Ratownik z Turcji: Budynki tam budowane są tak jak kiedyś w Polsce. Kiedy wybiegali na klatkę, trafiali do pułapki

- Dynamika samej akcji była bardzo duża, ale też bardzo duża była świadomość Turcji, która natychmiastowo poprosiła o pomoc. A Polska bardzo szybko tę prośbę zaakceptowała. W mniej niż dobę później byliśmy już na miejscu. Jeszcze w Polsce zostaliśmy przydzieleni. Najpierw mieliśmy trafić do Hatay, potem Adiyaman, ale finalnie trafiliśmy do ponad siedemdziesięciotysięcznego miasta Besni. A było to spowodowane tym, że zatrzymali nas ludzie błagający o pomoc. Nikt wcześniej tam nie dotarł - mówi w rozmowie z Gazeta.pl mł. bryg. Aleksander Mirowski, który pomagał ratować ludzi po trzęsieniu ziemi w Turcji.

W zeszłym miesiącu w Turcji i Syrii doszło do trzęsienia ziemi, którego siłę szacuje się na ponad 7,8 stopnia w skali Richtera. W wyniku kataklizmu w Turcji zginęło co najmniej 46 000 osób. Sejsmolodzy mówią, że to jedno z największych trzęsień ziemi w historii tego państwa. Do Turcji ruszyły ekipy ratunkowe z wielu krajów, w tym także polska grupa Heavy Urban Search And Rescue (HUSAR), złożona z 76 strażaków i ośmiu psów ratowniczych. Wśród nich był mł. bryg. Aleksander Mirowski.  

Zobacz wideo Polska wysyła do Turcji strażacką grupę ratowniczą, która pomoże przy poszukiwaniu poszkodowanych w trzęsieniu ziemi

Grupa HUSAR (oddział z Łodzi)Grupa HUSAR (oddział z Łodzi) Aleksander Mirowski (archiwum prywatne)

Eryk Kielak (Gazeta.pl): Jak wyglądały rejony dotknięte trzęsieniem ziemi, gdy przybyliście do Turcji? 

Aleksander Mirowski: Mówimy o niewyobrażalnej dla nas skali zniszczeń. Turcja, będąc w rejonie ruchów sejsmicznych, okresowo jest nawiedzana trzęsieniami ziemi. Jednak mając na uwadze historię, tak dużej tragedii nie było tam od 1939 roku. To niespotykana skala zniszczeń w skali regionu i bezprecedensowa katastrofa humanitarna w skali globalnej. Dla porównania w 2011 roku trzęsienie ziemi o magnitudzie 9,0 u północno-wschodnich wybrzeży Japonii wywołało tsunami, które zabiło prawie 20 000 osób. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,8 w Nepalu w 2015 roku zabiło ponad 8 800 osób. Tamte katastrofy wydawały się wtedy wyjątkowo dotkliwe, jednak o ile mniejsze od tej, która wydarzyła się w Turcji. Zniszczenia pokryły powierzchnię odpowiadającą około 1/3 Polski.  

Nie pomogła pogoda. Przeważanie przygotowujemy się na warunki bardzo ciepłe lub gorące. Tutaj zostaliśmy mocno sprawdzeni pod tym kątem, bo temperatura w nocy sięgała nawet minus 13 stopni Celsjusza. Były to warunki trudne i dla ratowników, i dla osób przebywających pod gruzami.  

Jak sobie więc radzić z tragedią o takiej skali? Jakie zadania mieli w Turcji polscy strażacy? 

Należy zacząć od momentu alarmowania. Do trzęsienia ziemi doszło nieco po godzinie 4.00 rano czasu lokalnego. Oczywistym jest, że większość ludzi była w swoich domach, śpiąc. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będą to dziesiątki tysięcy ofiar i niestety to się potwierdziło.  

Dynamika samej akcji była bardzo duża, ale też bardzo duża była świadomość Turcji, która natychmiastowo poprosiła o pomoc. A Polska bardzo szybko tę prośbę zaakceptowała. W mniej niż dobę później byliśmy już na miejscu. Jeszcze w Polsce zostaliśmy przydzieleni. Najpierw mieliśmy trafić do Hatay, potem Adiyaman, ale finalnie trafiliśmy do ponad siedemdziesięciotysięcznego miasta Besni. A było to spowodowane tym, że zatrzymali nas ludzie błagający o pomoc. Nikt wcześniej tam nie dotarł

Czyli Polska grupa była pierwszą, która rozpoczęła operację w Turcji? 

Nie, nie byliśmy pierwszą grupą, ale jedną z pierwszych, które wylądowały na miejscu. Przez to właśnie zostaliśmy zatrzymani. Byliśmy jedyną nadzieją dla tych ludzi, których całe rodziny były uwięzione w budynkach w Besni.  

Odpowiada pan za wskazywanie gruzowisk, w których mogą znajdować się ludzie. Czy w Turcji te zadania były trudniejsze niż zwykle? 

Tak, zdecydowanie. Mieliśmy świadomość, że jesteśmy jedyną grupą w mieście. Musieliśmy wstępnie przeanalizować 27-30 budynków. Pamiętajmy, że mają one od pięciu do dwunastu pięter, w których mogą znajdować się setki osób, a mamy tylko dwa, ewentualnie cztery zespoły. Warto podkreślić jednak, że cztery zespoły na raz mogą pracować jedynie przez kilka-kilkanaście godzin. Inaczej w bardzo krótkim czasie nie miałby kto pracować, a musimy zapewnić ciągłość działań na minimum pięć do siedmiu dni. Triaż [proces oceny sytuacji i określenia priorytetów w kolejności realizacji zadań ratowniczych - przyp. red.] we wstępnej fazie był więc kluczowy. Utknięcie przy budynku, w przypadku którego źle oceniliśmy sytuację, byłoby bardzo kosztowne, ponieważ mogłoby okazać się, że w innym budynku ktoś umarł, czekając na naszą pomoc.  

W jaki sposób się to ocenia? 

Triaż tworzy się na podstawie tego w jaki sposób zawalił się budynek. Trzeba odpowiedzieć na wiele pytań. Czy w środku mogły zostać przestrzenie? Jakie były drogi ucieczki? Jakie są szanse na przeżycie znajdujących się w nim osób?

Kluczowy jest także wywiad z osobami, które są na miejscu - zarówno mieszkańcami, jak i służbami, jeśli są. Jeśli mamy szczęście, mogą to być na przykład osoby, które ewakuowały się z budynku. Oczywiście trzeba mieć na uwadze, że ich obraz będzie zakrzywiony, ponieważ są to bliscy osób, którzy znajdują się pod gruzami i którym bardzo zależy na odzyskaniu np. członków rodziny - nawet jeśli nie będą żywi, to chociaż po to, by zwyczajnie dokonać ich pochówku. Działania w obliczu takiej tragedii muszą więc być bardzo dobrze przemyślane i prowadzone. 

Jeśli chodzi o same budynki. to w Turcji niestety są one budowane tak jak kiedyś w Polsce. Jest wewnętrzna klatka schodowa z windą, a mieszkania są rozrzucone po obwodzie. Z tego powodu osoby, które się obudziły i wybiegały z mieszkania, trafiały do pułapki. Nam było do nich po prostu bardzo daleko. Największą szansę na wydostanie miały więc osoby, które nie opuściły sypialni. Były najbliżej zewnętrznych ścian budynku.

Co mogło zwiększyć szansę na przeżycie? 

Pechowe było to, że do trzęsienia ziemi doszło wcześnie rano. Wiele osób tragedia zastała bowiem w łóżkach. Mieli mniej czasu na reakcję. Z drugiej jednak strony osoby, które nie zdążyły uciec, znalazły się w "komfortowej sytuacji", ponieważ na materacu i pod pościelą mieli zwyczajnie cieplej i wygodniej. Niektórzy mieli przy łóżku wodę, która jest krytycznie ważna dla przetrwania - bardziej niż np. jedzenie. Wielu osobom pomogło to przetrwać.  

Jak przebiega operacja ratunkowa po dokonaniu oceny i wybraniu budynku, w którym mogą znajdować się ludzie potrzebujący pomocy?  

Jeśli chodzi o same działania to jest ona bardzo precyzyjna. Musimy pamiętać, że ten budynek jest już uszkodzony i każde otwarcie przestrzeni, ucięcie belki czy usunięcie gruzu może spowodować, że jeszcze bardziej się zapadnie. To zagrożenie zarówno dla ratowników, jak i ratowanych. Tak naprawdę odkrywamy przestrzeń, stabilizujemy ją i przechodzimy dalej. Szukamy każdej możliwości dojścia. To długotrwały proces. Współpracuje przy nim wiele osób. Czasem okazuje się, że ten dostęp, który widzieliśmy w pierwszym momencie po wykonaniu tunelu, nie rokuje. Niejednokrotnie po sześciu-siedmiu godzinach musimy zmieniać decyzję.  

W Turcji mieliśmy sytuację, w której jeden ze strażaków zauważył osobę poszkodowaną. Była na wyciągnięcie ręki. Padł komunikat: Widzę poszkodowanego. To będzie szybki temat! Okazało się, że walczyliśmy o niego 20 godzin.  

Akcja strażaków w TurcjiAkcja strażaków w Turcji Aleksander Mirowski (archiwum prywatne)

Według oficjalnych komunikatów Komendanta Państwowej Straży Pożarnej w sumie uratowano aż 12 osób. Gratulację! Któraś z tych osób, zapadła panu wyjątkowo w pamięć? 

Udało się uratować 12 ludzkich żyć i 12 światów. Bo uratowanie bliskiej osoby to tak, jak byśmy dla kogoś odzyskali jego świat. W trakcie ratowania nic nie jest na 100 proc. pewne.  

Z całej akcji najbardziej zapamiętam uratowanie całej czteroosobowej rodziny - rodziców i dwójki dzieci. Miny tych ludzi, rodziców i dzieciaków - po wyciągnięciu ich spod gruzów - były bezcenne. Byli przez ten czas bardzo blisko siebie, ale nie byli w stanie nawet dotknąć swoich dłoni. Myślę, że to był bardzo ważny moment dla ratowników. Po godzinach ciężkiej fizycznej pracy w skrajnie niebezpiecznych warunkach to jak reset dla całego zmęczenia. Zastrzyk mocy pozwalającej na nowo przenosić góry. 

Turcja to muzułmański, azjatycki kraj. Zupełnie inna kultura. Czy w związku z tym napotkali panowie jakieś trudności na miejscu? 

Przede wszystkim trzeba pamiętać o emocjach, jakie towarzyszą tym ludziom, którzy zostali tak naprawdę sami. Pomagały im jedynie lokalne jednostki straży pożarnej. Trzeba rozumieć ich złość i bezsilność, i bardzo uważać. Nie możemy bowiem deklarować rzeczy, których nie jesteśmy w stanie zrobić. Niestety, ale musimy być szczerzy na temat naszych realnych możliwości. Czasem trzeba poinformować, że musimy odejść na inny budynek, bo tu już nie jesteśmy w stanie nic zrobić. To są bardzo ciężkie rozmowy. 

Jeśli jednak chodzi o sprawy typowo związane nie tylko z tamtejszą kulturą, to symbole religijne, jak np. Koran. Musieliśmy nauczyć się go rozpoznawać, nawet w gruzach 11-piętrowych budynków. Bardzo ważne jest bowiem przekazywanie rzeczy osobistych w tym przedmiotów kultu z poszanowaniem - zwłaszcza jeśli nie jesteśmy pewni, co to jest. Koran, czyli święta księga islamu, ma - co zrozumiałe - ogromne znaczenie. Pamiętam taką scenę, jak wyjmowaliśmy kolejne rzeczy z budynku i jeden z ratowników trafił na Koran. Podał go żołnierzowi tureckiemu. Namaszczenie, z jakim przekazywano go z rąk do rąk, miał prawo budzić wrażenie. 

Głowa musi pozostawać cały czas otwarta. Niezamierzony błąd na podłożu kulturowym spowodowany zwykłym zmęczeniem może mocno skomplikować współpracę, a tym samym działania ratownicze. 

W Turcji prowadzone jest śledztwo wśród wykonawców i deweloperów, którym zarzuca się złamanie prawa budowlanego, przez co domy w trakcie trzęsienia ziemi waliły się w mgnieniu oka. Czy na żywo wygląd tych budynków rzeczywiście budził wątpliwości? 

Ocenę budynków należy pozostawić inżynierom, ale to, co się rzucało w oczy, to fakt, że osiedla, które składały się z 10-15 budynków były w bardzo zróżnicowany sposób dotknięte trzęsieniem ziemi. Mieliśmy sytuacje, w których kilka budynków było popękanych, ale stało, co pozwoliło mieszkańcom na ucieczkę. Ale były też takie, które uległy całkowitemu zniszczeniu. Ma to prawo budzić wątpliwości. Przecież stały dokładnie w tym samym miejscu. Doświadczyły działania tej samej niszczycielskiej siły. Nic dziwnego, że pojawiają się znaki zapytania.

Pod twitterowymi wpisami komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej podsumowującymi akcję, pojawiło się bardzo dużo komentarzy, w których obywatele Turcji dziękują polskim strażakom za pomoc. Na miejscu też doświadczyliście tej wdzięczności? 

Jestem pełen podziwu dla tych ludzi, bo przy tej tragedii, jaka ich spotkała i tych emocjach, spotkaliśmy się z bardzo dużym wsparciem i ciepłem. Turcy, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie, są bardzo przyjaźni i bardzo otwarci. Chętnie nam pomagali w bardzo różny sposób. Wspierali w codziennych sprawach. Pytali, czy potrzebujemy czegoś, choćby do jedzenia czy picia. A przecież trzeba pamiętać, że to oni zostali dotknięci straszną tragedią i też im na tym nie zbywało. Tak naprawdę byli gotowi coś ująć sobie i dać nam. 

Minął miesiąc od tego trzęsienia. Czy w Turcji wciąż szuka się ludzi? 

Decydujących jest zazwyczaj pierwszych pięć-siedem dni. Po tym czasie szanse ludzi uwięzionych pod gruzami na to, by przeżyć, spadają. Po tym czasie międzynarodowe działania ratownicze są najczęściej wygaszane. Trudna decyzja, kiedy zakończyć poszukiwania uwięzionych ocalałych, jest podejmowana przez koordynującą agencję ONZ i państwo – to ono ma ostateczne słowo w każdej kwestii. Próby poszukiwania i ratowania są zwykle wstrzymywane, jeśli nikt udało się odnaleźć nikogo żywego w ciągu poprzedniego dnia lub dwóch. W tym czasie dane państwo najczęściej odzyskuje znaczna kontrolę nad sytuację, przejmując większość działań na swoim terenie.

Dziś, miesiąc po tej tragedii, jako człowiek nadal trzymam kciuki za choćby jeszcze jedną uratowaną osobę. Choć jako profesjonalista wiem, jak małe są już na to szanse.
Więcej o: