznych rdzennych, niearabskich mieszkańców tegoż regionu. W pierwszej dekadzie XXI wieku trwała tam już regularna wojna domowa i czystki etniczne prowadzone głównie rękami Dżandżawidów, którzy są oskarżani o zamordowanie lub przyczynienie się do śmierci 200-400 tysięcy osób. W 2013 roku do tej poru nieregularne bojówki zostały sformalizowane pod szyldem RSF i dowództwem generała Dagalo. Wywodzi się on z nizin społecznych. Był członkiem arabskiego plemienia pasterzy i poganiaczy wielbłądów z Darfuru. Nie ma wykształcenia poza trzema klasami podstawówki. Jest jednak znany z brutalnej skuteczności w zarządzaniu bojówkami, dzięki czemu dotarł na szczyty władzy. Zrobił to po trupach prawdopodobnie dziesiątek lub setek tysięcy ludzi, w których śmierci miał bezpośredni i pośredni udział. Dzięki protekcji al-Baszira zdołał skupić w swoich rękach ogromną władzę i między innymi kontrolę nad większością sudańskich kopalni złota, odpowiadających aktualnie za niemal połowę wartości eksportu kraju. Uczyniło to z niego jednego z najbogatszych ludzi w Sudanie.

Nadzieje starego dyktatora co do stabilizującej roli Dagalo okazały się być jednak płonne. Choć początkowo mógł mieć nadzieje na coś innego. Obalenie al-Baszira w 2019 roku miało miejsce po wielomiesięcznych protestach i ich krwawym tłumieniu przez służby bezpieczeństwa, w tym RSF, które są oskarżane o zamordowanie wówczas kilkuset cywili. Tamten wybuch niezadowolenia miał podłoże głównie ekonomiczne. Gospodarka Sudanu przeżywała narastające problemy od 2011 roku, kiedy doszło do secesji Sudanu Południowego, gdzie znajdują się złoża ropy. Utrata tego źródła dochodu doprowadziła do pogłębiającej się recesji, inflacji i spadku poziomu życia. W połączeniu z niezadowoleniem z trzech dekad brutalnych autorytarnych rządów al-Baszira doprowadziło to do wybuchu protestów, które trwały niemal rok, od grudnia 2018 roku do listopada 2019 roku. Wojsko i RSF w końcu postanowiły połączyć siły i wspólnie sięgnąć po władzę. Oczywiście formalnie pod pozorem obalenia autokraty, a następnie stopniowego przekazania władzy cywilom. Skończyło się jak zawsze w Sudanie. Cywile owszem chwilę formalnie rządzili, ale już pod koniec 2021 roku generałowie Al-Burhan i Dagalo wspólnie zagarnęli władzę w kolejnym puczu. Po fakcie pod presją międzynarodową zapewniali, że to tylko na chwilę i zrzekną się kontroli nad państwem. Teraz trwa jednak zbrojne ustalanie tego, który z nich ma być bezsprzecznym władcą.

Rosjanie na dalekim tle

W obecny konflikt najpewniej pośrednio angażują się inne państwa, choć wszystkie na razie temu zaprzeczają i nikomu oficjalnie nie udzielają wsparcia. Z jednej strony jest Egipt, któremu blisko do regularnych sił zbrojnych, z którymi od lat prowadzi owocną współpracę. Z drugiej strony RSF mają dobre relacje z rządzącym wschodnią Libią generałem Haftarem, oraz wspierającymi go Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Bojówkarze generała Dagalo od lat brali udział jako najemnicy w wojnie w Jemenie po stronie państw arabskich.

Potencjalne zaangażowanie Rosji, choć przyciągające dużo uwagi w mediach, w rzeczywistości najpewniej jest symboliczne. Rosjanie są obecnie skupieni wszystkimi siłami na wojnie w Ukrainie. Na tym tle Sudan ma marginalne znaczenie, choć Moskwa od dekady utrzymywała dobre relacje zarówno z wojskiem, jak i RSF. Dopiero co na początku roku rząd wojskowych zaakceptował umowę, na mocy której Rosjanie mieli utworzyć stały punkt zaopatrywania okrętów w Port Sudan nad Morzem Czerwonym. Negocjowano ją od lat pomimo krytyki ze strony USA. Najemnicza grupa Wagnera była aktywna w Sudanie na przestrzeni ostatniej dekady, jak w wielu afrykańskich państwach, gdzie mogła liczyć na intratne udziały w kopalniach cennych minerałów. Takich jak sudańskie złoto. Wagnerowcy w zamian za to szkolili bojówkarzy i wojsko, a także prawdopodobnie pomagali w zaopatrywaniu ich w trudniej dostępne lekkie uzbrojenie, takie jak ręczne wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych. Według CNN, na początku obecnego konfliktu pomogli dostarczyć taki sprzęt dla RSF, za pośrednictwem generała Haftara z Libii. Nie ma jednak dowodów na jakieś bezpośrednie zaangażowanie rosyjskich najemników w walki.

To, czego można być pewnym, to, że RSF nie udało się szybkie i zaskakujące przejęcie władzy. Puczyści nie zostali jednak zniszczeni, wobec czego teraz są możliwe dwa scenariusze: pucz przeradza się w długotrwałą wojnę domową, albo dochodzi do zawieszenia broni, kruchego pokoju i poszukiwania rozwiązania politycznego. Na razie nie ma jasności, w którym kierunku może pójść rozwój wydarzeń.

Więcej o: