Konflikt na terytorium naszego sąsiada, choć nam w sposób oczywisty bliski i wywierający wpływ na nasze życie, ma jednak skutki głównie regionalne. Owszem wpłynął na globalne ceny surowców czy żywności, ale nie w sposób drastyczny.
Jest to o tyle istotne w kontekście sytuacji wokół Tajwanu, że konflikt o tę bardzo nam odległą wyspę miałby skutki właśnie o skali globalnej. Takie, które mogłyby silnie wpłynąć na gospodarkę Polski i nasze życia, ze względu na znaczenie wszystkich zaangażowanych państw w globalnej gospodarce. Choćby dla przykładu Chiny są drugim największym źródłem towarów importowanych do Polski. Mikroprocesory z Tajwanu większość z nas ma wokół siebie w smartfonach, samochodach i wszelkich innych urządzeniach zawierających elektronikę.
Dodatkowo Chiny będące w otwartym konflikcie z USA najpewniej mocno zacieśniłyby relacje z Rosją. Odrzucając aktualną politykę dwuznaczności i zbrojąc Rosjan. Mielibyśmy więc do czynienia z USA skupionymi na Pacyfiku i wzmocnioną Rosją.
To, co się dzieje w Dalekiej Azji, jest więc warte obserwowania. Nie należy jednak tkwić w strachu, że wojna jest tuż tuż, za każdym razem, kiedy Chińczycy organizują demonstracyjne ćwiczenia w pobliżu Tajwanu. Takie jak te w ostatnich dniach, kiedy chińskie wojsko symulowało blokadę morską i powietrzną wyspy, oraz ataki na nią samą. Mobilizowano oddziały, zarządzano przemarsze, zespoły okrętów kręciły się w pobliżu tajwańskiego wybrzeża, a samoloty wlatywały w tajwańską strefę identyfikacji (która jest znacznie większa i nietożsama z przestrzenią powietrzną państwa). Chińczycy w ogóle się nie kryją ze swoimi agresywnymi pragnieniami. Chińskie wojsko w komunikatach otwarcie pisze o "ofensywnym charakterze" swoich działań i planów. Nacjonalistyczne media piszą w Chinach z entuzjazmem o tym, jak to po raz pierwszy otwarcie symulowane i ćwiczone są uderzenia na konkretne tajwańskie cele.
Tak naprawdę musiało to być jednak robione już od dekad. Wojska większości państw stosują zaklęcia o ćwiczeniu obrony przed napadem anonimowych, albo fantastycznych tworów, pod publiczkę. Bo przez dekady po zakończeniu zimnej wojny źle widziane było mówienie wprost, kto jest najbardziej prawdopodobnym wrogiem. Jednak siły zbrojne tworzy się w kontekście realnych zagrożeń. Na przykład nasze do wojny z Rosją, a nie jakimiś Nibylandiami rządzonymi przez anonimowych złych terrorystów, choć przez lata na ćwiczeniach właśnie w tym stylu określano przeciwnika. Tak samo chińskie wojsko właściwie od początku istnienia komunistycznych Chin ma jasno określone zadania i jednym z nich jest potencjalna wojna o "zbuntowaną prowincję" Tajwan.
Jednak aktualnie realnych przygotowań do wojny nikt nie zauważył. To tylko ćwiczenia. Inwazja Rosji na Ukrainę dobrze pokazała, jak muszą wyglądać przygotowania do wojny. Pomimo tego, że te rosyjskie były zdecydowanie za małe do skutecznego opanowania Ukrainy, to i tak były doskonale widoczne już wiele miesięcy wcześniej. Po prostu przy współcześnie dostępnych sposobach gromadzenia informacji, przygotowań do dużej operacji wojskowej nie sposób ukryć. Tak też by było, gdyby Chińczycy realnie chcieli wszcząć jakiś konflikt o Tajwan. Amerykanie na pewno zawczasu podnosiliby larum na cały świat. Choć konflikt o Tajwan nie musi automatycznie oznaczać ogromnej inwazji na wyspę i próby jej okupowania.
Celem chińskich komunistów jest bowiem doprowadzenie do "zjednoczenia". Czyli zmuszenia Tajwańczyków do poddania się władzy Pekinu. Najlepiej byłoby to zrobić bez dużej, kosztownej i bardzo ryzykownej inwazji na wyspę. Dlatego tak długo jak będzie się dało, podstawowym narzędziem będzie presja. Nie brutalna siła. Za presję można uznać to co właśnie oglądamy. Próbę stwarzania poczucia zagrożenia przy pomocy pokazów siły, co w założeniu ma odstraszać Tajwańczyków od dążenia ku formalnej niepodległości, a inne państwa od ich wspierania w tymże dążeniu.
Wyższym poziomem byłaby próba wprowadzenia blokady powietrznej i morskiej Tajwanu. Byłaby to właściwie skrajna forma presji, mająca na celu zagrożenie ruiną tajwańskiej gospodarce uzależnionej od handlu międzynarodowego. Przygotowania do takiej operacji byłby znacznie mniejsze niż do inwazji, ale też nie byłoby czymś, co można uruchomić z zaskoczenia. W blokadzie brałyby udział wyłącznie lotnictwo i flota, które trzeba by skoncentrować i odpowiednio przygotować do skutecznego objęcia kontrolą ogromnych przestrzeni oceanu i powietrza. Byłaby to operacja niezwykle ryzykowna dla Chin i z bardzo dużym prawdopodobieństwem eskalacji. Zgodnie z prawem międzynarodowym, blokadę można uznać za akt agresji i faktyczne wypowiedzenie wojny. Amerykanie bardzo często podkreślają, że zasada swobody handlu i żeglugi po wodach międzynarodowych ma dla nich ogromne znaczenie, wobec czego właściwie na pewno zaangażowaliby się w taki kryzys.
Kolejnym stopniem na drodze ku wojnie na pełną skalę byłby atak na kontrolowane przez Tajwan niewielkie wyspy archipelagu Kinmen, położone tuż przy wybrzeżu Chin. Komuniści nie zdołali ich opanować w 1949 roku w ostatniej fazie wojny domowej ze względu na praktyczny brak floty. Później podczas kryzysów w Cieśnienie Tajwańskiej w latach 1954-55 i 1958 wyspy archipelagu były intensywnie bombardowane i częściowo zajęte przez siły komunistyczne. Jednak nie wszystkie ze względu na zdecydowane wsparcie USA i amerykańskiej floty wykonującej demonstracyjne manewry w pobliżu. Teraz Chiny mogłyby chcieć dokończyć to, czego nie były w stanie ponad pół wieku temu. Dysponując znacznie silniejszą flotą, lotnictwem i siłami desantowymi najpewniej byłyby to w stanie zrobić. Powstrzymać komunistów mogłyby tylko USA i ich sojusznicy, tylko pytaniem byłoby, czy Waszyngton chciałby ryzykować wojnę z Chinami z powodu kilku niewielkich tajwańskich wysepek. Politycy w Pekinie mogliby liczyć na to, że Amerykanie ustąpią i zaakceptują fakt dokonany, co istotnie osłabiłoby ich wiarygodność w regionie i co najważniejsze na Tajwanie. Utrata wiary we wsparcie USA mogłaby skłonić Tajwańczyków do szukania ugody z Chinami.
Ekstremalnym scenariuszem byłaby inwazja na Tajwan. Trzeba pamiętać, że mowa o próbie siłowego opanowania górzystej wyspy wielkości województwa mazowieckiego i zamieszkanej przez prawie 24 miliony ludzi, odległej o około 200 kilometrów od najbliższego dużego chińskiego portu. Tylko z tych powodów mowa o operacji wojskowej o ogromnej skali, porównywalnej może do desantu Aliantów w Normandii w 1944 roku. Sama koncentracja sił i środków musiałaby trwać wiele miesięcy oraz mieć ogromną skalę. Taką nie do ukrycia. Zakładając, że te siły i środki byłyby dostępne, bo według większości ocen Amerykanów, Tajwańczyków jak i samych Chińczyków, na razie nie są. Według różnych przewidywań może będą w ciągu kilku najbliższych lat, a może dekady. Trzeba zawsze pamiętać o tym, że Rosja też miała mieć duże, zmodernizowane i przyzwoicie wyszkolone wojsko. Papier przyjmie wszystko. Realne zdolności to coś innego niż posiadanie większej ilości broni niż przeciwnik.
Nawet jeśli już Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza będzie miała siły, które w ocenie Pekinu będą wystarczające, to ich użycie do inwazji na Tajwan oznaczałoby wojnę nie tylko z Tajwańczykami, ale z bardzo dużym prawdopodobieństwem również z USA, Japonią, Australią i częścią państw NATO. Niekoniecznie globalną III wojnę światową, ale lokalną bardzo intensywną bitwę powietrzno-morską. Taką, w której Chińczycy zdecydowanie nie mogą być pewni powodzenia. W 2022 roku amerykański think-tank CSIS przeprowadził serię gier wojennych, w których symulowano właśnie taki scenariusz. W większości przypadków Chińczycy mieli przegrać konflikt, choć broniąca wyspy koalicja miała zapłacić za to poważnymi stratami.
Otwarta wojna na pełną skalę jest więc dla Pekinu rozwiązaniem skrajnym, ostatecznym. Czyli nie takim, które podejmuje się pochopnie i próbuje wszczynać bez przygotowania oraz bez przekonania o poważnej szansie powodzenia. Czyli nie teraz. Trzeba jednak być świadomym, że na przestrzeni ostatniej dekady chińska polityka się zmieniła. Rządzący od 2013 roku Xi Jinping skręcił ku autorytaryzmowi i nacjonalizmowi, zrywając z dotychczasową polityką skupienia się na rozwoju i niemanifestowania swoich ambicji. Na XX Kongresie Komunistycznej Partii Chin jesienią 2022 roku wprost oznajmił, że "Chiny nigdy nie zrezygnują z prawa do rozwiązania kwestii Tajwanu siłą". Jednocześnie okrasił to kwiecistymi deklaracjami o chęci osiągnięcia "zjednoczenia" drogą pokojową.
Po drugiej stronie Pacyfiku z upływem czasu i ewidentnymi zmianami w Chinach pod rządami Xi, Amerykanie stracili wcześniejsze nadzieje na demokratyzację i liberalizację tego kraju. Dominujący jeszcze dekadę temu pogląd, iż wraz z rozwojem gospodarczym i otwarciem na świat przyjdzie przeobrażenie na modłę zachodnią, dzisiaj są postrzegane jako naiwność. Amerykanie usztywniają się więc i przyjmują bardziej konfrontacyjną postawę wobec jedynego realnego pretendenta do dominacji nad Ziemią. Widać to choćby po ograniczaniu dostępu Chin do najnowszych technologii, pogłębianiu relacji z Tajwanem, czy retoryce na Kapitolu.
Ogólny trend jest więc negatywny i ryzyko wojny powoli się zwiększa, a nie zmniejsza. Nie jest ona jednak czymś rychłym czy nieuchronnym. - Jest bardzo dużo wypowiedzi wygłaszanych w Chinach i wszędzie indziej, w tym w USA, które mogą sprawiać wrażenie, że wojna jest tuż za rogiem i jesteśmy na nią skazani. Oczywiście mogłaby wybuchnąć. Jest możliwe, że doszłoby do jakiegoś incydentu, który doprowadziłby do niekontrolowanej eskalacji. Więc nie jest to coś niemożliwego. Jednak obecnie nie uznaje tego za coś prawdopodobnego - mówił pod koniec marca w wywiadzie dla portalu "Defence One" generał Mark Milley, szef Kolegium Sztabów Połączonych. Najważniejszy żołnierz USA. Sugerował też wszystkim, zarówno Amerykanom, jak i Chińczykom, nieco ochłonąć i spuścić z tonu w retoryce, bo to tylko zbędnie podgrzewa atmosferę. Coś bardzo podobnego powiedział dwa dni wcześniej podczas wystąpienia w Kongresie. Wzywał jednak jednocześnie do inwestowania w amerykańskie siły zbrojne, tak aby ich potencjał był czymś, co odstraszy Chiny od wojny. Chcemy czy nie, wracamy do realiów zimnej wojny i rywalizacji mocarstw. Nie oznacza to jednak nieuchronnej wojny. Tak jak podczas zmagań USA i ZSRR.