Nie był on jednak wielki i nie doszło do poważnej zmiany sytuacji na froncie. Istnieje jednak ryzyko, że leżąca opodal Doniecka Awdijiwka z czasem zmieni się w kolejny Bachmut. Na razie to jednak bardzo odległa i pesymistyczna wizja. Rosjanie ogólnie rzecz biorąc, robią to samo co od prawie dwóch miesięcy. Naciskają na Ukraińców na szerokim froncie, ale ponoszą poważne straty w imię skromnych zysków.
Względnie największe są te w rejonie Bachmutu. Ukraińcy już dwa tygodnie temu ustabilizowali sytuację, wycofując się ze wschodnich dzielnic miasta i wzmacniając obronę korytarza na zachód przy pomocy świeżych sił. Nie zmienili jednak istotnie równowagi potencjałów obu stron ani trajektorii wydarzeń. Jedynie spowolnili ich rozwój. Sytuacja jest przez samych ukraińskich żołnierzy systematycznie nazywana ciężką albo krytyczną. W walkach w mieście mają ponosić dotkliwe straty i zmagać się z poważnymi niedoborami broni oraz amunicji. Rosjanie najpewniej ponoszą jeszcze cięższe straty, a zdobywanie miasta oraz jego okolic musi być dla nich bardzo kosztowne.
W ciągu ostatniego tygodnia najcięższe walki miały miejsce na północnym i południowym skraju centrum miasta. Rosjanie poczynili pewne postępy, ale liczone w setkach metrów. Członkowie grupy Wagnera fotografowali się między innymi w hali zakładów AZOM, w tym samym miejscu, gdzie pod koniec grudnia odbyło się spotkanie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego z obrońcami miasta. Na południu Rosjanie posunęli się naprzód w rejonie cmentarza miejskiego. Oba te punkty są odległe od siebie o około 4 kilometry. Dodatkowo Rosjanie mają zaczynać coraz intensywniej próbować przeprawiać się przez rzekę Bachmutkę, która stanowi wschodni skraj ukraińskiej obrony. Na razie bez efektu.
Wagnerowcy w zakładach AZOM
Poza granicami miasta rosyjskie wojsko odnotowuje zauważalne postępy w walkach na północny zachód od niego. Udało mu się uchwycić niewielką wioskę Zalizniańskie i przesunąć front o kilkaset metrów w różnych miejscach. Walki toczą się obecnie na podejściu do pasma niewielkich wzgórz ciągnących się na zachód od Bachmutu, które są dogodną linią obronną dla Ukraińców.
Sytuacja w rejonie Bachmutu. Zakłady AZOM są w miejscu północnej czerwonej strzałki godzącej w miasto. Cmentarz na południu, gdzie jest strzałka na terenach zielonych Fot. Militaryland.net
Mapa w większej rozdzielczości
Ciągła obrona niemal okrążonego miasta, zamiast wycofania się na te wzgórza, jest niezmiennie tematem gorących dyskusji. Bezpośrednio nadzorujący walki w Donbasie dowódca ukraińskich wojsk lądowych generał Ołeksandr Syrski zadeklarował jednak wprost, że trwanie w Bachmucie i wiązanie tam znacznych sił rosyjskich jest konieczne w kontekście przygotowań do planowanych działań ofensywnych wiosną. Żołnierze w mieście mogą mieć na ten temat inne zdanie, ale taki jest los żołnierza. Obserwatorzy przed monitorami komputerów nie mają natomiast dość wiedzy o sytuacji ukraińskiego wojska, aby taką decyzję oceniać.
Drugie miejsce, gdzie rosyjska presja jest aktualnie największa, to Awdijiwka. Miasto położone około 50 kilometrów na południe od Bachmutu. Mniej niż 10 kilometrów od Doniecka. Rosjanie w tym rejonie miejscami nie zdołali w ogóle przebić się przez ukraińskie linie obronne na linii zawieszenia broni z 2015 roku. Nawet jeśli to zrobili, to tylko częściowo i ciągle są w pasie około 10 kilometrów od tejże linii. Nie wynika to z braku prób, ale po prostu z silnej ukraińskiej obrony, na której wykrwawiły się już całkowicie oddziały tak zwanych separatystów donieckich. Teraz "separatystyczne" są już tylko z nazwy, bo wypełniają je głównie rosyjscy poborowi.
Pomimo poważnych strat, Rosjanie raz po razie ponawiają ataki i prowadzą ciężki ostrzał artyleryjski, a czasem nawet przeprowadzają naloty. Ukraińcy twierdzą, że sytuacja w samej Awdijiwce i bezpośredniej okolicy jest ciężka. Rosjanom na przestrzeni ostatniego tygodnia udało się zdobyć niewielką wieś Krasnohoriwka, położoną za miastem. Do okrążenia Awdijiwki jeszcze daleko, ale ewidentnie Rosjanie próbują zrobić to samo co w Bachmucie, czyli obejść miasto i je odciąć, aby zmusić Ukraińców do odwrotu, albo zniszczyć ich w okrążeniu. Korytarz prowadzący do miasta ma aktualnie nieco poniżej 10 kilometrów szerokości. Patrząc od początku wojny, tempo postępów Rosjan jest ślimacze, jednak w ciągu ostatniego miesiąca presja wyraźnie wzrosła.
Rejon Awdijiwki. Nowo zdobyta wioska jest widoczna na północ od miasta, gdzie jest też zaznaczona czerwona strzałka wskazująca próby dalszego ataku Rosjan Fot. Militaryland.net
Mapa w większej rozdzielczości
Ciężkie walki, choć o mniejszej intensywności, toczą się 25 kilometrów dalej na południowy zachód w ruinach Marinki. Nie ma tam już praktycznie żadnego całego budynku i obie strony toczą zacięte walki o każdą kupę gruzów. Tygodniowe postępy przyjmują postać przekroczenia ulicy i uchwycenia ruin po jej drugiej stronie. Nie da się jednak zaprzeczyć, że ulica po ulicy, Rosjanie systematycznie wypierają Ukraińców. Marinka jest jednak bardzo długa, ma około 4 kilometrów na osi wschód-zachód, wobec czego walki o nią toczą się do dzisiaj od początku wojny.
Kolejne kilkadziesiąt kilometrów na południowy zachód Rosjanie z uporem maniaka atakują Wuhłedar. Zbliża się koniec drugiego miesiąca ich kompletnie nieudanych uderzeń na ten punkt, które przyniosły im tylko ciężkie straty w ludziach i sprzęcie. No i zajęte skupisko niewielkich domków działkowych oraz jednorodzinnych bez żadnego znaczenia. Stosunek strat w tym miejscu musi być skrajnie niekorzystny dla Rosjan, jednak pomimo tego kierują na ten odcinek kolejne posiłki i raz po razie robią to samo, z takim samym skutkiem. Bez szukania jakiegoś alternatywnego rozwiązania. Trudno racjonalnie zrozumieć przyczyny takiego postępowania, jednak mamy tu najpewniej do czynienia ze stereotypowym rosyjskim/radzieckim brakiem elastyczności i szacunku dla życia żołnierzy.
Nietypowe wydarzenie miało miejsce dalej na zachód, już na Zaporożu, gdzie od wiosny ubiegłego roku panuje względny spokój. Ukraińcy zaatakowali w rejonie wsi Nowodanyliwka, obok miasteczka Orichiw. Z nagrań wynika, że stracili trzy lub cztery pojazdy opancerzone i trudną do ustalenia liczbę ludzi. Ze strony Rosjan pojawił się komentarz, że straty stratami, ale był to względnie udany wypad, czy też rozpoznanie bojem. Ukraińcy mieli bowiem bez większego problemu dotrzeć do pierwszej rosyjskiej linii obrony, zająć okopy, po czym zostać zatrzymani i odrzuceni ze stratami, kiedy próbowali pójść dalej. Mieli przy tym nie nadziać się na żadne pola minowe, co wywołało najwięcej komentarzy, ponieważ wydawałoby się, że rosyjskie linie obronne na Zaporożu będą nimi naszpikowane po ponad pół roku przygotowań. Kiedy Rosjanie próbują atakować w tym rejonie, to ich największą zmorą są właśnie miny, które Ukraińcy rozstawiają, gdzie się da.
Miejsce ukraińskiego kosztownego ataku jest wymowne. To odcinek frontu najbliższy strategicznie ważnemu miastu Tokmak, będącego ważnym punktem węzłowym dla rosyjskiej obrony w tej okolicy. Stoi też na drodze do położonego dalej na południe kluczowego Melitopola. Ukraińcy albo sondowali Rosjan na tym kluczowym odcinku, albo w ten sposób starają się ich utwierdzić w przekonaniu, że to ten jest najbardziej zagrożony albo że obrona jest już tak silna, że nie trzeba jej dalej wzmacniać. Za takimi pozornie niemającymi większego sensu uderzeniami może stać większy zamysł.
Nagranie ukraińskiego ataku.
Ostatni fragment frontu do opisania to północ, czyli rejon Kreminna-Swatowe-Kupiańsk. Nie ma jednak wielu istotnych informacji na jego temat. W rejonie Kreminnej i okolicznych lasów Rosjanie niezmiennie próbują atakować, ale efekty od tygodni praktycznie zerowe. Ukraińska obrona trzyma się mocno. Podobnie wszędzie indziej. Pojawiły się jedynie doniesienia, że na samej północy za Kupiańskiem Rosjanie wyraźnie zwiększyli presję i próbują się ruszyć, ale nie przyniosło to zauważalnych zamian sytuacji w porównaniu do końca stycznia.
Sytuacja na Zaporożu. Miejsce ukraińskiego kosztownego rozpoznania bojem pokazuje niebieska strzałka. Tokmak jest na południe od niej, na skraju mapy Fot. Militaryland.net
Mapa w większej rozdzielczości
W tle wydarzeń na froncie, wśród obserwatorów i ekspertów toczy się intensywna dyskusja na temat tego, jak poważne straty ponoszą Ukraińcy i w jakim stanie jest ukraińskie wojsko. Czy wiosną będzie rzeczywiście w stanie ponownie ruszyć do ofensywy. Chęć jej przeprowadzenia wyraźnie sygnalizują sami Ukraińcy. Pytanie, czy to wyłącznie retoryka bez pokrycia w dostępnych środkach, czy realny plan. W amerykańskim dzienniku "Washington Post" pojawił się artykuł oparty o rozmowy z ukraińskimi urzędnikami i wojskowymi, z którego wynika, że mamy do czynienia z tym pierwszym. Siły zbrojne Ukrainy mają być na tyle wyczerpane po zimie, że niezdolne do żadnych działań ofensywnych w najbliższych miesiącach. Główna teza tekstu spotkała się jednak z krytyką, w tym ukraińskich wojskowych aktywnych na Telegramie czy Twitterze. Według nich namalowany obraz jest zbyt pesymistyczny i nie oddaje pełni rzeczywistości.
Z licznych tego rodzaju sporów i dyskusji można wywnioskować jedno. Siły Zbrojne Ukrainy są w trudnym położeniu, ponoszą dotkliwe straty i cierpią na braki sprzętu oraz amunicji. Duch żołnierzy podupadł, zwłaszcza tych na froncie w Donbasie, wobec już ponad czterech miesięcy bez zauważalnych sukcesów, za to pełnych poświęceń i strat. Nie jest to jednak pełnia obrazu. Nie wiadomo jakie siły ukraińskie dowództwo trzyma w rezerwie. Zakładając, że celem Ukrainy jest przejść wiosną/latem do ofensywy, to logiczne byłoby aktualnie trzymać obronę minimalnymi siłami i środkami, aby móc zachować ich jak najwięcej na później. Dla żołnierzy teraz wytrzymujących rosyjski napór, taka perspektywa to niewielkie pocieszenie.
Niezmiennie pozostaje wierzyć w istnienie i realizowanie jakiegoś dalekosiężnego planu po stronie ukraińskiej. Rosjanie wydają się bowiem działać bez takich zamysłów, rzucając się do względnie słabych ataków na wielu odcinkach frontu, wytracając siły dopiero co z mozołem odtworzone po stratach w 2022 roku. Oby wykrwawili się jak najbardziej i tym samym przygotowali grunt do ukraińskiej zemsty.