Kolejna fala protestów przeciwko reformie emerytalnej przetoczyła się przez Francję. Mimo przyjęcia ustawy przez parlament mobilizacja protestujących nie słabnie. Według związkowców w demonstracjach wzięło udział trzy i pół miliona osób. Według MSW - milion osiemdziesiąt tysięcy. W samym Paryżu odnotowano najwyższą frekwencję w protestach od początku roku - demonstrować miało sto dziewiętnaście tysięcy osób.
W zamieszkach rannych zostało 149 funkcjonariuszy i kilkudziesięciu manifestantów. Aresztowano ponad 200 osób, w tym 117 w Paryżu. O sytuacji we Francji rozmawiamy z mieszkającą we Francji dziennikarką Agnieszką Łopatowską, autorką książki "W Paryżu możesz być kim chcesz".
- Mówi się, że strajkowanie jest "sportem narodowym" Francuzów. Na paryskim Placu Republiki w zasadzie nie ma dnia, żeby nie było jakiegoś protestu. To są demonstracje w bardzo różnej skali, z wielu różnych powodów, często odbywają się równolegle - tłumaczy.
Jak zaznacza, Francuzi nigdy nie zaczynają z "wysokiego C'', a ich protesty zazwyczaj przybierają na sile. - Od wielu miesięcy trwa strajk komunikacji publicznej. Wygląda to tak, że jednego dnia na przykład nieczynna jest jedna linia metra, z dworców odjeżdżają dwa z trzech planowanych pociągów podmiejskich, a kolejnego dnia już dwa na pięć. To zaostrzanie postępuje z czasem - mówi Agnieszka Łopatowska.
- Francuzi nie odpuszczają. Mogą na chwilę się wycofać i czekają na kolejne decyzje. Teraz zaostrzenie demonstracji nastąpiło po wywiadach prezydenta Macrona dla dwóch największych telewizji – państwowej i prywatnej, w których przekazał, że nie wycofa się z reformy emerytalnej - podkreśla.
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Agnieszka Łopatowska przyznaje, że nasilenie protestów przeciwników reformy emerytalnej pokryło się z blokadami spalarni śmieci, w związku z tym na ulicach zalegają tony odpadów, podpalanych przez protestujących radykałów. - Pół Paryża tonie w śmieciach, co jakiś czas podpalanych przez protestujących. Podczas wczorajszej demonstracji zajęły się od nich witryny sklepowe i kioski. Cały czas utrzymują się także problemy z komunikacją - zaznacza.
W środę nad ranem związkowcy zablokowali dostęp do składów paliwa w porcie w Lorient, w Bretanii. Nadal blokowane są niemal wszystkie rafinerie naftowe w kraju i niektóre magazyny paliwa. W efekcie liczba stacji benzynowych, które mają problemy z zaopatrzeniem, wzrosła z 6 do 13 procent w ciągu kilku godzin.
Ponadto w wielu miejscach z powodu akcji protestacyjnych zamknięte są odcinki dróg i autostrad. Zakłócony jest też ruch kolejowy.
W czwartek pierwszy raz protesty przeciwko reformie emerytalnej przybrały brutalny charakter.
- We francuskich mediach publicyści zwracają uwagę, że te demonstracje miały być pokojowe. Szefowie największych związków zawodowych, którzy są organizatorami protestów, nawołują dziś do poszanowania własności i do zatrzymania przemocy. Na protestach pojawili się jednak bojówkarze czarnego bloku (black blocks), którzy stosują taktykę polegającą na ubieraniu się na czarno i maskowaniu się w celu utrudnienia identyfikacji przez policję. Mają ze sobą maski przeciwgazowe i kaski. To oni zachowują się agresywnie - opisuje.
Jak relacjonuje, mer Paryża zarządziła usunięcie śmieci z głównych ulic miasta, ale na ulicach, którymi szli protestujący, bojówkarze podpalali sterty odpadów. W efekcie płonęły zabytkowe witryny paryskie czy kioski z pamiątkami. W Bordeaux spłonęła brama merostwa, zaatakowano posterunek policji w Rennes. Bojówkarze mieli ze sobą bryły cementu, gdzie były zatopione gwoździe i śruby. Takimi bryłami rzucali w służby. - Oni swoim zachowaniem odwracają już uwagę od tej reformy - oceniają eksperci.
Agnieszka Łopatowska zaznacza, że we francuskich mediach wszyscy publicyści podkreślają, że należy zatrzymać przemoc. Jak dodaje, należy spodziewać się pełnej mobilizacji policji. - Służby też mają określone przepisy, których się trzymają. Nie używają szczególnych środków przemocy. Mają tarcze, pałki i gaz. Mogą wyciągnąć z tłumu agresywną osobę i ją zatrzymać, ale raczej unikają bezpośrednich konfrontacji z tłumem - mówi.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że przyczyn sprzeciwu należy dopatrywać się w stylu życia Francuzów. - Oni nie wyobrażają sobie, by ich emerytura nie była spokojna, szczęśliwa. Francuska babcia z większą przyjemnością otworzy szampana w południe, niż zajmie się wnukami. Bardzo zwracają uwagę na tzw. "work-life balance". Praca jest dla nich środkiem, nie celem - tłumaczy.
Jak dodaje, sprzeciw wobec reformy jest wspólnym głosem większości Francuzów. - Liczby osób na ulicach – wczoraj ponad milion protestujących - pokazują te skalę. Nawet w małym miasteczku, gdzie nie ma manifestacji, widnieją plakaty, które nawołują do protestów - podsumowuje.
Kolejną falę demonstracji zaplanowano na wtorek.