Gruzińska policja zatrzymała 66 uczestników protestów przeciwko projektowi ustawy dotyczącej tzw. zagranicznych agentów. Dane podało w czwartek rano gruzińskie ministerstwo spraw wewnętrznych.
W stolicy Gruzji, Tbilisi, policja starła się z uczestnikami protestów przeciwko projektowi przepisów, dotyczącemu tzw. zagranicznych agentów. Funkcjonariusze użyli armatek wodnych i gazu łzawiącego. W mediach społecznościowych widać policjantów, którzy zatrzymują demonstrantów, ukrywających się w kościele. Manifestacja odbyła się przed budynkiem parlamentu, który rozpoczął prace nad kontrowersyjnym projektem. Wzięły w niej udział tysiące osób.
Projekt zakłada, że organizacje pozarządowe, które są finansowane z zagranicy więcej niż w 20 procentach, będą musiały się zarejestrować jako zagraniczni agenci. Opozycja porównała przepisy do podobnej ustawy, przyjętej przed laty w Rosji, podkreślając, że będzie ona ciosem dla wolności mediów w Gruzji i doprowadzi do stygmatyzacji niektórych organizacji. Rzecznik amerykańskiego Departamentu Stanu Ned Price ocenił, że przepisy stanowią uderzenie w prawa, które są kluczowe dla aspiracji narodu gruzińskiego. Szef unijnej dyplomacji Josep Borrell ocenił, że projekt "jest niekompatybilny ze standardami Unii Europejskiej".
Projekt na razie przeszedł przez pierwsze czytanie. Poniedziałkowa debata w parlamencie w tej sprawie zakończyła się awanturą. Gruzińska opozycja obawia się, że przyjęcie przepisów zamknie Gruzji drogę do Unii Europejskiej. Integrację ze Wspólnotą popiera zdecydowana większość gruzińskiego społeczeństwa.
O wydarzenia w Gruzji zapytaliśmy Agnieszkę Filipiak, zastępczynię redaktorki naczelnej "Forbes Women", ekspertkę specjalizującą się w zagadnieniach Kaukazu Południowego i autorkę newslettera agfilipiak.substack.com. - To jest nie tyle zapowiedź zbliżenia się do Rosji, współpracy z Putinem, ile wykorzystywanie mechanizmów z Rosji. Najważniejszym celem dla koalicji Gruzińskie Marzenie - i oni to mówią wprost - jest wygranie wyborów w przyszłym roku, również kosztem zachodnich dotacji, z których dotąd rząd chętnie korzystał - wyjaśnia Filipiak.
Jak mówi dziennikarka, gruziński rząd celuje przede wszystkim w opozycyjne media, które utrzymują się z finansowania z zagranicy, np. środków USAID czy Fundacji Heinricha Bölla, oraz w organizacje, które patrzą na ręce politykom, jak Transparency International, Stowarzyszenie Młodych Prawników (GYLA) i wszystkie te organizacje, które monitorują wybory, sprawdzają majątek Bidziny Iwaniszwilego, założyciela rządzącej koalicji, który w 2012 roku odsunął od władzy partię byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego. Miliarder zrobił majątek na prywatyzacji w Rosji i do dziś ma liczne powiązania z rosyjskim biznesem.
- Od dekady, kiedy rządzi Gruzińskie Marzenie, trwa nagonka na trzeci sektor, w ostatnich latach bardzo brutalna. Mówimy tu o dziennikarzach biegających po ulicy, pokazujących twarz np. szefowej Transparency International i mówiących, że "to jest obcy agent, ona bierze pieniądze z zagranicy" - dodaje Filipiak.
Podobnie jest z protestami. Świat obserwuje je w mediach społecznościowych, ale "tak jak u nas nie pokazałaby tego TVP, tak w Gruzji protestów nie pokażą prorządowe media". Nie ma więc mowy o ogólnokrajowym sprzeciwie.
Celem koalicji rządzącej jest utrzymanie się u władzy, stłumienie oddolnego społeczeństwa obywatelskiego, które otwarcie mówi o demokracji i prawach człowieka.
- Koalicja stosuje taką samą narrację, jak Jedna Rosja, kiedy uchwalała swoje prawo, mówiąc, że ustawa jest wzorowana na amerykańskiej FARA (Foreign Agents Registration Act). Ale różnica jest taka, że w USA to dotyczy przede wszystkim podmiotów politycznych, lobbystów, przedstawicieli partii zagranicznych. Tutaj wyznacznikiem jest to, czy dany podmiot dostaje pieniądze z zagranicy, a NGO-sy głównie z tego żyją - mówi ekspertka.
Filipiak dodaje, że koalicji rządzącej nie zagraża żadna partia opozycyjna. Co więcej, Gruzińskie Marzenie ma wystarczająco dużo głosów, by odrzucić prezydenckie weto, które zapowiedziała Salome Zurabiszwili. Ekspertka zauważa, że zapowiedź prezydentki jest iluzorycznym odcięciem się od koalicji, bo to ona wstawiła Zurabiszwili do pałacu prezydenckiego.
- I jeśli władza mówi, że chcą przeprowadzić ustawę do końca czerwca, to wszelkie doświadczenie pokazuje, że uchwalą to prawo - ocenia. Koalicja nie będzie się również oglądać na opinię Komisji Weneckiej, której planuje wysłać projekt ustawy w ciągu najbliższych dni, ale z góry zapowiedziała, że prawo przyjmie niezależnie od rekomendacji Komisji.
Filipiak tłumaczy, że dla koalicji rządzącej integracja z Unią Europejską nie jest priorytetem, choć oczekują tego Gruzini, i gdyby nie wojna i to, że Ukraina i Mołdawia starają się osiągnąć status krajów kandydujących, Gruzja w ogóle by do tego nie pretendowała.
Oni nie przegrają z tego powodu wyborów. Jeśli integracja stanie w miejscu, bo status kraju kandydującego nie zostanie nadany, to Tbilisi ma już gotową odpowiedź zgodną z narracją, która funkcjonuje od początku wojny: To jest wszystko dlatego, że nie chcemy otworzyć drugiego frontu przeciwko Rosji. Oni na nas naciskają, że powinniśmy nałożyć sankcje, zamknąć granice i ruszyć do walki. My tego nie robimy, dbamy o nasze bezpieczeństwo, naszych obywateli, naszą polityką jest niedrażnienie Rosji, bo Rosja ma 40 km od Tbilisi, w Osetii Południowej bazę wojskową i jak tylko zrobimy coś źle, czołgi będą u naszych bram
- mówi Filipiak i dodaje, że kilkadziesiąt procent społeczeństwa popiera taką politykę, bo taki przekaz serwują im prorządowe media.
Ekspertka zwraca też uwagę na to, że Gruzini inaczej niż Polacy czy Ukraińcy postrzegają Rosjan. - Gruzini są zdecydowanie przeciwni Putinowi i popierają Ukrainę, ale nie są przeciwnikami Rosjan, bo ci zawsze byli częścią Gruzji - precyzuje.
Dziennikarka nie wyklucza, że ustawa - poza uderzeniem w media i organizacje - ma być też zasłoną dymną. - Trudno mi jest zrozumieć to, że koalicja, która dwukrotnie wygrała wybory, może się bać organizacji pozarządowych na tyle, żeby dziś je dociskać - mówi Filipiak i wyjaśnia, że w przypadku tej ustawy "zrobiono niemal kampanię, żeby o tym się mówiło".
- I zastanawiam się, co oni równocześnie robią? Jeśli Transparency International będzie zajęte tym, żeby przetrwać i walczyć z nowym prawem, to nie będzie miało mocy, żeby się interesować innymi sprawami. Może o to chodzi? Zwykle, kiedy władza chce przyjąć kontrowersyjne prawo, to nie robi wokół tego szopki - zauważa.