To miał być zwykły wieczór w towarzystwie przyjaciół. Zamiast tego dzień ten zapisał się w pamięci 20-letniej Sophie Russon, która ma polskie pochodzenie, jako koszmar. Tragiczne wydarzenia odcisnęły piętno na ofiarach i rodzinach wypadku, do którego doszło w Cardiff w Anglii. Pomimo zaangażowania rodzin i służb, poszukiwania zaginionych trwały prawie dwie doby.
Grupa przyjaciół wybrała się w piątkowy wieczór do Maesglas Sports and Social Club w Newport, skąd postanowili pojechać do przyczepy kempingowej. Ostatnio widziano ich w stolicy Walii około 2 nad ranem w sobotę - później jednak nikt nie widział ani ich, ani białego BMW, którym się poruszali.
Zaniepokojone rodziny postanowiły zgłosić ich zaginięcie. Policja wszczęła poszukiwania, jednak minęło 46 godzin od wypadku, zanim wrak został odnaleziony - nastąpiło to godzinie 00:15 w poniedziałek. Wrak auta namierzył mężczyzna, który spacerował z synem. Gdy zauważył ślady opon na drodze, udał się za ich śladem. Wówczas zauważył znajdujący się poza drogą samochód. - Specjaliści prowadzą szczegółowe dochodzenie, aby poskładać w całość to, co się stało - informuje zastępca komendanta głównego Jason Davies z policji w Południowej Walii cytowany przez "The Sun".
Dziewczyna była uwięziona w aucie wraz z ciałami swoich przyjaciół, którzy nie przeżyli wypadku. - Znajdowała się w małej przestrzeni, zmarznięta, wystraszona i nie mogła dosięgnąć swojego telefonu komórkowego - ujawnia mama poszkodowanej.
Ponadto dodała, że dziewczyna została uwięziona w samochodzie, który wylądował przodem pod stromym kątem między drzewami. Przeszła operację ratującą życie po pęknięciu czaszki i krwawieniu do mózgu. Kiedy przebudziła się, miała ataki paniki. Według relacji kobiety, dziewczyna jest nie do poznania, po spędzeniu tylu godzin z ciałami przyjaciół.
Więcej podobnych treści znajdziesz na Gazeta.pl.