Żołnierze bronią Bachmutu od przeszło siedmiu miesięcy, jednak od początku tego roku walki w mieście są bardzo intensywne. Mimo zdecydowanej przewagi Rosjanie poczynili niewielkie postępy. Straty jednak wciąż są duże. Cierpi nie tylko miasto i cywile, ale też znajdujący się na miejscu żołnierze. To właśnie im codziennie stara się pomagać Marcin Stefaniak z ochotniczego zespołu medyków "W Międzyczasie". Wraz z dwoma innymi ochotniczymi ratownikami wykorzystują piwnicę i prowizoryczną karetkę, aby opatrywać rannych w walkach ukraińskich wojskowych.
Więcej podobnych treści znajdziesz na stronie głównej portalu Gazeta.pl.
Marcin Stefaniak, mimo że nie ma wykształcenia medycznego, codziennie pomaga rannym na froncie ukraińskim żołnierzom, narażając przy tym swoje życie. Podkreśla jednak, że stale doszkala się w udzielaniu pierwszej pomocy, a do tej pory przeszedł już kurs stosowany przez wojskowych medyków. - My nie jesteśmy lekarzami i nie działamy według procedur cywilnych. Da się ten chaos usystematyzować, choć jest to bardzo trudne. Możemy wykonywać bardzo zaawansowane zabiegi, ale dopiero wtedy, gdy jesteśmy w naszej prowizorycznej karetce, czyli aucie terenowym. Jeśli nie ma możliwości wyjazdu z Bachmutu, bo trwa ciężki ostrzał, schodzimy do naszej piwnicy, punktu stabilizacji - mówił w rozmowie z dziennikarzem Polsat News.
Ochotnik medyczny podkreślił, że w pierwszej kolejności musi myśleć o sobie i swoim bezpieczeństwie. W innym przypadku nie byłby w stanie nikomu udzielić pomocy. - Działamy z ukraińskimi oddziałami specjalnymi. Jeżeli coś potoczy się źle, to musimy udzielić pomocy. Ale nie w momencie ostrzału. Gdy jednak uda się odejść z rannym na bok, wprowadzić do budynku czy wejść w uliczkę, wtedy możemy zacząć działać. Gdy coś jest nie tak, to staramy się takiego rannego "łatać" - tłumaczył Marcin Stefaniak.