Protesty w Izraelu są reakcją na proponowane przez rząd Benjamina Netanjahu reformy systemu sądownictwa. Postrzegane są one jako próba wzmocnienia władzy ustawodawczej i wykonawczej, a osłabienia tej sądowniczej.
Przedstawione na początku roku propozycje zakładają m.in. zwiększenie kontroli izraelskiego rządu nad procesem wyboru sędziów oraz możliwość uchylania orzeczeń Sądu Najwyższego większością głosów w parlamencie (tj. 61 głosów w Knesecie).
Więcej wiadomości na stronie głównej Gazeta.pl
Obywatele Izraela wyszli więc na ulice, aby pokazać swój sprzeciw - niekiedy dochodzi do starć z policją. - Ci, którzy myślą, że prawdziwa wojna domowa z ofiarami śmiertelnymi to linia, której nie przekroczymy, nie mają pojęcia, o czym mówią. Dokładnie teraz, po 75 latach istnienia Izraela, otchłań jest na wyciągnięcie ręki - ostrzegł prezydent kraju Izaak Herzog.
Jak zaznaczył, ostatnie tygodnie szkodziły Izraelowi, jego gospodarce, polityce i spójności. - Ostatnie tygodnie nas rozdzierają. Rodzinne posiłki szabatowe stały się polem walki, przyjaciele i sąsiedzi stali się rywalami. Konflikty się pogłębiają. Zmartwienia, lęki, niepokoje - wszystko to jest bardziej namacalne niż kiedykolwiek - podkreślił prezydent.
Herzog powiedział też, że, choć od mniejszości, to słyszał "prawdziwą, głęboką nienawiść". - Słyszałem od ludzi ze wszystkich stron, że - nie daj Boże - myśl o krwi na ulicach już ich nie szokuje - mówił.
Dodał jednak, że sam "całym sercem wierzy", że uda się dojść do porozumienia i zbudować "mądry, równoważący się, konstytucyjny system" rządów - Jesteśmy na rozdrożu: kryzys historyczny albo decydujący moment konstytucyjny - stwierdził, podkreślając, że większość obywateli Izraela pragnie "sprawiedliwości i pokoju". - Mój plan to kompromisowe rozwiązanie, którego celem jest to, by żadna ze stron nie mogła ogłosić zwycięstwa, bo jeżeli jedna ze stron wygra, przegra państwo Izrael - zaznaczył Izaak Herzog.