Od wtorku tysiące ludzi demonstrowały na ulicach Tbilisi. Doszło do starć z policją i próby wtargnięcia do pomieszczeń parlamentu.
Gruzini wyszli na ulice po tym, gdy 7 marca parlament głosami obozu rządzącego przyjął do rozpatrzenia projekt ustawy piętnującej określeniem "zagraniczny agent" organizacje korzystające z zagranicznego wsparcia. Podczas starć z demonstrantami policja kilka razy używała armatek wodnych, pałek i gazu łzawiącego. Łącznie do aresztów trafiło ponad 200 osób. Część z nich skarży się, że odniosła obrażenia.
Poniżej symboliczny kadr z protestów w Tbilisi.
- To jest nie tyle zapowiedź zbliżenia się do Rosji, współpracy z Putinem, ile wykorzystywanie mechanizmów z Rosji - powiedziała w rozmowie z Gazeta.pl Agnieszka Filipiak, zastępczyni redaktorki naczelnej "Forbes Women", którą zapytaliśmy, dlaczego Gruzini tak gwałtownie zareagowali na pomysł władz.
- Najważniejszym celem dla koalicji Gruzińskie Marzenie - i oni to mówią wprost - jest wygranie wyborów w przyszłym roku, również kosztem zachodnich dotacji, z których dotąd rząd chętnie korzystał - wyjaśnia Filipiak, ekspertka specjalizująca się w zagadnieniach Kaukazu Południowego i autorka newslettera agfilipiak.substack.com.
Protestujących poparła prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili, która oświadczyła, że wycofanie przez rządząca partię Gruzińskie Marzenie projektu kontrowersyjnej ustawy będzie świadectwem, iż nie jest ona "rosyjską siłą".
Nad ranem, rządząca partia i jej koalicjanci opublikowali oświadczenie, w którym odrzucają oskarżenia o wzorowanie się na rosyjskim prawodawstwie oraz zapowiadają wycofanie projektu ustawy.